Dniówka: To koniec, Cousins pozostanie historią niespełnionego talentu

5
fot. Spectrum Sportsnet

W zeszłym tygodniu mogliśmy obejrzeć jak DeMarcus Cousins korzysta z uroków wakacji, grając w klapkach na boisku gdzieś na Bahamach, podczas gdy z boku przyglądał się temu Draymond Green, a także dwaj koledzy Boogie’go jeszcze z czasów studenckich w Kentucky, John Wall i Eric Bledsoe.

Z własnego doświadczenia wiem, że gra w koszykówkę w klapkach nie jest najlepszym pomysłem, nawet jeśli to granie ogranicza się tylko do rzucania. Dawno temu właśnie w ten sposób złamałem kość w stopie – rzucając fade away’a w klapkach, do małego kosza powieszonego nad drzwiami mojego pokoju… Dlatego widząc Boogie’go w klapkach, pierwsze o czym pomyślałem, to potencjalna kontuzja. I też od razu przypomniało mi się to wideo, kiedy wczoraj zobaczyłem początkowe doniesienia o jego poważnej kontuzji kolana. Ale tym razem to nie przez klapki.

W poniedziałek Boogie był już w Las Vegas i trenował na normalnej sali, na parkiecie, w koszykarskim obuwiu. Niestety znowu miał pecha. Ponownie jego ciało nie wytrzymało. TMZ zdobyło wideo z momentu jego kontuzji i jak to często bywa przy tego typu urazach, nie było nawet kontaktu z rywalem. Cousins biegł do kontry, chciał zakończyć akcję layupem, ale padł na parkiet.

Diagnoza jest druzgocząca – zerwany ACL w lewym kolanie. Kolejne nazwisko do listy.

Pod koniec stycznia 2018 zerwał lewe ścięgno Achillesa, w połowie kwietnia tego roku zerwał mięsień czworogłowy w lewym udzie, a teraz jeszcze to. Gorszej serii chyba nie można sobie wymyślić. Nieco ponad półtora roku i trzy bardzo poważne kontuzje w tej samej, lewej nodze. W tym dwie z nich – Achilles i ACL, to dwie najgroźniejsze kontuzje, jakie przydarzają się koszykarzom.

Spełnia się najgorszy scenariusz dla Cousinsa.

Stracił cały rok gry w koszykówkę lecząc ścięgno Achillesa, którego zerwanie w przeszłości kończyło już kariery kilku zawodników, albo było początkiem końca. Jak w przypadku Kobiego Bryanta. On wrócił bardzo szybko, bo w kwietniu opuścił parkiet z tym urazem, a już w grudniu ponownie oglądaliśmy go w akcji. Zdążył jednak rozegrać tylko sześć spotkań zanim złamał piszczel w tej samej, lewej nodze, w której wcześniej kontuzjował Achillesa. Jego noga zaczęła się sypać, a potem też całe ciało i nieco ponad rok później zakończył przedwcześnie sezon z powodu poważnego urazu barku.

Ale Kobie miał już prawie 35 lat, gdy rozwalił Achillesa. Było to też w 2013 roku, a medycyna szybko się rozwija i lekarze wraz z fizjoterapeutami coraz więcej są w stanie zrobić, żeby pomóc sportowcom wydłużyć ich kariery. Wydawało się, że uraz Achillesa przestaje być wyrokiem, co miały potwierdzać udane powroty Wesley’a Matthewsa i Rudy’ego Gay’a. Dlatego też 28-letniemu Cousinsowi miało się udać.

Dostał dużo czasu, żeby w pełni wyzdrowieć i wzmocnić ciało, a potem jeszcze grał na limitowanych minutach, opuszczał back-to-backi, żeby ograniczyć przeciążenie, powoli odbudowując formę. Na sam finiszu sezonu zasadniczego wszystko wskazywało na to, że ten długi proces przynosi dobre efekty. Można było odnieść wrażenie, że zaczynamy ponownie oglądać dawnego Cousinsa, kiedy w czterech ostatnich występach trzy razy miał na swoim koncie ponad 20 punktów i 10 zbiórek. Miał być gotowy na najważniejszy moment sezonu, na swoje pierwsze w karierze playoffy, ale już w drugim meczu ponownie wypadł z gry. Opuścił półtora miesiąca. Zdążył na finały i odegrał kluczową rolę wygranym Game 2, a też pomógł w drugim zwycięstwie Warriors. Nie był jednak w stanie regularnie zapewniać większego wsparcia i w pozostałych meczach spisywał się kiepsko.

W sumie przez cały sezon w barwach Golden State Warriors rozegrał tylko 38 meczów łącznie z playoffami. Miał kilka bardzo dobrych, obiecujących momentów, niestety kolejne kłopoty zdrowotne w playoffach sprawiły, że ostatecznie NBA nie uwierzyła w jego odrodzoną wartość. Znowu miał problem ze znalezieniem dla siebie nowej drużyny i ponownie musiał zadowolić się tylko rocznym, a do tego jeszcze niższym kontraktem ($3.5mln, poprzednio $5.3mln). Od tego momentu miało być już jednak tylko lepiej. Pierwszy rok powrotu jest zawsze najtrudniejszy. Zdrowy Cousins, po przepracowaniu wakacji, miał przypomnieć o swoich ogromnych możliwościach. Sporo mówiło się o tym, jak zadbał o swoje ciało i w jak świetnej dyspozycji fizycznej się znajduje. Miał być ważnym zawodnikiem Los Angels Lakers, zapewnić im dodatkowy upside i wykorzystać drugą szasnę gry z Anthony’m Davisem, żeby udowodnić jak groźny duet podkoszowy mogą razem stworzyć. Bo to już zaczynało dziać się w Nowym Orleanie, zanim doznał kontuzji.

