Nie rozpieszcza nas jak na razie NBA interesującymi matchupami. Nawet jeśli już zdarzy się jakiś, to jeden zespół gra np dzień po dniu. Dziś w Ekspresie pytanie o najlepszy mecz pierwszych 5 tygodni sezonu regularnego, a ja wybiegłem w przyszłość, żeby poszukać najlepszych spotkań do 25 grudnia.
I mam dobre informacje!
Już w ten czwartek chyba najfajniejszy dotychczas (fakt, że nocny) double-header i do świąt sytuacja zacznie się poprawiać, zobacz:
1.12 (czwartek) LA Clippers @ Cleveland (po dniu przerwy)
1.12 (czwartek) Houston @ Golden State (po 1/2 dniach przerwy)
7.12 (środa) Golden State @ LA Clippers (po 1/2 dniach przerwy)
8.12 (czwartek) Golden State @ Utah (oba teamy 3w4)
12.12 (poniedziałek) Portland @ LA Clippers (po dniu przerwy)
17.12 (sobota) Portland @ Golden State (po dniu przerwy)
22.12 (czwartek) San Antonio @ LA Clippers (po dniu przerwy)
I potem 25.12 mamy o godz. 20:30 wizytę Warriors w Cleveland.
W Ekspresie zmiany w składzie. Dziś debiutuje Jacek “JamJack” Rachwał, mój kolega i kibic Minnesoty. Jacek przedstawi się szerzej w czwartek, wtedy też aktualna punktacja (Maciek Staszewski pozostaje liderem – 17,5 punktów).
Gramy:
1. Kto jest w trudniejszej sytuacji: Portland czy Minnesota?
Bartek Bielecki: Portland. Minnesota powinna już niepokoić swoich fanów, bo tam jest dosyć talentu, by walczyć o Playoffy, sprowadzono sprawdzonego trenera, powinni wygrywać już teraz, a nadal są tam gdzie byli rok, dwa…dwanaście lat temu. Póki co, ten sezon można jeszcze tłumaczyć zmianą trenera, ale jeśli od stycznia Minnesota nie zacznie wygrywać, to coś tam nie gra i powinni się zastanowić nad zmianą planu. Mimo wszystko, Wolves będą mieli przynajmniej wysoki wybór w Drafcie jeśli taka sytuacja się utrzyma. Blazers są zaś w najgorszym miejscu, w jakim można być w NBA – między Loterią Draftu a walką o Mistrzostwo. Ponadto, management Portland wpakował się w wysokie kontrakty dla graczy, którzy jeszcze nie do końca na nie zasłużyli. Ekipa ze stanu Oregon powinna dać sobie ze dwa, trzy lata na zbudowanie poważnego kontendera, handlując niezłymi graczami otaczającymi Lillarda po jakiegoś All-Stara.
Przemek Napierzyński: Portland. Minnesota w obecnym składzie z czasem stanie się zespołem dużo lepszym, Portland – nie. Chyba kierownictwo drużyny po bardzo dobrym poprzednim sezonie poczuło się zbyt pewnie i postanowiło zbudować zespół, który niewątpliwie jest bardzo utalentowany, ale poszczególni zawodnicy niekoniecznie pasują umiejętnościami względem siebie. Poza tym kosztowali niemałe pieniądze, przez co kiepska gra Trail Blazers obniża ich rynkową wartość, co może utrudnić znalezienie chętnych do ewentualnych wymian.
Piotr Sitarz: Portland. Ponieważ to ich widzę w playoffach, a nie Minnesotę – chociaż tracą do Lakers mniej niż 4 mecze. Po pierwsze ich obrona ze zdrowym Aminu nie wyglądała o wiele lepiej od obecnej i jest to problem, który ciągnie się od poprzedniego sezonu. Po drugie przegrali istotne mecze mogące decydować o rozstawieniu, jeśli doczłapią do Top4 (0-2 z Clippers) i jeśli nie (0-2 z Rockets). Po trzecie pojawią się złe plotki, gdy do końca roku będą poniżej lub na granicy poziomu 50% zwycięstw. Wolves mają młody team, nowego trenera, potrzebują czasu. Na pewno więcej niż w Portland, którzy wydali pieniądze z myślą o trwającym sezonie.
