Finał Konferencji Zachodniej
(1) Houston Rockets, (2) Golden State Warriors 1-2
Mecz nr 1: 106:119
Mecz nr 2: 127:105
Mecz nr 3: 85:126
To zakrawało na bully’ing.
Na starcie meczu nr 3 finałów Konferencji Zachodniej Houston Rockets tak zasugerowali Warriors zmiany krycia, że Stephen Curry krył cztery pierwsze akcje, oddał trzy penetracje, 6 punktów.
5 akcji, 6 akcji – wciąż Curry – czy na Arizie, czy Tuckerze, lądując ostatecznie na Jamesie Hardenie. Nikt, nigdy nie robił tego tak bezczelnie. Nie mam nawet porównania. Po prostu nikt.
Houston Rockets od meczu nr 1 w ten sposób do niego podchodzą. Więc pojawiło się pytanie w mojej głowie, które jest takie: gdyby Stephen Curry faktycznie miałby być nr 1 graczem w NBA, to dlaczego Rockets tak atakują go przez całą serię? Czy robią coś źle?
3, 2, 1 aż wynikowość meczów oraz innych elementów gry zakwestionuje plan meczowy Houston. Ba: zakwestionuje całą taktykę na ten sezon, strategię izolacji, a na końcu całe ich istnienie.
To właśnie z NBA robią i robić będą Warriors.
To metodyczne, to wolno, z użyciem skillu Jamesa Hardena trwało jeszcze przez kilka chwil i z horyzontu już nadciągało Rypane.
Mimo pięciu pudeł za trzy w pierwszej kwarcie tyciego jak nigdy Curry’ego, mimo pudeł za trzy Kevina Duranta w transition, mimo niezgrabnej, nawet nieprzystojącej i w pewnym momencie pierwszej połowy już nawet pretensjonalnej – widać było po trybunach – dla kibiców w Oakland gry 1-na-1 Warriors. I mimo sześciu zbiórek w ataku Rockets, było 31-22 dla Warriors po ciężkich powrotach do obrony Houston.
Wynik kłamał? 0/6 z gry i 4 straty Houston w ostatnich 10 posiadaniach pierwszej kwarty nie kłamało – z Curry’m na ławce.
Izolacje mają ograniczyć własne podania. Mniej podań ogranicza za to ryzyko strat (dlatego zespoły w końcówkach grają więcej 1-na-1 koszykówki – ze strachu o straty), ale mecz się zmienił, kiedy rezerwowy line-up Warriors z Andre Iguodalą, Shaunem Livingstonem i Kevonem Looney’em (i Curry’m) wykonywał przez początkowe 4-5 minut drugiej kwarty doskonałą pracę w trzymaniu penetracji jeden na jeden Houston pod kluczem. Robił to twardym nieoddawaniem pozycji i niedawaniu się pokonywać. Nawet jeśli nanoszenie ciężaru całej obręczy barkowej Chrisa Paula na klatówę Curry, albo lewego ramienia podnoszenie z piłką w drugim kroku tuż przed twarzą Curry’ego przypomina bullying, to Warriors nadstawiali oba policzki.
To co Rockets zrobili tak dobrze w meczu nr 2, tym razem napotkało na ścianę. 8 strat w pierwsze 15,5 minuty. Połowa z nich nie byla “live” stratami, ale wystarczyło na wybicie z rytmu.
Dla tych oczu to był mecz nr 3:
Popatrz od dołu, od prawej na trzy wszystkie kółka.
Popatrz na fantastyczną pracę dwóch zainteresowanych na dole – z Draymondem patrolującym i patronującym przez cały ten mecz (17 wielkich zbiórek). Popatrz jak ciasno jest Jordan Bell na podaniu P.J’u Tuckera, które trafi w lewą łydkę kupionego z Chicago debiutanta Dubs. Popatrz jak znakomicie back-door cut kryje Andre Iguodala i jak wyżej ciasno Kevin Durant planuje być na potencjalnym wyskoczeniu zza zasłony na szczycie tyłka Erica Gordona, gdyby taka przez stojącego obok Arizę miałaby być postawiona.
