(3-12) Chicago Bulls @ (13-5) Golden State Warriors
Transmisja na żywo: godz. 4.30 w sobotę nad ranem w Canal+ Sport
Powtórki: sobota godz. 9 w Canal+ Sport, sobota godz. 23 w nSport+
Chociaż Golden State Warriors przegrali już w tym sezonie 5 spotkań, to rywalizacja z mistrzami NBA jest dla innych klubów szansą na przejrzenie się w lustereczku. Z reguły to Warriors są najpiękniejsi, nawet jednak porażki z obrońcami tytułu potrafią tchnąć w kibiców wiarę, a w sam zespół optymizm. W końcu nie jest to rywalizacja “tylko” z mistrzami ligi, ale z jedną z najbardziej utalentowanych grup koszykarzy, którzy kiedykolwiek ubrani zostali w koszulki z logiem tego samego klubu. Fragment z lustereczkiem kiepski, jednak z powodu gigantycznej różnicy poziomów obu drużyn sam mecz wielkiego spektaklu nam nie przyniesie. To zapowiedź tego co nas czeka.
Chicago Bulls idą dziś na ścięcie. Warriors są ponad 20-punktowymi faworytami i po przegranej w środę w Oklahoma City tym bardziej mogą chcieć wyładować swoją złość na Bulls. Ale z drugiej strony – czy muszą? Wcale nie muszą. W końcu w podobnych sytuacjach byli już dziesiątki razy, sezon jest długi, a poza razem dzielonym dziś boiskiem, cel drogi z Bulls niewiele ma wspólnego.
STATYSTYKA, KTÓRĄ WARTO ZNAĆ: Warriors są pierwszą drużyną od 1971 roku, która w 33 kolejnych meczach zatrzymała rywali poniżej skuteczności 50% z gry. Seria trwa.
Bulls nie znajdowali się w takiej sytuacji od 15-20 lat. Obecny sezon stanowi naturalny etap przebudowy po długim żegnaniu się z zespołem, który na samym początku tej dekady awansował do finałów Konferencji Wschodniej i stawiany był jako kandydat do bycia czołową drużyną NBA przez całe to trwające dziesięciolecie. Kontuzje Derricka Rose’a i Joakima Noaha zmogły jednak szanse Chicago. W końcu też pożegnano się z Jimmy’m Butlerem i wreszcie podjęto trudną decyzję o przebudowie.
W czerwcowej wymianie z Minnesotą w zamian za Butlera i wybór #16 Draftu 2017 pozyskano kontuzjowanego już wtedy Zacha LaVine’a, wybranego z #5 Draftu 2016 Krisa Dunna i wybór #7 Draftu 2017. Kontrowersyjny management Bulls z miejsca został skrytykowany nie za samo oddanie Butlera, ale za to, że niepotrzebnie do wymiany dołączył wybór nr 16 w drafcie. Być może słusznie, być może nie, ale dziś o tym już mało kto pamięta i chce mówić, bo z nr 7 draftu Bulls wybrali Lauriego Markkanena. A ten po tym jak zdominował EuroBasket, po pierwszym miesiącu sezonu wygląda jak kandydat na przyszłą gwiazdę NBA i jest jednym z trzech-czterech najlepiej grających w tym sezonie debiutantów.
Ale Markkanen to nie wszystko, co Bulls w tej wymianie pozyskali i co już rzutuje dobrze na ich przyszłość.
NA CO PATRZEĆ? Na to jak Kris Dunn gania za i kryje Stephena Curry’ego
To nie jest ten sam Kris Dunn, który biegał po boiskach NBA w poprzednim sezonie. Staje się lepszy. Ten już 23-letni rozgrywający był ogromnym rozczarowaniem sezonu 2016/17. Po jego grze w NCAA spodziewano się elektrycznego atlety, który dostawał się będzie do obręczy bez problemu. Okazało się jednak, że atletyzm Dunna nie przełożył się na NBA tak efektownie, a do kosza trudniej było się dostać mu bez dobrego rzutu za trzy. Zaskakująco dobry okazał się jednak jego potencjał defensywny. Dunn miał jeden z najwyższych wskaźników przechwytów w historii dokonań debiutantów i oprócz samych kradzieży piłek, jego defensywne instynkty bardzo szybko zrobiły z niego solidnego obrońcę. Dziś widać, że silny fizycznie Dunn, to materiał na jednego z najlepszych obrońców na pozycji nr 1 w NBA.
Przez cztery pierwsze mecze sezonu rehabilitował jeszcze kontuzję palca wskazującego lewej ręki, ale gdy wrócił do gry, grał lepiej, niż Jerian Grant i zastąpił go w tym tygodniu w pierwszej piątce. Od zeszłego piątku Dunn zalicza średnio 15.7 punktów, 5.0 asyst i 6.3 zbiórek na mecz (bo zbierającym też jest na swojej pozycji bardzo dobrym). Oczywiście ma też po 2.0 przechwyty na mecz i w klasyfikacji ligowej zajmuje w nich bardzo wysokie 4. miejsce. O jego poświęceniu po tej stronie boiska świadczą średnio 1,2 bezpańskie piłki, które co mecz wygrywa (21m. w NBA) i ciasne krycie 3,3 rzutu za trzy rywali (30m.).
Co może jednak najważniejsze – choć Dunn wybiórczo podchodzi do samych rzutów za trzy (tylko 2.4 próby w meczu), to trafia obiecujące 38% i w ostatnim tygodniu w meczach z Hornets (10/16 z gry) i Suns (8/16 z gry) pokazywał raz po raz, że może drużyny dłużej nie powinny dawać mu tyle miejsca, przy rzutach z półdystansu. Bo zaczyna je trafiać.
Nie ma powodów – może tylko wiek – dla których o Krisie Dunnie kibice Bulls nie powinni myśleć równie ciepło, jak kibice Knicks myślą o Franku Ntilikinie. Dobry obrońca, który może ewoluować w solidnego menedżera gry i podającego? Zawodnik nie forsujący na siłę swoich rzutów i uczący się ograniczać złe podania i złe decyzje? Jest w tym wartość i jest ona bardzo daleka od słowa “bust” – rozczarowania, jakim był określany jeszcze w Minnesocie. Wszystko pod warunkiem, że po tej jednej stronie parkietu – w obronie – będzie graczem powyżej ligowej przeciętnej. W przyszłości LaVine – ze swojej obrony delikatnie mówiąc nieznany – właśnie kogoś takiego obok może potrzebować.
To musi być trudny sezon dla młodego kibica Bulls, który przyzwyczajony przez lata był do tego, że Chicago grało w play-offach. Ci starsi kibice pamiętają sześcioletnią erę Tima Floyda i Billa Cartwrighta, ale szmat czasu od tamtej degrengolady minął. To co dzieje się dziś, trudno w ten sposób nazwać. Bulls najprawdopodobniej wybierać będą w Top-3 Draftu 2018, zanim jednak to nastąpi, już znaleźli się w dobrej sytuacji.
Znaleźli się w dobrej sytuacji, bo wygląda na to, że nawet jeszcze przed rozpoczęciem przebudowy udało im się zgarnąć potencjalną gwiazdę w postaci Markkanena. Do tego Dunn spisuje się coraz lepiej, a już w ciągu najbliższego miesiąca wróci do gry dopiero 22-letni LaVine.
A, że dziś Bulls mogą przegrać 60 punktami? Bywa.