Nowi odpowiadający zgarnęli aż 4 z 6 punktów za wczorajszy Ekspres. Nowi mają fory przy odpadaniu i obaj Marcin i Jędrzej praktycznie zapewnili sobie free-pass w przyszłym tygodniu.
Dla Przemka Napierzyńskiego za take o hot-take’u: “Tym bardziej, że w dzisiejszych czasach kontrowersyjne tezy, umniejszające czyjeś osiągnięcia robią największą popularność i nabijają kliki.”
Dla Jędrzeja Mirowskiego za żart: “[Pozdro Skip! Nie obejrzę już żadnego programu z Twoim udziałem! Wierzę!]”
…o ostatnim programie Skipa w ESPN.
I drugi punkt za opinię o Draymondzie Greenie: “Czy Draymond Green wyciągnie z tej lekcji jakieś wnioski? Yuuup Czy to spowoduje zmianę jego zachowania? Nooope. A powód tego jest prosty: decyzje na boisku podejmujesz odruchowo, bo takie zachowanie/postępowanie masz we krwi. Bo takie nawyki wpajałeś sobie do łba od najmłodszych lat. Dray jest brudnym graczem – lubi nieczyste zagrywki, lubi napinki i masowanie na pokaz, trash-talk zarówno na parkiecie, jak i poza nim [Zacięte 3-1 z Blazers? ‘Blazers are done’]. Nie wierzę, że facet nagle się zmieni. Spójrzcie na Cousinsa – od ilu sezonów słyszymy “Zrozumiałem ile znaczę dla drużyny. Muszę się lepiej zachowywać. Muszę się kontrolować”? I czy w jakimkolwiek z tych sezonów mu to wyszło? Nooope.”
Teraz dla Marcina Chydzińskiego dwa punkty. Pierwszy za ksywki dla Draya: “Wjajcobij” i “Celpaljajco”. Drugi za “Jak wygra Polska, zjem czekoladę. Jak wygra Ukraina, posprzątam mieszkanie.”
I dla niezawodnego Maćka Staszewskiego za typ i wytłumaczenie: “3:0 dla Polski. Ukraińcy muszą jakoś zapewnić sobie przychylność Polaków, żebyśmy w nadciągającej fali imigracji wpuścili do kraju kogoś więcej niż ich kobiety.”
Gramy:
1. Lider puli pytających Łukasz Sosnowski pyta – Czy z czysto sportowego punktu widzenia playoffy w NBA są w ogóle potrzebne? Weźmy na ten przykład ligi piłkarskie gdzie o mistrzostwie decyduje tabela na koniec sezonu. Czy to nie lepsze rozwiązanie (sportowo, a nie ekonomicznie), że mistrzem zostaje drużyna, która starała się przez pól roku, a nie rozegrała dwie czy trzy dobre serie do 4 zwycięstw (przy okazji trafiając na zmęczonego rywala, bądź kontuzjowanego, bądź też zawieszonego przez ligę)?
Przemek Napierzyński: Playoffy są potrzebne. Zacznę może od tego, że temat, który system rozgrywek jest lepszy, nie raz i nie dwa (nie trzy, nie cztery…) zaprzątał mi głowę i zawsze dochodzę do konkluzji, że nie da się jednoznacznie stwierdzić wyższości jednego nad drugim, bo każde rozwiązanie ma swoje plusy i minusy. Z jednej strony system „piłkarski” wymusza równe granie przez cały sezon, z drugiej strony playoffy właściwie eliminują sytuację, że mistrzostwo zdobywa jakieś przysłowiowe Leicester. Ponieważ swoją wyższość trzeba udowodnić wygrywając 4 serie meczy z innymi drużynami, które szykują się specjalnie na ten match-up i w rozstrzygnięciach poszczególnych rund raczej nie ma przypadku. Żeby jednak za bardzo się nie rozwlekać i nie tworzyć na ten temat nazbyt obszernego elaboratu – stawiam na obecny system rozgrywek. Argumentem, który mnie do tego najbardziej przekonuje, jest to, że w NBA nie ma „europejskich pucharów” oraz spadkowiczów, wobec czego walczy się tylko o pierwszą pozycję, a dalsza kolejność w tabeli nie ma większego znaczenia. Przez to, gdyby zrezygnować z fazy pucharowej, po rozegraniu 2/3 sezonu poza grą mielibyśmy 25 drużyn, które nie grałyby już o nic i większość meczy byłaby „o pietruszkę”, pozbawiona jakichkolwiek emocji.
