Maciek ze swojej kerouacowskiej podróży przez Amerykę ma dla nas jeszcze jedno miejsce: słynny sklep NBA na piątej Alei. Jeśli ominąłeś sprawdź relacje Maćka z Philly, ze Staples Center (#ThrowbackAlert) i z jego rajdu po tym co zostało z Route 66.
Maciej Gąd
Zanim udało się w trakcie mojej podróży przez Stany zobaczyć pierwsze wymarzone mecze NBA na żywo 76ers – Bucks i Clippers – Warriors, miałem zaplanowaną wizytę w innym miejscu nierozerwalnie kojarzącym się z naszą ulubioną ligą: oficjalny NBA Store na 5. Alei w Nowym Jorku.
Wielki sklep prowadzony przez ligę, pięć pięter, z daleka bijące po oczach banery przy najbardziej reprezentacyjnej ulicy miasta, złote klamki, cheerleaderki, kosze do rzucania, każdy asortyment jaki sobie wymarzysz, w tym jerseye, których nie dostaniesz nigdzie indziej. Blichtr i och achy z każdej strony. Tak to sobie przynajmniej wyobrażałem. Oczywiście mogłem sprawdzić w google jak to wygląda, ale postanowiłem sobie nie spoilerować tej magicznej chwili pierwszego kontaktu ze światem NBA na żywo.
W Nowym Jorku wylądowałem późno w nocy, więc następnego dnia z rana azymut nie na Empire State Building, czy inne Wall Streety, ale prosto na NBA Store. Na 5. Aleję dostać jest się łatwo, ale ulica dłuuuga. Myślałem jednak, że bannery NBA widziane z kilometra wskażą mi drogę. Nope. Nie zwiedzam miast z telefonem/Google Maps w ręku, więc prawie ominąłem ziemię obiecaną. Moje wyobrażenia legły w gruzach: okazało się, że NBA Store jest wciśnięty w narożnik wielkiego budynku i widzę tylko max 2 piętra. Nic to, dotarłem!
Wchodzę i pierwsza myśl: “Co to takie małe?”.
Poziom “Zero” nie różnił się wielkością od standardowego boxu w galerii handlowej. Można tam znaleźć jerseye topowych gwiazd (Curry, Harden, James itp, po 120-200 dolarów), T-shirty (25-50$), bluzy (80-120$) itd. Podbijam od razu do ziomka zapytać o jersey Wade`a z edycji Miami Vice, na który ostrzyłem sobie zęby. Ten się tylko popatrzył z politowaniem i powiedział, że dostali kilka sztuk, ale poszły w pół dnia. Acha. Myślałem, że oficjalny sklep ma wszystko.
Z boku wciśnięte są ruchome schody na piętro. Wzdłuż stoi galeria manekinów w strojach wszystkich klubów NBA. Jest sekcja z pierdołami typu zapalniczki, naklejki itd oraz sekcja ze wszystkim dla dzieci. Są też dwa kosze do rzucania. Pożałowania godne. Piłki są tak zużyte, jakby grały nimi dzieci na asfalcie w latach 90-tych (“Mamo! Rzuć picie!”). Poza tym zaklinowały się w jednym koszu, więc jedna maszyna była bezużyteczna.
No i to wszystko? Naprawdę??? Zjechałem na dół i potężnie rozczarowany już miałem wychodzić, ale przypomniało mi się, że czytałem, że w tym sklepie robią jerseye z własnym nadrukiem. Spytałem się ziomka z obsługi, a ten: “Jasne, na dole”. Ejże, jakim dole? W kącie były niezauważone przeze mnie schody. Zjechałem na dół i me oczy zapłonęły niczym u posłanki Beger: tu znajdował się prawdziwy NBA Store.
Na dzień dobry ściana z odciskami dłoni niektórych zawodników. Kevin Durant spokojnie mógłby złapać i objąć całą moją głowę. Tuż obok ściana z różnej maści skarpetkami – od oldschoolowych po kolano (20-40$), z twarzami zawodników (ok 30$), po logo każdego klubu NBA (ok 25$). Obok wielka ściana czapeczek z daszkiem. Niektóre modele naprawdę eleganckie (20-50$). Wszędzie wiszą jerseye zawodników już nie tylko z All-NBA. Bez problemu dostaniecie VanVleeta, Bookera, czy Pata Conghauteoehnona (średnio 120$ sztuka). Stoisko do zrobienia własnego jerseya jak najbardziej jest. Na ekranie wybierasz koszulkę klubu (tylko aktualne! Nie da rady zrobić nadruku na wzorze retro), ksywę, numer, płacisz 149$ i idziesz z kwitem do zioma. Gotowy jersey odbierasz do 20 min. Jest też dłuuugi wieszak z jerseyami “nieaktualnymi” na przecenie np. były Butlera z Wolves, czy Harrisa z Clippers. Tylko 79$. Oczywiście T-shirty, bluzy, dresy, stroje treningowe wszędzie jak najbardziej też. Ale najbardziej oko przykuwają dwie sekcje.
