https://twitter.com/mackwiatkowski/status/6160714825
Odkąd pamiętam byłem fanem Luke’a Ridnoura. Z twarzy przypominał mi ulubionego rapera i to z “Cool Hand Lukiem” związana jest jedyna moja z nim interakcja. Zawsze będę to pamiętał. Podobnie jak Mikey Waters w swoim śnie Luke Ridnour przebył drogę z Idaho, przez stan Washington do Oregonu. To będę też pamiętał. Jest zresztą najlepszym koszykarzem w historii Idaho. A Paul Newman w “Cool Hand Luke” był… Po prostu był. To pamiętał będę też.
Tak jak dołączenie po raz pierwszy w życiu do ligi fantasy i zdemolowanie w niej Filipińczyków z chlubą Couer d’Alene jako jednym z moich guardów. Przeczytaj to zdanie raz jeszcze. To był czas apokalipsy. W tym momencie, gdy zakończył karierę spodziewam się więc, że jeszcze przynajmniej raz życie Luke’a Ridnoura skojarzy mi się z czymś co tak mocno wbiło mi się w pamięć.
https://twitter.com/mackwiatkowski/status/6290017597
Ty prawdopodobnie pamiętasz go z czterech wymian, w których latem 2015 przesuwany był jego kontrakt. Albo z czasów, gdy dekadę temu przez dwa sezony prowadził Top-3 atak ligi w Seattle SuperSonics z Ray’em Allenem i Rashardem Lewisem biegającymi do linii za trzy jak Splash Brothers. To zresztą był ostatni, dobry team SuperSonics i Luke Ridnour był w nim generałem.
Pamiętasz jakość streamów jak szyb spływających deszczem?
Czasy, gdy Darko Milicić biegał kontry, bo Luke Ridnour dbał zawsze o to, by wyżywić dużego?
Albo, gdy głupi Amerykanie dali mu więcej kciuków w dół, niż w górę, bo nie mogli zrozumieć co Luke Ridnour właśnie zrobił?
Syn trenera koszykówki miał łatwiej, bo jak mój kolega z dzieciństwa Kuba mógł zawsze wziąć od ojca klucze do hali w “budowlance”. To tam mógł ćwiczyć skillset, który potem mimo tego, że ważył mniej niż wegańska uczta dla stu osób, pozwolił mu przez 12 sezonów zagrać w NBA ponad 20 tysięcy minut, grać w pięciu klubach, być wymienionym przez kolejne dziesięć i grać też jedynkę jako starter w ostatnich tygodniach istnienia moich “Kiciusiów” z Charlotte.
Ale przede wszystkim zawsze będę pamiętał Luke’a Ridnoura za opanowanie do perfekcji jednego zagrania, dziś niestety coraz rzadziej widywanego, które swoją zmianą tempa, precyzją i synergią ruchu nóg i rąk, z domieszką delikatnego ruchu końcówkami palców zamienia koszykówkę w artyzm bardziej niż to zdanie. Jak inaczej ten mierzący w butach 188 cm, ważący ledwo 80 kg mały Luke Ridnour mógł w swojej karierze trafiać aż 41% z odległości 1-3 metrów od kosza i robił to ponad atletami, którzy mogliby go zgnieść w rękach? Cóż, prawdopodobnie to już zdecydowanie zbyt dużo opiewać jego floater z tzw kolanka i dodawać do tego jeszcze sztukę rzutu z midrange po koźle, a dokładnie tzw PUJITu, czyli pull-up-jumper-in-transition, opanowanego potem do perfekcji przez Beno Udriha.
Pamiętasz? Czy też płaczesz nad koszykarskim rzemiosłem w NBA, gdy Russell Westbrook Wariaty ciska harpuny w obręcz, a kolejni młodzi kozłujący przychodzą do ligi i nie potrafią zatrzymać się przed Himalajami i przerzucić ich. Albo traktują floatery jakby próbowali wykręcić żarówkę z lampy przy zapalonym świetle.
Dziś Luke Ridnour trenuje koszykówkę w Bellingham nad wybrzeżem Atlantyku w stanie Waszyngton i nadrabia stracony czas z żoną i dziećmi.
“Tęsknię za elementami i fragmentami gry w NBA. Zwłaszcza za ludźmi i rywalizacją”
Jutro przenosi się pod Seattle do Blaine, aby przeprowadzić swój coroczny camp dla przyszłych grajków i zostać tam z rodziną na stałe. To tam stawiał pierwsze kroki w hali ojca.
“I thank God for getting to play professionally for 12 years. I probably could have played a couple more, but for me, it was time to be home.”
Trzymaj się Luke, będę tęsknił za oglądaniem Cię w grze.
PS. Przepraszamy, nie udało nam się zdobyć wspomnień Roberta Skibniewskiego, ale z czasów, gdy NBA potrafiła jeszcze robić highlighty:
steve nashe dla ubogich!!!!
Z tego co wiem to stan Waszyngton nie leży nad Atlantykiem
Oj tam, oj tam, “Przystanku Alaska”, też nie kręcili na Alasce…
Skończył się główny rumor transferowy NYK ostatniej dekady…