Jacek Rachwał: Portland. Mimo, że jestem zagorzałym kibicem Minny, uważam, że jednak Portland. Obie drużyny pozostały w prawie niezmienionym składzie w porównaniu z zeszłym sezonem, ale różnica polega na tym, że Portland przy okazji wpakowało się w mnóstwo niewygodnych kontraktów, które będzie teraz bardzo ciężko przesunąć. Po pierwsze oznaczałoby to przyznanie się do błędu po całym wakacyjnym gadaniu jak to warto inwestować w ten skład, a po drugie te umowy są po prostu złe. Blazers mieli się bić o czołowe miejsca na supersilnym Zachodzie, a tymczasem mają najgorszą (!) obronę w całej lidze (Twaróg Aminu – you’re the real MVP) i znajdują się obecnie na chyba najgorszym z możliwych 9. miejscu. Tutaj może kończyć się cierpliwość, a w Minny wszyscy poza Rickym Rubio (który i tak pewnie stamtąd wyleci) są skłonni dać tej okropnie młodej drużynie jeszcze rok. Szczególnie że Thibs dopiero zaczyna ich ustawiać, a jakieś tam postępy powoli widać (próbuję to sobie wmawiać od początku sezonu…).
Olek Żerelik (Odpowiedzi na Olę (deadline w pracy!)): Minnesota. Słabo, a na dodatek zimno.
Maciek Staszewski: Portland. Tyle że 80% ligi chciałoby być w tak trudnej sytuacji jak są jedni i drudzy… Mają tyle świetnych assetów, że na Brooklynie Sean Marks ma o nich mokre sny. Bardziej “dramatycznie” jest jednak w Portland, które nie dość, że ma gorszą obronę, to jeszcze musi szukać rozwiązania na zewnątrz i dealu po jakiegoś centra. Biedulki, mają na to tylko z 10 różnych assetów – typ, że mogą wyjąć nawet Brooka Lopeza tutaj. Koszmar… Minnesota za to nawet nie musi oddawać żadnego gracza, żeby poprawić obronę – wystarczy przesunąć Dienga na ławkę i wrzucić do pierwszej piątki po cichu bardzo dobrego Cole’a Aldricha. Nic więcej tu nie trzeba. Głęboko współczuję jednym i drugim. Wpisujcie miasta.
Jędrzej Mirowski: Portland. Bo Minny nic nie musi. A Blazers tak. Presja oczekiwań jest ogromna. Nie widziałem, by ktokolwiek typował ich na sezon poniżej 50 zwycięstw. Tymczasem PTB mają najgorsza defensywę ligi i póki co nie widać szans na poprawę. Szanse na zdrowego Ezeliego w koszulce Blazers? Kibicu Portland, zapomnij o tym. Już prędzej Wooden wygra ze mną w naszej lidze dynastycznej.
2. Maciek Kędziora pyta – Który zawodnik zasłużył póki co na nagrodę dla Most Deteriorated Player, czyli zawodnika zaliczającego największy regres?
Bielecki: Dirk Nowitzki. Nie przychodzi mi do głowy lepszy przykład zawodnika, który zaliczył regres. Tak, Dirk zmaga się z kontuzją, zagrał tylko pięć spotkań, ale bycie kontuzjowanym to też regres. Jego statystyki w tych pięciu meczach wyraźnie spadły w stosunku do poprzednich rozgrywek i ten dwuletni, 50-milionowy kontrakt będzie zmorą Mavs w najbliższym czasie. Co nie zmienia faktu, że Dirk na niego zasłużył.
Napierzyński: Nicolas Batum. Szczerze mówiąc ciężko mi odpowiedzieć z pełnym przekonaniem na to pytanie. Nie chciałem tu wstawiać Dirka, bo ciężko go krytykować za to, że w końcu dopadła go starość (poza tym to Dirk – jak można w ogóle go krytykować?) czy Evana Turnera, bo w poprzednim sezonie był bardzo ważnym, ale jednak tylko rezerwowym. Szukałem więc zawodnika pierwszoplanowego, który wyraźnie spuściłby z tonu. Żaden typ od razu mi się do głowy nie rzucił, a wybór Batuma jest trochę naciągany z mojej strony, bo może indywidualnie nie prezentuje się tak dobrze i robi gorsze linijki niż rok temu, ale jednak gra nieźle, drużyna wygrywa, więc tak na dobrą sprawę czego chcieć więcej?