Jędrzej Mirowski: Temat rzeka. Odpowiedź powinna znaleźć się w osobnym artykule, a nie jednej rubryce w GE. Ostatnio dyskutowałem o tym z moimi kolegami – fanami kopanej, dla których PO są zwyczajnie nieuczciwe [pewna partia o tych inicjałach też swoje za uszami ma/miała… przypadek?]. I kontuzje Curry’ego w tym sezonie, czy Irvinga i Love w zeszłym są tutaj idealnym przykładem. Krótszy RS mógłby zmniejszyć nieco to wrażenie, ale ponownie – krótszy RS to temat rzeka. Natomiast podczas owej dyskusji udało nam się uzgodnić dwie rzeczy: 1 – nie ma lepszej i bardziej emocjonującej rzeczy dla kibica w sportowym świecie, niż rzut na zwycięstwo w meczu nr 7. 2 – w NBA nie istnieje coś takiego jak awans do Ligi Mistrzów z miejsc 1-4, awans do Ligi Europy dla drużyn 5-6. W przypadku zrezygnowania z PO, w walce o tytuł w lutym zostałyby 3 drużyny, a pozostałe 27 zaczęłoby komicznie tankować. A tak mamy przynajmniej walkę o rozstawienie przed PO. W dodatku play-offy generują dodatkowe pieniądze dla ligi i klubów….Naaaah, porzućmy myśl o bezsensowności PO. Pieprzyć sezon regularny, grajmy play-offy!
Piotr Sitarz: Tak, są potrzebne. O mistrzostwie w najlepszej lidze piłkarskiej decyduje jeden mecz – Finał Ligi Mistrzów i nie wydaje mi się, że ktoś opieprzał się przez połowę fazy grupowej. To dobrze, że decyduje tabela za cały sezon, ale nie wyobrażam sobie oglądania NBA przez półtora miesiąca wiedząc kto wygrał a kto… nie spadł z ligi, waląc przy okazji głową podczas spotkań o jak najwyższy wybór w drafcie. Zresztą nie wchodzą nawet w dyskusję o zasadności playoffów, po tym co stało się na przestrzeni ubiegłego tygodnia czy chociażby od pierwszego meczu serii Thunder – Spurs do ostatniego pojedynku Thunder z Warriors.
Przemek Kujawiński: Są potrzebne. NBA to specyficzna liga. Drużyny grają tu w sezonie regularnym po cztery mecze tygodniowo. Zawodnicy większość czasu spędzają w samolotach i hotelach. To nie są warunki, w których można dobrze przygotować się do starcia z każdym kolejnym rywalem. Wiele dobrych drużyn gra przede wszystkim, by przetrwać te kilka miesięcy i bez strat w ludziach rozpocząć playoffy. Dlaczego? Bo dopiero wtedy naprawdę rozstrzygnąć można, kto jest lepszy. Wtedy dopiero każdy mecz ma znaczenia i decyzje trenerskie i kadrowe zaczynają odgrywać tak wielką rolę. Koszykówka to pokręcony sport, w którym na najwyższym poziomie każdy może ograć każdego w pojedynczym meczu. Dlatego gramy serie. I dlatego dopiero te serie decydują o tym, kto jest najlepszy. Jeśli więc mielibyśmy porzucić motywy ekonomiczne i pozostawić jedynie sportowe, to sezon NBA powinien składać się jedynie z playoffów. To sezon regularny jest od zarabiania pieniędzy. Playoffy są od ustalania, kto jest najlepszy.
Olek Żerelik: Sportowo jest to lepsze rozwiązanie. Wydaje się bardziej sprawiedliwe, gdyż zwycięzca wydaje się być bardziej obiektywny (najlepszy na przestrzeni całego sezonu). Jednak takie rozwiązanie często zaniża emocje w rywalizacji, gdy jedna drużyna już w połowie sezonu odskoczy od stawki. Z kolei PO dają dużą emocjonalną i ekonomiczną wartość, jednak często sportowo są po prostu niesprawiedliwe. PS. W MLS gra się systemem PO.
Maciek Staszewski: Są potrzebne. Ligę może wygrać byle jump shooting team i dopiero twarda walka w PO weryfikuje prawdziwy poziom sportowy. Sam system ligowy promuje inny rodzaj drużyn, inną budowę zespołu. Opłaca się wtedy stworzyć nie “najlepszą drużynę”, a “drużynę bardzo wyraźnie lepszą od 75% ligi”. Jeśli wygrasz wszystkie spotkania z dużo słabszymi zespołami, a przegrasz wszystkie z czołową piątką, to cały czas prawdopodobnie wygrasz rozgrywki. Ale czy będziesz wtedy rzeczywiście najlepszym zespołem? System pucharowy wieńczący rozgrywki wymusza na drużynach budowanie składu tak, żeby pokonywać czołówkę a nie outsiderów. Zrobienie ze zmagań pucharowych serii, a nie pojedynczych spotkań, wyklucza pojawianie się drastycznych aberracji także na tym etapie. Sportowo to najlepsze możliwe rozwiązanie.