Teraz niestety trzeba o tym wszystkim zapomnieć. Cousins straci cały najbliższy sezon. Oficjalnie nie zostało to jeszcze powiedziane, ale nie można oczekiwać niczego innego w przypadku zerwanego ACL. W ostatnich latach zawodnicy po takiej kontuzji opuszczali minimum 11 miesięcy.

Przed nim kolejny rok przerwy. Kolejna długa rehabilitacja. Kolejna próba powrotu i kolejne szukanie dla siebie miejsca w NBA. W przyszłym offseason będzie miał już 30 lat na karku, a za sobą trzy poważne kontuzje i trzy niepełne/stracone sezony. I tu już trudno się łudzić. To koniec DeMarcusa Cousinsa jakiego pamiętamy. Jeszcze po urazie Achillesa można było mieć nadzieję, że przynajmniej zbliży się do poziomu, który prezentował wcześniej, kiedy był jednym z absolutnie najlepszych środkowych ligi. Dla przypomnienia – 25.2 punktów, 12.9 zbiórek, 5.4 asyst, 1.6 przechwytów i 1.6 bloków – to jego średnie z sezonu w Pelicans. To już nie wróci. Nie wróci Cousins jako gwiazda. Teraz najlepszym scenariuszem dla niego będzie to, jeśli w ogóle uda mu się rozegrać jeszcze kilka sezonów w NBA.

Najpierw tkwił w fatalnej organizacji, teraz dopadła go plaga kontuzji. Cousins pozostanie już tylko smutną historią wielkiego, niespełnionego talentu. Talentu, który zdążył pokazać. Cztery razy był wybierany do Meczu Gwiazd i dwa razy znalazł się w drugiej All-NBA Team. Jest jednym zawodnikiem w lidze, który na przestrzeni ostatnich sześciu sezonów łącznie zaliczał średnie przekraczające 24 punkty i 11 zbiórek (przy minimum 200 meczach). Wyrósł na wielką gwiazdę, ale nawet w najlepszych latach jego talent nie był w pełni zrealizowany, bo tak dobry gracz nie powinien aż dziewięć lat czekać na debiut w playoffach. W Sacramento zmarnowano kilka jego sezonów i można tylko zastanawiać się, jak potoczyłaby się kariera Cousinsa, gdyby trafił do lepiej funkcjonującej organizacji? Gdyby miał nam wokół siebie zespół, z którym mógłby wygrywać. Ale też, gdyby sam potrafił lepiej kontrolować swój wybuchowy temperament. Czy mógłby stać się liderem zwycięskiej drużyny? Wiemy, że jako lider nie wygrywał, więc pozostanie wielkim przegranym. Nawet tego tak niemal pewnego mistrzostwa z Warriors nie udało mu się zdobyć, a teraz stracił szasnę walki o tytuł u boku LeBrona.

W Lakers Cousins miał być starterem u boku Davisa, który otwarcie mówił, że nie czuje się dobrze w roli centra i chce grać jako silny skrzydłowy. Obecnie jednak w składzie ekipy z LA został tylko JaVale McGee, co oznacza, że Fran Vogel będzie musiał częściej przesuwać na środek AD, ale też pewnie więcej korzystać ze small-ballowych ustawień z LeBronem czy Jaredem Dudley’em. Rob Pelinka natomiast musi postarać się poprawić głębię i znaleźć nowego podkoszowego. Równie dobrego gracza jak Cousins już nie zdobędą, na szczęście na rynku nadal znajdują się środkowi, którzy mogą się przydać jak Kenneth Faried, Joakim Noaha, Nene czy Marcin Gortat. (Lakers mają jeszcze jedno wolne miejsce, ale najprawdopodobniej i tak zwolnią Cousinsa, bo skoro straci cały sezon, nie ma sensu, żeby ograniczał ich skład.)

Na koniec trzeba jeszcze wspomnieć o Kevinie Durancie, który obecnie leczy zerwane ścięgno Achillesa. W jego przypadku panuje ogromnym optymizm, że wróci i że jeszcze zobaczymy dawnego KD. Chcemy, żeby tak się stało. Wmawiamy sobie, że nawet jeśli nie będzie aż tak dobrze i przez ten uraz nieco straci, to nawet 85% dawnego Duranta to cały czas super-gwiazda. Te dobre nastroje podbijają także sam Durant i jego nowa drużyna,  nie wykluczając, że może on nawet jeszcze zagrać w końcówce nadchodzącego sezonu… Niestety historia Cousinsa przypomina jak poważna jest to kontuzja i jak negatywnie może odbić się na dalszym zdrowiu zawodnika. Oczywiście każdy przypadek jest inny i pozostaje trzymać kciuki, żeby Durantowi się udało, ale widać, jak realne jest zagrożenie. Naprawdę jest się czego obawiać.

Poprzedni artykułJonas Jerebko zagra w Rosji
Następny artykułSitarz: Turniej w Hamburgu Polacy zaczęli od porażki, złej obrony i z rezerwami w ataku

5 KOMENTARZE