Sitarz: Derrick Favors. Nie jest zdrowy, ale mam w pamięci jeszcze poprzedni sezon, w którym oczekiwałem od niego postępu i niestety zawiodłem się oglądając w zasadzie tego samego gracza co rok wcześniej, i wcześniej. “Nagroda” niesprawiedliwa, i niech 10 punktów i 6 zbiórek – najgorzej od sezonu 2011-2012 – w 11 meczach w tym roku, będzie dodatkiem do całokształtu gry 25-latka z ostatniego sezonu, dla którego czas stanął w miejscu. Trzymam kciuki, bo wysocy z manewrami na bloku nie chodzą piechotą.
Jacek Rachwał: Solomon Hill. Typowy przykład magii roku kontraktowego. Był absolutnie kluczowym zawodnikiem Pacers w końcówce zeszłego sezonu, a szczególnie w playoffach, gdzie podobno wychodzą prawdziwe umiejętności graczy. I co? Dostał kupę hajsu, ale gra tak źle, że wyleciał już z pierwszej piątki Pelicans – jednej z najbardziej poszkodowanych kontuzjami drużyn w lidze. Nie wiem czy to był fluke, czy zeżarła go presja, czy po prostu mu się już nie chce. Może wszystkiego po trochu, ale widząc urywki meczów Pelicans i patrząc na jego mowę ciała i strach w oddawaniu rzutów robi mi się smutno. Kurde, gościu ma dopiero 25 lat, powinien robić postępy rok w rok, zakładam że nie ma żadnej kontuzji skoro gra, więc cały czas czekam na przebudzenie i wyprowadzenie mnie z błędu. Dajesz Solomon!
Olek Żerelik: Chris Bosh :-(
Staszewski: Nikola Vucevic. Pewnie też Michał coś o nim napisze, bo właśnie szczęśliwie oddał go w naszej dynastii fantasy za Batuma… Vuc wygląda na boisku jak inny gracz niż w zeszłym sezonie i to nawet nie jest jego wina. Po prostu Rob Hennigan jest chujowym GMem i zbudował skład tak, żeby zabić wartość i przydatność swojego najlepszego gracza. Brawo Robbie – z ławki na pewno łatwo się będzie nim handlowało. SVG ma dla Ciebie za niego Arona Baynesa i Bobana Marjanovica, musisz tylko dołożyć pick lub Mario Hezonję.
Jędrzej Mirowski: Greg Monroe. 15,3 ppg,8,6 rpg i 52,2% z gry zamieniło się na 8,6 ppg,6,6 rpg i 46,7 FG%. I nie jest to nawet gorsza forma Grega (który spieprzył mi grę w tegorocznej, pożegnalnej edycji FBTL, bo wybrałem go już w trzeciej rundzie. W sumie… w drugiej rundzie wybrałem Nowitzkiego, więc grę spieprzyłem sobie chyba sam). Monroe padł ofiarą ogromnego long-jam Bucks na pozycjach PF/C. W dodatku z każdym kolejnym rokiem uwydatnia się jego nieprzystosowanie do nowoczesnej koszykówki. Zaczynam wątpić, czy aby na pewno odrzuci on opcję w swoim kontrakcie na kolejny rok i zdecyduje się na rynek FA. Opcja gwarantuje mu 15 mln za sezon. Czy rynek wyceni na tyle podkoszowego gracza, który zasysa piłkę w post, nie kreuje partnerów, nie rzuca za 3 i przede wszystkim nie broni?
3. Jacek Kaganek pyta – Jaki był dotychczas najlepszy mecz w tym sezonie?
Bielecki: Cavs-Rockets z pierwszego listopada. Nie widziałem jeszcze w tym sezonie takiego meczu, który zrobiłby na mnie ogromne wrażenie. Ten mecz Cavs-Rockets był bardzo dobry – podobnie jak pojedynek Cavs (bez JR Smitha) z Raptors 15-tego listopada. Już sam nie wiem, czy nie było w tym sezonie wybitnych meczów, czy ciężko je sobie przypomnieć, jak się ogląda łącznie od dwóch do czterech meczów różnych lig dziennie. Jestem za to fanem oglądania Lakers w formie “condensed” na League Passie. Idealna rzecz na wolny kwadrans.
Napierzyński: Charlotte vs Toronto z 11.11.2016. Zacięty mecz, indywidualne popisy liderów obu drużyn, gorąca atmosfera na trybunach i wysoka jakość gry z obu stron. Krótko mówiąc – polecam.
