Może to nie jest to samo co kiedyś, bo już wiele razy to oglądaliśmy i nieco się do tego przyzwyczailiśmy, ale nadal to jeden z moich ulubionych momentów w NBA, gdy ręka Stephena Curry’a robi się gorąca, trafia kolejne trójki, a cała hala Oracle Arena eksploduje. Jest w tym jakaś magia, bo mecz nagle zaczyna wyglądać jak gra komputerowa, wydaje się, że obojętnie co nie rzuci, to i tak wszystko wpadnie do kosza. I nawet gdy teraz cała liga eksplodowała ofensywnie, to co potrafi zrobić Curry pozostaje wyjątkowe.
W czwartkowy poranek znowu mieliśmy okazję tego doświadczyć i jak zwykle było bardzo elektryzująco. Bo też był to jeden z najlepszych popisów strzeleckich Stepha w jego karierze – aż 11 trójek i 51 punktów w tylko 32 minuty gry. Ponadto, w aż tak dużym wymiarze dawno nie oglądaliśmy go w takim ogniu. Tego typy występy były niemal codziennością w sezonie 2015/16, dlatego był on taki niesamowity i tak zdominowany przez jednogłośnego MVP. Ale w ostatnich latach popisy Curry’ego sprowadzały się głównie to super gorącej kwarty, a nie całego meczu, ponieważ musi dzielić się atakiem z Kevinem Durantem.
Chcesz czytać dalej?
Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.
Subskrybcja
Uzyskaj dostęp dopełnej treści artykułów.
Generalnie nie lubię Curryego, ale nie mogę przejść obojętnie obok tego co wyrabia. Top 15 w historii. Pewnie skończy w top 10. GRACZ.