Top 100 koszykarzy w historii NBA: #96 Neil Johnston

10
fot. Bleacher Report
fot. Bleacher Report

ROZPOZNANIE: Najlepszy koszykarz wśród baseballistów
POZYCJA: Silny skrzydłowy/center
STREFA ZAGROŻENIA: Krawędź pola trzech sekund
SPECJALIZACJA: Pełen hak
KRYTYKA: Kto?

Niewiele jest historii tutaj, niewiele rolek filmu i niestety też niewiele wspomnień o nim. Tylko 7 zawodników NBA przez trzy sezony z rzędu zostawało królami strzelców, ale zanim został jednym z nich, Neil Johnston wolał grać w baseball.

Wolał baseball z powodu miłości do zapachu Louisville Slugger i z przyziemnego faktu, że po pięciu godzinach tyry w fabryce tłoków Freda Zollnera nie musisz potem zapinać kurtki pod czoło w autobusie wiozącym cię w grudniu na mecz NBA do miejsc takich jak Kokomo, Indiana, niestety.

W nieśmiertelnych słowach kanadyjskiego rządu: money. Money były w baseballu, nie w NBA. W NBA nie było nawet prawie drużyn. A jeśli były, to nie było pewne czy za rok też będą: Red Skins z Sheboygan, Packers z Anderson, Waterloo Hawks, Tri-Cities Blackhawks czy mój ulubiony team w historii czegokolwiek Indianapolis Olympians.

Od 1955 do 1961 roku grało w NBA tylko 8 drużyn. Do 1966 roku w lidze grało tylko dziewięć zespołów, ponad trzykrotnie mniej niż dziś. Jest to na ogół kontrargument przy umieszczaniu zbyt wysoko w rankingach tych zawodników, którzy grali w koszykówkę przed powstaniem ABA. Teoretycznie łatwiej było stworzyć dynastię i trudno się z tym nie zgodzić. Ale z drugiej strony to przejaw ignorancji spłaszczać dokonania całej ery jeszcze sprzed samej dynastii Celtics i sprowadzać ją, tak jak to lubi się robić, do tego, że w NBA był pan doktor George Mikan i banda wygimnastykowanych pielęgniarzy po godzinach grających w koszykówkę. Mam wrażenie, że nawet pokolenie moje, czyli urodzone na przełomie lat 70/80 odczuło w ostatnich 15-20 latach, że wspomnienia ludzi, którzy widzieli NBA z tych lat wcześniejszych zaczynają się od Celtics i Oscara Robertsona. W skrócie: dziś nie ma kto bronić tamtej ery. Tym bardziej jest to potrzebne, gdy widać w niewielu highlightach z tamtych czasów, jak trudna jest do obrony w konfrontacji ze sportem uprawianym współcześnie.

Neil Johnston nie tyle co wymyślił, ale jako pierwszy pokazał do jakiej dewastacji może doprowadzić rzut pełnym hakiem. Pożyczył go od Mikana i doprawił. I zrobił to już w swoim drugim sezonie gry (1952/53), gdy był liderem NBA pod względem punktów, celnych rzutów z gry, ich skuteczności i celnych i oddanych rzutów wolnych (Mikan grał do 1954 roku).

Pod koniec lat 40-tych Johnston, chłopak z Ohio, grał w koszykówkę i baseball na uniwersytecie Ohio State. Kiedy opuścił uczelnię w 1948 roku postawił na baseball i spędził cztery lata na zapleczu legendarnych Philadelphia Phillies, grając przez dwa i pół roku w filialnej drużynie z Terre Haute.

“Marzeniem mojego ojca było oglądać mnie grającego zawodowo w baseball. Wolał mnie zobaczyć w jednym meczu baseballa, niż w 50 meczach koszykówki”

Ale kłopoty z ramieniem zatrzymały karierę zmierzonego wówczas na 198 cm chudzielca i w 1951 roku skontaktował się z Eddiem Gottliebem, właścicielem i trenerem Philadelphia Warriors. Kiedy ten zmierzył go i okazało się, że Johnston jest w rzeczywistości o pięć centymetrów wyższy, kij w ramię – podpisał z nim kontrakt. Dwa lata później Johnston był już królem strzelców NBA, ale grał w zespole, który po dwuletnim “urlopie” wojskowym wielkiego Paula Arizina, wygrał tylko 12 z 69 spotkań.

Johnston został królem strzelców także i w dwóch kolejnych sezonach. W sezonie 1954/55 liderował do tego zbierającym, a kiedy Arizin wrócił do Warriors, z pomocą trio 3G George/Gola/Graboski, poprowadzili w 1956 roku ówczesnych Dubs do pokonania Syracuse Nationals w przedwczesnych finałach NBA (Johnston w tamtej serii miał mecze na 43 i 35 punktów) i wspomnianych wyżej Fort Wayne Zollner Pistons już we właściwych finałach.

Johnston był obrotowym i grał głównie na tzw grzybie. Miał jumper – na szczęście nie dwuręczny – i ten jumper razem z oddawanym z obu rąk (!) pełnym, rytmicznym hakiem, uczynił z niego broń nie do zatrzymania dla białych, kwadratowych centrów. Większość wysokich z tamtych czasów pomarzyć tylko mogła o tym jak poruszał się będący wzrostu Johnstona legendarny Bob Pettit.