Sekcja “autografowa”.
Perełki.
Prawdziwe perełki dla najbardziej zagorzałych fanów = gotowych wydać grube cebuliony. Mamy tu różne różniste fanty z oryginalnymi autografami gwiazd NBA. Mamy np. jerseye w antyramach (1000-5000$), jerseye “luzem” (1000-3500$), postery (500-1000$), piłki (kilka stówek) i wiele więcej. Np. taki jersey z podpisem Jordana stoi po 3500$. Jak dla mnie największą perełką była tablica z autografami 50 najlepszych koszykarzy na 50-lecie ligi (niestety nie pamiętam ceny…). Najdroższą rzeczą do kupienia była …czapeczka Kobiego Bryanta. Dlaczego najdroższą? Bo jego numer na czapeczce wykonany jest z 64-karatowego złota. Cena? 35 000$.
Hardwood Classics!
Creme de la creme całego sklepu. Dla kogoś, kto wychowywał się na NBA z lat 80-tych i 90-tych jest to sekcja, gdzie sentyment zdzieli Ciebie mocno z liścia. Wszedłem tam i nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Coś jak pies goniący auto; jak już je dogoni to nie wie co robić. Jersey’e Birda, McHale`a z Celtics, Malone`a z Jazz, Tracy i Vince z Raptors, Garnett z Wolves!, Hardway z Warriors( Run TMC!), aaa i Chris Mullin!!!! Barkley z Suns, Oakley z Knicks. Chciałem kupić je wszystkie!! Niestety nie kupiłem żadnej. Sentyment kosztuje. Średnio 350$ za jersey. Na szczęście jestem szczęśliwym posiadaczem jersey’a Iversona zakupionego w 1998 roku za 70 marek niemieckich. Tu kosztował identyko 200$. W sekcji na ekranie wyświetlane są również najlepsze mecze i dokumenty z historii NBA.
No ale z czym tak naprawdę wyszedłem z oficjalnego sklepu NBA? Tylko z T-shirtem Antetokounmpo za 25$ (świetna jakość!). No i to jest właśnie cały problem z tym sklepem. To był pierwszy dzień miesięcznego tripa po USA, więc nie chciałem szaleć z wydatkami. Jeżeli jest się zagorzałym fanem NBA i jednocześnie NIE bogaczem, to wizyta w tym sklepie, będzie dla Ciebie trochę udręką. Twe oczy będą chciały kupić wszystko, ale wiesz, że nie możesz. Gdybym podczas mojej wizyty podszedł do kasy z minimum, które chciałbym kupić, to luzem zostawiłbym ok 1000$. Jednak jest to punkt obowiązkowy dla każdego fana NBA przebywającego w Nowym Jorku. Będąc tam czuć powiew tej wielkiej, wspaniałej ligi.
Pamiętajcie tylko, aby zjechać schodami na dół :)
Będąc w USA czułem wielki ból i złość na Amerykanów jak wygląda sprawa sklepików klubowych. Wyglądają jak klitki, a liczyłem na pierdolnięcie, każdy w wyobrażeniu miał być co najmniej dwupiętrowy, przerastający każdy sklepik piłkarski w Europie. Nic z tego, jedna wielka dupa.
Maciej był w największym, przynajmniej przeze mnie znanym takim sklepie, a on nie jest klubowy, a dotyczy całej NBA.
Pytając Amerykanów dlaczego sprawa ma się tak, a nie inaczej, padały dwie odpowiedzi:
1. Internet, stary, po to masz internet, a nie jakieś stacjonarne punkty,
2. Wy w Europie macie tylko piłkę nożną, a my mamy kilka kluczowych dyscyplin: football amerykański, baseball, koszykówka, hokej i o dziwo dla mnie, wymieniany był takze golf…
Nie wiem, może trafiłem w złe miejsca i pytałem złych ludzi. Czy miał ktoś podobne bądź zupełnie odwrotne doświadczenia?
W tym roku byłem w oficjalnym sklepie NBA w Mediolanie. W sumie oprócz tych autografowo-kolekcjonerskich rzeczy, o których pisze Maciek, to asortyment całkiem zbliżony. Czytaj: wszystko drogie, wybór średni, ale dla samego sprawdzenia warto się tam przejść (zwłaszcza, że jest w centrum) :P
Wczoraj byłem w oficjalnym sklepiku pod Staples Center i bida straszna, nie tak to sobie wyobrażałem. Na szczęście zgarnąłem czysty jersey Lakers za $25 z przeceny, także wyszedłem usatysfakcjonowany, ale koniec końców marzenia o wielkich sklepach z koszulkami całego rosteru we wszystkich wersjach kolorystycznych to utopia. Zawitam na Piątą Aleję za dwa tygodnie na sam koniec mojej amerykańskiej przygody i przynajmniej finansowo będę wiedzieć, na czym stoję :D
PS. Clippers uciekajcie do swojej hali, bo jesteście tylko marnym tłem i dodatkiem w sklepiku stadionowym :D