Czwartkowej nocy w Pepsi Center (35-26) Utah Jazz niespodziewanie i w całkiem dominujący sposób pokonali Denver Nuggets 111:104. Jazz zatrzymali team Michaela Malone’a na najmniejszej ilości punktów w pierwszej połowie w domu od 2015 roku (37), z drugiej strony boiska grając swoją rytmiczną ofensywę – po podenerwowanej pierwszej kwarcie – w oparciu o 4-1 w ataku z Joe Inglesem (10 asyst) i Donovanem Mitchellem (i grającym na 1.25x szybkości Graysonem Allenem) w rolach quasi-rozgrywających.
Jak widzisz nie ma w powyższym zdaniu Ricky’ego Rubio, ponieważ nie było Ricky’ego Rubio – jest kontuzjowany.
Nie było także Raula Neto, nie było Dante Exuma, zabrakło Johna Stocktona i nie było żadnego klasycznego rozgrywającego, żeby quarterbackować tym Jazz.
Ale to co zrobili w Denver było w gruncie rzeczy tym co zrobili wcześniej i tym co ostatecznie wysunęło ich z 11. miejsca Zachodu w grudniu w górę tabeli w styczniu – Jazz wygrywali bez Rubio, który w lipcu stanie się niezastrzeżonym wolnym agentem i dlatego może Utah opuścić. W tych ośmiu meczach stycznia, w których Rubio nie zagrał, albo zagrał nie więcej niż pięć minut, Jazz wygrali siedem razy. Nie w tym jednak sens – tylko 1,5 do 2,5 rywali było playoffowych (Bucks, Pistons, Lakers bez Jamesa) – ale clou w tym, że praktycznie w każdym z tych meczów efektywność ofensywna Utah miała się zupełnie dobrze. Nie drenowali tych meczów obroną na poziomie 85-90 punktów. Nic z tych rzeczy. Zdobywali dwukrotnie po 129 punktów, 115, 113, 110, 106 – wprawiali piłkę w ruch, generowali dobre trójki, działali. Wisienką na tym wysokim torcie było natomiast to, że w praktycznie każdym z tych spotkań grali nie tylko bez Rubio, ale też bez Neto i Exuma. Więc…
Więc może Jazz powinni ukraść z Denver nie tylko to świetne – nie “świetne”, ale HARDKOROWE – zwycięstwo w back-2-backu przeciwko drużynie, która przegrała najmniej w NBA tylko cztery mecze w domu? Może – choć z zasady jestem bardzo temu przeciwny i Nuggets potrzebowali jakieś 50-60 meczów, żeby mnie przekonać (i nie każdy ma Jokica, albo …inaczej – nikt inny nie ma) – granie bez klasycznego rozgrywającego to coś, czego Jazz mogliby po prostu spróbować na dłuższą metę?
Od przeszło kilku miesięcy słychać szepty o tym, że Jazz są zainteresowani Khrisem Middletonem. Konceptualnie z pewnością, bo Khris to gość niepotrzebujący pozaboiskowej atencji, łatwy w utrzymaniu, ale esencjonalnie Middleton, jak i Ingles, to niscy skrzydłowy. Obaj mogą grać w krótkich okresach czasu, przeciwko niskim lineupom, pozycję nr 4, ale nie będzie to działać w pierwszych minutach połów. Słyszymy też od lat bardzo głośnych Jazz w kolejce po Jabariego Parkera, żeby ofensywną niską czwórkę – kogoś w ataku lepszego niż Jae Crowder – sparować z Rudy’m Gobertem. Usłyszymy więc z pewnością w lipcu też i o głośnych Jazz umawiających się z Tobiasem Harrisem, może nawet – wracając do wingmanów – z Jimmy’m Butlerem. Ja bym spróbował. 76ers nie położą na stole dwóch, pełnych maksymalnych kontraktów. Mogą też Jazz spróbować odezwać się do Chicago i sprawdzić status Otto Portera, którego od długiego czasu przecież mają na oku i byli nim zainteresowani mocno w ostatnim trade deadline.