Sam Johnston, poza talentem strzeleckim, przynosił też na parkiet ciężką walkę, twarde łokcie i rzucanie się po bezpańskie piłki. Jednak to za co dziś docenia się czasem, choć z biegiem lat coraz mniej zmanierowanych graczy, 60 lat temu stanowiło po prostu bardzo ważną część gry przy ograniczonych jeszcze umiejętnościach technicznych. Sporo z tego co dziś trenerzy mówią o poświęceniu wywodzi się jeszcze ze starej szkoły, gdy poświęcenie samo w sobie było bardzo istotnym skillem i jest do dziś na etapie młodzika, kadeta.

Niestety szybko, bo w wieku 29 lat kontuzja kolana zmusiła Johnstona do zakończenia kariery. Może w porę, bo już wtedy pod koniec lat 50-tych pojawił się w lidze pewien czarnoskóry atleta, który zaczynał co mecz wyganiać ludzi spod kosza. Wyganiać tak, że nawet rzut pełnym hakiem Johnstona stał się rzutem do zablokowania. W ostatnim jego sezonie Bill Russell miał mecz, w którym w 42 minuty gry Johnstona, zatrzymał go bez punktu.

Johnston jest w historii NBA nr 9 w PER i nr 5 w Win/Shares PER-48. Czterokrotnie był wybierany do All-NBA 1st Team (1953-56) i trzykrotnie był królem strzelców (1953-55).

Koszykówka lat 50/60-tych nie była taka zła, jak czasem pokazują ją highlighty na przyspieszeniu z a’la Benny Hill soundtrackiem. Braki w indywidualnych umiejętnościach, głównie w samym kozłowaniu, wzmagały potrzebę ruchu bez piłki, a patterny i rozwiązania taktyczne sprawiają zaskakująco dużo przyjemności w oglądaniu. Dziś podziwiane obcinanie się Splash Brothers na stawianych sobie nawzajem zasłonach bez piłki miało miejsce i wtedy, gdy po prostu dużo ciężej trzeba było pracować na znalezienie sobie pozycji do rzutu. Dlatego naprawdę żałuję, że tak mało materiału filmowego zachowało się z tamtych czasów. Owszem, z lekkim uśmiechem pod nosem, ale da się to oglądać.

Neil Johnston grał w koszykówkę w czasach, które były bardzo dawno, ale były. Za każdym razem, gdy NBA celebruje swoje kolejne dziesięciolecie, raz jeszcze zatwierdza tamte lata swojej historii. Chciałbym tylko, aby uchyliła drzwi do tamtych czasów szerzej.

10 KOMENTARZE

    • pomyslales ze Deandre jest juz na 96 miejscu ?

      p.s. W ostatnim jego sezonie Bill Russell miał mecz, w którym w 42 minuty gry Johnstona, zatrzymał go bez punktu. – to zdanie przekonuje mnie ze nie mozna brac na serio ligi sprzed 1957 roku a tak naprawde to sprzed 1990…

      0
      • A może przed 2000 skoro Shaq (na pewno dużo wyżej na liście top100 niż Johnston) kryty przez Rodmana przez drugą połowę i dogrywkę nie rzuca punktu (sezon 96/97) :)

        Nie lubię deprecjonowania przeszłości tylko dlatego, że gracze byli niżsi, wolniejsi, medycyna czy żywienie stały na niższym poziomie, a sami zawodnicy nie zarabiali 8cyfrowych liczb tylko dlatego że “takie mamy salary cap” :) Rywalizowali z podobnymi sobie w swoich czasach. Można się nabijać, że LeBron miałby wtedy średnie na poziomie QD (o ile wcześniej liczono by np bloki) ale czy dałby radę grać w nieklimatyzowanych halach? :) No i bez wspomagaczy wyglądałby pewnie jak jeden z kolegów ze zdjęcia w tym artykule ;)

        0
        • Neithan widze ze umiejetnosc czytania ze zrozumieniem to jest cos czego jeszcze sie nie nauczyles wiec wyjasnie Ci. NJ zdobyl ZERO punktow w meczu… Ile punktow zdobym wtedy Shaq w calym meczu ? Jesli ZERO to zwracam honor , przepraszam i co tylko chcesz jesli wiecej niz zero to wroc do mojego pierwszego zdania i pocwicz to o czym tam wspomnialem…

          wiec nie, nie od 2000 tylko od 1990. Dlaczego od 1990 >? bo to jest moje subiektywne zdanie i bzdury ktore wypisujesz go nie zmienia…

          0
          • To nie ja najwyraźniej mam problem ze zrozumieniem słowa pisanego. Specjalnie porównałem Shaqa z sezonu kiedy robił 26/12, czyli był na zupełnie innym etapie kariery niż NJ, dla którego to był ostatni sezon, sezon w którym nie grał już jak wcześniej po 40 minut a ledwie 14mpg i siedział głęboko na ławce. Rodman krył go od połowy, ale jeśli chcesz okrągłe zero to proszę bardzo:
            http://www.basketball-reference.com/boxscores/201101300LAL.html

            Podsumowując, ani nie gloryfikuje Johnstona, ani nie jadę po Shaqu. Na każdego przychodzi dzień kiedy z drugiej strony spotka kogoś kto jest od niego w danym momencie lepszy (albo i lepszy i młodszy :D). A kiedy kimś takim jest Russel, czy Rodman którzy wyganiali z pod kosza nie takich cwaniaków … :)

            0