Dziś w Palmie!
Rozmawiamy dobrze, jesteśmy wszędzie.
Rozmawiamy dobrze bez z góry narzuconego schematu, czyli tak jak lubimy. Rozmawiamy więc o tym kto jest MVP tego sezonu, o tym czy problemy Minnesoty są 4-real, o Marvinie Haglerze, Lakers, Ojcu Chrzestnym 3 (spoiler: jest spór) i potyczkach Phila Jacksona z LeBronem Jamesem i jego “posse”.
Na koniec zapowiadamy dwa kolejne dni, w tym must-win dla Waszyngtonu. Byron Scott pojawia się z pretensjami o minuty D’Angelo Russella…
[wpdm_file id=331]
Chcesz czytać dalej?
Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.
Subskrybcja
Uzyskaj dostęp dopełnej treści artykułów.
Udało się. Andy Garcia zagrał wybornie. Dobrze zbudowana postać, która obroniła tę część trylogii. Mógłbym wejść w głębszą polemikę, ale o gustach rzekomo nie należy dyskutować, zwłaszcza gdy za najbardziej udaną postrzega się drugą część.
Mam z rana identyczną taktykę oglądania meczów jak zNYK, szacuneczek :)
Panowie! (i Ćmy…).
Nie można oglądać trylogii (słowo klucz) Ojca Chrzestnego bez obejrzenia wszystkich trzech części.
Jasnym jest, i przez maść wszelkich krytyków rzeczą dawno stwierdzoną, że Godfather I oraz Godfather II to klasyki absolutnie nie do doścignięcia zarówno przez część trzecią, jak i żaden inny film traktujący o podobnej tematyce (sorry Mr Scorsese).
Ale!
Cześć trzecia jest bardzo ważna dla zwieńczenia historii. True, Andy Garcia ain’t on the same level as Dr Pacino, Prof.DeNiro, not to mention God Marlon. Ale… ale daje radę. To spore buty w które musi wejść.
Talia Shire! To ona jest tutaj Matką Chrzestną i niepisaną Królową przedstawienia. Dla niej samej warto obejrzeć ten film.
Plus – sceny w operze, sceny na schodach – absolutny klasyk i nawet mętne oczy Andy’ego nie są w stanie położyć cienia na tym obrazie.
Fuck – dawno nie widziałem, ale czas zrobić sobie seans. Albo trzy…
Mack, zNYK, Ciema – wpadajcie do mnie i robimy spectacularitas.
Szanowny kolego, pełna zgoda. Trylogia to w tym przypadku monolit i masz zupełna słuszność, gdy piszesz, że stanowi ona pozycje obowiązkowa w kontekście dwu pierwszych odsłon. Mnie w trójce poniekąd razi jedynie Al Pacino. Bynajmniej nie z racji formy aktorskiej, bo aktorem jest znamienitym i niepodwarzalnie genialnym. Sęk w tym, że starszy Pacino gubi spojrzenie młodego Michaela. Rozumiem zamysł reżysera, coby przedstawic zdziadzialego Corleone jako postać mniej narowista, ubozsza w afekt i wszelkie przywary młodości, ale jednak serce się kraje, gdy skonfrontuje się dwa oblicza tejże postaci. Co nie zmienia faktu, że Garcia wypada więcej niż nieźle i nie specjalnie widzę kandydatów do zastąpienia go w roli Vincenta. Bo kto? Tak jak zauważyłeś, wejście w buty Brando, De Niro i Pacino to z założenia karkolomne zadanie, które predestynuje do katastrofy. A tu nie dość, że jej nie ma, to jeszcze zgrabnie się to ogląda.
Pełna zgoda.
“Godfather” to najwybitniejsze kino.Absolutny klasyk,nie tylko gatunku.
Tak jak wspomnieli koledzy wyżej,zachowując proporcje aktorskie, w porównaniu do “hall of famer” poprzedników-A.Garcia jest bardzo dobry.
Oglądając trylogię po latach,kto wie czy jej najważniejszym atutem nie jest właśnie to, że jest spójna a żadna część nie jest wyraźnie słabsza od poprzedniej (rzadka rzecz).
Niespotykana również sytuacja kiedy to film jest lepszy niż książka. Oczywiście trylogia jako całość arcydzieło światowego kina ale nie można mówić o tym że Scorsese nie zbliżył się do poziomu 1 bądź 2 może nie w chlopcach z ferajny bo to ta sama szuflada gatunkowa ale inny ciężar i wydźwięk ale no w takich Ulicach Nędzy badz Kasynie tutaj jest ta moc. Nie przewyzsza I i II oczywiście ale nie jest tak daleko.
Nie wyraziłem się wystarczająco jasno.
Uwielbiam kino Scorsese. Kasyno, Goodfellas- klasyki gatunku. Jeśli chodzi o kino gangsterskie to robią ścisły Top. To jednak trochę inny kaliber i bardziej miałem na myśli rozmach z którym skutecznie udało się przenieść książki Mario Puzo na ekran zachowując epickiego ducha. W tym bliżej “Ojcu Chrzestnemu” do np “Pewnego razu w Ameryce” – historia rozciągnięta na przestrzeni dekad, spójność etc.
Oczywiście dla Pana Martina wielki szacunek – ja pochłonąłem z wypiekami nawet tak krytykowany “Departed”.
Kapiszi. :) Gdy pierwszy raz zobaczyłem Departed to było wielkie wtf ale ten film z czasem zyskuje.
Ojciec chrzestny, Dawno temu w Ameryce i długo, długo nic.
Dunn za Noela!
…Steve Nash