Sitarz: Spurs – Warriors pierwszego dnia sezonu. Staram się oglądać 2-3 mecze dziennie, przynajmniej jeden mecz każdego zespołu w ciągu 5-6 dni, minuty poszczególnych graczy i posiadania drużyn w ataku, więc nie narażam się na brak historii. Jednak od jakiegoś czasu, w zasadzie od momentu gdy opadła ekscytacja po pierwszych kilku dniach, sezon wlecze się przeciętnymi meczami przeciętnych drużyn, dniami, w których na 10 zespołów sześciu przydałby się dodatkowy dzień przerwy na trening, na wprowadzenie poprawek, dokładne uczulanie graczy na błędy. Mam wrażenie, że zespoły NBA mogłyby być dzisiaj lepsze – może nie w optymalnej formie – gdyby miały czas na regularne treningi pomiędzy meczami, a to niestety ostatnio było możliwe chyba tylko w przypadku Cavaliers, którzy dopiero co skończyli 4-5 dniową przerwę.
Jacek Rachwał: Hornets@Knicks, pt/sob 25/26.11.2016. Nie oglądałem w tym roku za dużo całych spotkań, poza meczami Wolves, z których żaden nie był super spektaklem. Ale jak tylko mam czas, to staram się oglądać od 4. kwarty jak najwięcej spotkań z poprzedniego dnia, nie znając wyników, bo wtedy są emocje :) Zachęcam więc do sprawdzenia tej końcówki – mnóstwo “lead changes”, zajebista publika w MSG, popisy strzeleckie Melo i Batuma, bloki i trójeczki Zingisa, słodkie penetracje Kemby, spudłowany buzzer, dogrywka kosz za kosz, typowy hero-ball clutch gamewinner Melo, pełen pakiet. Pamiętam, że oglądałem to dopiero w sobotę po południu i warto było czekać i cały dzień nie sprawdzać wyniku. I love this game – tylko to cisnęło mi się na usta.
Olek Żerelik: Borussia – Legia
Staszewski: Clippers@Detroit. Coś mi się zepsuło w głowie. W tym roku oglądam z przyjemnością wszystkie mecze NBA, ale umiem się emocjonować właściwie tylko meczami Detroit, a w tym zagrali fantastycznie. Żaden mecz nie dostarczył mi więcej pozytywnych emocji. Dlatego nie mogę polecić nic innego. Sorry NBA, its Detroit vs everybody.
Mirowski: Kosmiczny. Moja dziewczyna nigdy nie oglądała Space Jam, więc w zeszłym tygodniu miałem okazję namówić ją do obejrzenia i zobaczyć TEN mecz po raz kolejny. Naprawdę… Jordan był mega niedocenionym obrońcą obręczy. Który inny koszykarz zatrzymałby kontratak Barkleya, Ewinga i Bougesa nie ruszając się z miejsca? Tylko Jordan wpadł na pomysł z podsunięciem skunksa. I w jakim innym meczu tego sezonu zobaczysz Porky Piga dającego z góry nad Patrickiem Ewingiem? 20% sezonu za nami, a ja mam wrażenie, że nie obejrzałem jeszcze ani jednego super-meczu.a
Może to coś oczywistego, ale według mnie super – meczów jest mało przez tworzenie super – drużyn. Talent kumuluje się w kilku ekipach, więc mecze pozostałych są na niższym poziomie,a Golden State i Cavs raczej nie mają rywali, którzy mogą z nimi grać jak równy z równym. Gdyby (utopia) każdy team miał swoją gwiazdę, wtedy byłoby o wiele więcej meczów wyrównanych, a jednocześnie na wyższym poziomie. Tak tylko znalazłem pretekst do hejtu na łączenie się gwiazd w jednym teamie.
W tym roku obejrzałem niewielki promil meczy, które oglądałem w poprzednich latach. Zastanawiałem się czy chodzi o brak czasu, czy o brak ekscytacji meczami NBA. Dochodzę do wniosku, że prawda leży po środku. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że w poprzednim sezonie też czasu nie miałem a mecze oglądałem.
Na bazie powyższego stwierdzam, że rzeczywiście liga jako całość straciła na atrakcyjności dla kibiców, którzy jarają się NBA, a nie konkretnymi drużynami. Tworzenie superteamów wpływa ujemnie na odbiór już i tak wątpliwie atrakcyjnego 82 meczowego sezonu regularnego.
Przecież to zakrawa o żart, że po 1/4 sezonu nie ma żadnego MUST SEE na alercie meczowym.