Po drugiej stronie Hudson. Blaski i cienie New Jersey Nets – część 1

4
fot. YouTube

O ile wśród kibiców koszykówki dość łatwo znaleźć tych, którzy murem stoją za New York Knicks, o tyle trudno spotkać kogoś, kto dałby się kiedyś pokroić za New Jersey Nets. Patrząc na historie obu klubów, nie ma się czemu dziwić, bo to jak pojedynek na sukcesy Dawida z Goliatem. Nets praktycznie od zawsze mieli pod górę w przeciwieństwie do swoich sąsiadów zza miedzy.

Ciężko porównywać ze sobą Nowy York z New Jersey. Między mieszkańcami tych stanów od lat nie brakuje animozji. Nowojorczycy od zawsze nabijali się ze swoich sąsiadów. Chętnie patrzą na nich z góry i regularnie tworzą mniej lub bardziej udane dowcipy na ich temat. Wystarczy wpisać hasło “New Jersey jokes” w wyszukiwarce, aby przekonać się ile memów jest im poświęconych.

Początki wyśmiewania się z New Jersey sięgają – zdaniem Michaela Rocklanda, profesora z uczelni Rutgers – przynajmniej czasów Benjamina Franklina, który miał kiedyś powiedzieć o tym stanie, że jest jak beczka dziurawa z obu stron. Z kolei mieszkańcy New Jersey chętnie odbijają piłeczkę i lubią przypominać, że to właśnie na ich terenie  Thomas Edison stworzył część ze swoich wynalazków, m.in. żarówkę elektryczną.

Koszykówka? Tutaj Nowy Jork wygrywa w cuglach. New Jersey nie ma tak bogatej historii, wliczając w to gwiazdy rozgrywek szkolnych czy streetballu. Takie zestawienie to, parafrazując powszechnie znane określenie, mecz do jednego kosza. To zupełnie inny wymiar i klimat.

Mimo to już wiele lat temu próbowano w Jersey wbić się na salony zawodowej koszykówki. Tylnymi drzwiami, jeszcze w ABA, ale jednak. Szerzej o tym za chwilę.

Fani dawnych New Jersey Nets nie mieli nigdy wielu powodów do radości. Wieloletnia historia tego klubu jest właściwie zdominowana przez ogólną nijakość. Po przejściu do NBA w 1976 r. nie działo się tam właściwie  nic ciekawego. To nie był box office, a o bilety na mecze Nets zapewne nigdy nie było trudno. Może zainteresowanie wśród miejscowych byłoby większe, gdyby zespół pozostał przy swojej oryginalnej nazwie, zmienionej już po pierwszym sezonie w ABA. Bo czy można było jeszcze mocniej uderzać w patriotyczne nuty niż robili to originalni New Jersey Americans?

Amerykanie nie pograli jednak w Jersey zbyt długo i od 1968 r. występowali już na Long Island jako New York Nets (tak naprawdę od samego początku zespół miał grać w Nowym Jorku, ale problemy z najmem hali wymusiły w ostatniej chwili przenosiny do New Jersey). Na stare śmieci Americans / Nets mieli powrócić blisko dekadę później.

Same okoliczności przenosin z New Jersey do Nowego Jorku to też była nie lada historia. Typowa anegdota rodem z ABA, w której zwykłe rzeczy nie działy się przecież zbyt często.

Americans zakończyli swój inauguracyjny sezon z bilansem 36 wygranych i 42 porażek (w ABA grano wówczas 78 meczów, w kolejnych latach ich liczba wzrosła do 84). Z racji, że tyle samo zwycięstw zanotowali też Kentucky Colonels, do wyłonienia ostatniego uczestnika playoffs w Eastern Division potrzebne było dodatkowe spotkanie. Nie do końca wiadomo dlaczego, bo w sezonie obie drużyny grały ze sobą aż 11 razy i 8 razy to Americans byli górą. Tymczasem lepszy bilans bezpośrednich starć dał New Jersey jedynie przewagę własnego parkietu w tym dodatkowym, rozstrzygającym meczu. W tym momencie pojawiły się schody…

Hala Teaneck Armory w New Jersey, w której grali Americans, była już wtedy zarezerwowana na potrzeby jednego z cyrków. Americans na czele ze swoim właścicielem Arthurem Brownem zaczęli gorączkowo szukać jakiejś alternatywy. Wybór padł na halę Commack Arena na Long Island. Wydawało się, że wszystko jest już dopięte na ostatni guzik. Zaczęto już nawet rozdawać kibicom darmowe bilety, aby nie dopuścić do frekwencyjnej katastrofy (ostatecznie do hali i tak przyszło tylko ok. 400 osób).

W dniu meczu okazało się jednak, że warunki w Commack Arena są dalekie od choćby przyzwoitych. Gracze Americans i Colonels wspominali o dziurawym i śliskim parkiecie (był mokry na skutek demontowanego w pośpiechu lodowiska) oraz o tym, że kosze były zawieszone na dwóch różnych wysokościach, w dodatku ich konstrukcje wyglądały na wadliwe i stwarzały realne zagrożenie dla zawodników.

Colonels w zdecydowanej większości odmówili gry w takich warunkach. W tej sytuacji zdecydowano się wykonać telefon do biura ligi w Minneapolis. Decyzję o losach meczu miał podjąć sam komisarz ABA, George Mikan.

Mikan, ten sam, który siał spustoszenie pod koszami NBA w pierwszych latach istnienia ligi, postanowił przyznać walkower na korzyść… Colonels, bowiem to Americans, jako gospodarze, nie dopilnowali, aby na parkiecie były zachowane normy bezpieczeństwa. Później rozważał jeszcze zmianę decyzji. Pojawił się pomysł, aby Americans i Colonels rozegrali ten decydujący mecz właśnie w Minneapolis. Zwycięzca pozostałby w mieście na dłużej, bowiem w pierwszej rundzie playoffs i tak musiałby się spotkać z miejscowymi Pipers. Ostatecznie jednak zrezygnowano z tego wariantu i Americans znaleźli się poza playoffs.

Poirytowany Arthur Brown i John Steele, menadżer hali, wdali się w awanturę. Padały bardzo mocne słowa i podważano profesjonalne podejście do obowiązków. Brown krytykował Steele’a i jego sztab na łamach mediów:

Chcesz czytać dalej?

Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.

Subskrybcja

Uzyskaj dostęp do
pełnej treści artykułów.

4 KOMENTARZE