Straty (19 w meczu), zepsute, ba-a-moucie lay-upy, zepsute dunki. 20 razem Houston po 20 minutach meczu. 24 po 24.
Houston miało dobry plan, ale grało źle. Jak co roku, Chris Paul z play-offów wyjdzie kontuzjowany.
Trzy lay-upy Warriors, 2 straty Rockets. 64-43. 10-0 run. Od przybycia Steve’a Kerra Warriors mieli w sezonach regularnych 253 serii “10-0” (nr 1 w NBA). Od 2014 roku liderują też efektywności ofensywnej, kiedy w ich ataku następuje minimum 5 podań. I choć to nie jest ta seria – ta seria jest z 1994 roku, tylko, że z trójkami i szybkością graczy – to Warriors poza zespołowością, która przeciąga ich przez górkę górek, potrafią też wygrywać mecze topową obroną i niczym innym, jak talentem. Kiedy Curry nie działa, jest Kevin Durant trafiający nad umarłymi koronami drzew.
Warriors zrobili usprawnienie na usprawnienie Rockets w meczu nr 2 i siedzieli na podaniach. Mówili: graj Heezy, nie masz gdzie odrzucić piłkę. Siedzieli ciaśniej na tych szybkich podaniach szczyt-lewo, szczyt-prawo, z których kasta wingmanów Houston mogłaby zaatakować od razu. 75-56.
I wreszcie pojawił się Curry:
Gubiąc pościg, śmiejąc się znowu. Przełamując się i krzycząc, że to jego parkiet, kiedy to niezupełnie już jest jego parkiet i powinien dziękować za to z kim gra.
Ale w cieniu zbyt wyraziście zaznaczonej – i niezrozumiałej przez to dla mnie przez dwa poprzednie dni – dyskusji o skuteczności Curry’ego 2/13 z dystansu, o jego “problemach”, Curry rypie w tej serii Clinta Capelę layupami. Rypie Houston layupami. A kiedy Curry jest w środku Houston i Capeli tam nie ma – a raz czy dwa ostatniej nocy nie dotarł – nic tam nie ma. Okazuje się, że Curry jest całkiem duży na tle tego co tam jest.
Chcesz czytać dalej?
Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.
Subskrybcja
Uzyskaj dostęp dopełnej treści artykułów.
Patrząc na ten mecz cały czas miałem z tylu głowy, to nie przypadek iż CP3 gra po raz pierwszy w finale konferencji, Moze to gra i osobowość Hardena tak wpływa ale CP3 jest beznadziejny i kompletnie bezjajeczny w tej serii. Taka poor wersja DeRozana.
Ja po tym meczu nie mam uczucia, że Warriors rozwiązali Rockets, bardziej to sam Harden i spółka wbili się w problemy – świetna obrona Golden State, ale tyle ile łatwych lay-upów w pierwszej połowie spudłowali goście to aż nie mogłem uwierzyć. Dokładając do tego słaby ofensywnie mecz Hardena i kompletny no-show od CP3 (czy zagra w swojej karierze mecz w finale Konferencji?) to do blow-outu brakowało tylko zagotowania kogoś z trójki Curry/Thompson/Durant. No i proszę, trafiło na złotego chłopca.
Duże propsy za 1vs1 defense dla Warriors, ale myślę, że Rockets na mecz nr 4 jeszcze agresywniej będą atakowali izolacje z nastawieniem na wykańczanie akcji. Jak mają być jeszcze emocje w tej serii to game 4 must-win i niech chociaż zmęczą tych Warriors.
Duże propsy dla każdego, kto na League Passie obejrzał czwartą kwartę bez przewijania.
To samo w G3 w Cleveland
Kompletnie nie interesuję mnie ten match-up. O ile na Warriors jeszcze mogę popatrzeć (Durant zepsuł mi tą przyjemność), to Rockets dla mnie są bleeh.
Wschód, pomimo że jest duużo słabszy, jest więcej entertainment.
Ja już zupełnie straciłem zainteresowanie NBA w tym momencie.Warriors mistrzami,po co oglądać finały?Szybki sweep i blowout w każdym meczu.
Coś się musi w lato zmienić żeby ta liga była ciekawsza w playofach