Piszę o tym ponieważ Jazz na ten moment mają gwarantowanych tylko 65 mln dolarów w umowach na sezon 2019/20, nie mają żadnych kwalifikowanych opcji do podjęcia. Ot otworzenie budżetu na maksymalny kontrakt wiązałoby się tylko z pożegnaniem Rubio, z pożegnaniem wiecznie kontuzjowanego Neto i Favorsa – który ma po cichu znakomity sezon w obronie, ale fitem cały czas jest trudnym. Jazz po cichu mogą stać się jeśli nie graczem na rynku wolnych agentów, to drużyną która spróbuje w niewykorzystany cap space wsadzić jednego z tych low-key Top-50 graczy NBA jak mający ważne kontrakty na przyszły sezon Conley, Porter, Kyle Lowry (jeśli Kawhi odejdzie) czy Kevin Love.
Ale patrząc drugi sezon na ten ułożony team Jazz, w którym gracze mają określone role i może tylko Favors odstaje, naginając się cały czas do swojej, jest mi naprawdę trudno zdiagnozować czego ten team Jazz na pewno potrzebuje z zewnątrz, żeby zrobić krok do przodu. Poza oczywiście asencją Donovana Mitchella do poziomu Top-15 gracza NBA. Mają topową obronę, mają teraz shooting i wszystko gra poza kilkoma akcjami w meczu, gdy widać, że umiejętności dopiero 22-letniego Mitchella nie są jeszcze wystarczająco rozwinięte. A to najprawdopodobniej przyjdzie w latach 2023-2028, gdy osiągnie swój prime.
Więc jeśli te skille pull-up rzutów, robienia sobie separacji zwłaszcza kiedy idzie w lewo, skille wyciągania floaterów z kieszeni (które już ma na dobrym poziomie) i może nawet te w post-up (czemu nie) rozwiną się, może powinniśmy patrzeć na Jamala Murray’a w Denver, albo Devina Bookera w Phoenix jako przykłady sytuacji, w których Mitchell mógłby być startującym rozgrywającym i tym co powinieneś zrobić jest sparowanie go z Inglesem i dodanie do obwodu mniej kozłującego rozgrywającego? Nawet przecież Rubio przestał piłkę wozić w systemie Jazz, zwłaszcza na początku tego sezonu – gdy często dostawał ją w ruchu, dostawał zasłonę 5-6 metrów od kosza na 45’tkach i z tego grał – więc są ku temu przesłanki, by postawić krok dalej.
Oczywiście Kemba Walker byłby fajną błyskotką jak na Utah, albo pozyskanie Mike’a Conley’a w wymianie z Grizzlies za niegwarantowane 16 mln dolarów Favorsa, ciekawego Georgesa Nianga, kontrakt Exuma i rozliczenia w drafcie, ale czy byłoby to lepsze niż wychylenie się na przykład po kogoś w typie Kawhi’a Leonarda? Czy też może Kawhi jest zbyt lubiącym się izolować graczem, jak na Jazz? Widzisz, to nie jest łatwe, i nie chodzi stricte o Kawhi’a – może chodzić w gruncie rzeczy o Middletona, który gra mniej izolacji w tym sezonie, ale na pewno chciałby grać ich więcej w bardziej ułożonym systemie (pisał o tym niedawno w jego sylwetce Zach Lowe). Quin Snyder lubi kiedy piłka chodzi. To trwa od początku jego kariery w Jazz. Taki Favors nawet jeśli dostanie piłkę w rogu boiska, a dostaje ją często, nie musi dziabać każdej czystej trójki – a ma te trójki – jak pudłujący notorycznie z lewego rogu P.J. Tucker. Może podać piłkę obok na 45’tkę, stamtąd piłka może zostać przerzucona na drugą stronę boiska, gdzie Mitchell jest już przygotowany żeby zaatakować po chwycie i flare screen, albo zaczekać na zasłonę i wjeżdżać do pola trzech sekund, mając obok biodra jednego z najlepiej rolujących centrów ligi. Piłka musi przynajmniej raz na posiadanie zmienić w systemie Jazz strony boiska, i to bardziej niż w innych systemach, które przecież coraz bardziej i bardziej stają się nie horyzontalne, tylko wertykalne – idą północ-południe w nastawieniu na tempo i wczesne trójki. Jazz tymczasem lubią possać zegara.
Więc na koniec myślę, że Jazz potrzebują kogoś kto będzie dla nich wprawiał piłkę w ruch, bronił, trafiał rzuty po koźle, trójki i nie będzie potrzebował piłki akcja po akcji. Może po prostu powinni sklonować Joe Inglesa.
Tutaj na tej ziemi JOE INGLES jest Cesarzem !!!!!
Ale, że “obaj mogą grać w krótkich okresach czasu”..? :(
Swietny flesz! <3