Bartek Bielecki: Tak. Argumenty przytaczane w pytaniu są trafne, ale ja mam trochę inne spojrzenie. Playoffy traktuję nie tyle co “postseason”, lecz bardziej jako najważniejszą część sezonu. To nie jest dodatkowa faza sezonu dla najlepszych drużyn, a kluczowa faza, w której nie uczestniczą najsłabsi. Zasady znane są wszystkim od początku i trzeba docenić Cavs za to, że zagrali na dość równym poziomie aż 103 spotkania, podczas gdy Warriors nie potrafili postawić kropki nad “i”. Poza tym, czy seria do czterech wygranych nie jest sportowo lepszym wskaźnikiem tego, że jedna drużyna jest lepsza od drugiej? Cavs z Warriors w sezonie mierzyli się tylko dwa razy (dwie porażki), ale w finałach, w siedmiu meczach udowodnili, że są lepsi.
Krzysiek Ograbek: Są potrzebne. NBA to nie Primiera Division, ani Serie A. Koszykówka to nie piłka nożna. W piłce nożnej nie rozegrasz więcej niż 2 meczów w tygodniu. W innych sportach gra się nawet 4-5 razy w tygodniu. Playoffy są nie tylko w NBA, ale ogólnie w koszykówce, a do tego jeszcze siatkówce i piłce ręcznej. W sezonie zasadniczym też są zawieszenia, kontuzje i mecze, w których pewne drużyny są bardziej lub mniej zmęczone. Mistrzowie NBA są nimi dlatego, że na to zasłużyli, a nie dlatego, że im pomogły Playoffy.
Ola: Nie. Mamy podwójne emocje:)
Marcin Chydziński: Są potrzebne! A czy są potrzebne kije w hokeju? Home runy w baseballu? To nie w tej części sezonu bym zrobił zmiany.
2. Czy Warriors powinni wyrównać każdą ofertę dla zastrzeżonego Harrisona Barnesa? (A jeśli “Nie”, to jeśli nie jest to Kevin Durant, kim go zastąpić)
Przemek Napierzyński: Nie. Ok, Harrison Barnes nie jest może tak złym koszykarzem, jak może się to wydawać po ostatnich finałach. Problem w tym, że w Warriors jest (w najlepszym przypadku) 4 opcją i Golden State nie powinno pakować się w zbyt duży kontrakt dla niego, mając na uwadze, że potrzebują salary cap na kolejne wzmocnienia, które pozwoliłyby im ponownie zdobyć mistrzostwo. A w perspektywie jest też bardzo znaczna podwyżka dla Curry’ego. Jeśli nie uda im się zatrzymać Barnesa, powinni poszukać jakiejś solidnej opcji 3-and-D za mniejsze pieniądze. Może Jared Dudley? Luol Deng?
Jędrzej Mirowski: Nie powinni. Bo Barnes nie jest obecnie wart maxa + w GSW nigdy wart go nie będzie + zarabiając najwięcej w drużynie może zakwasić atmosferę w szatni. Kto zamiast niego? Nicolas Batum chociażby, który idealnie mógłby wejść w buty starzejącego się AI [4 lata różnicy], grając jako point-forward. Inną alternatywą jest Kent Bazemore – zadaniowiec 3-and-D, który spełniałby to samo zadanie co Barnes. A w dodatku może udałoby się im go ściągnąć za 12-14 mln rocznie i wówczas nie musieliby rezygnować z Ezeliego. Opcji jest mnóstwo, dlatego trzy razy zastanowiłbym się na miejscu GSW przed wyrównaniem oferty przekraczającej poziom 16-17 mln w pierwszym roku kontraktu.
Sitarz: Nie. Znajdą się zespoły, które zapłacą duże pieniądze mistrzowi NBA. Pytanie tylko czy zrobią to, bo nie będzie na rynku lepszych graczy, czy po prostu wiedzą, że nad szklaną psychiką Harrisona Barnes z tegorocznych Finałów, można z rezultatem popracować. Warriors powinni jednak wyrównać każą ofertę, która nie jest maksem i nie przekracza 12-15 milionów za sezon. Jeśli jednak nie zrobią tego, to mogą podpisać weterana np. Nica Batuma, Luola Denga, Jareda Dudleya, Chandlera Parsonsa, kogoś kto przyzwoicie broni i trafia za trzy punkty – Lance Thomas, Kent Bazemore – albo zaufać zdecydowanie tańszemu J.M McAdoo i próbować grać trójką McAdoo, Iguodala, Green na pozycjach 3-4 podpisując np. Ala Horforda pod obręcz.
Przemek Kujawiński: Nie. Nie płaciłbym Barnesowi maksymalnych pieniędzy. Nie dlatego akurat, że miał bleh-finały. Przede wszystkim dlatego, że nie jest to zawodnik, który zasługuje na taką pensję. Ma już 24 lata, jest w lidze o 4 i jeśli coś nam udowodnił, to że nigdy nie będzie graczem, który może grać z piłką i kreować rzeczy dla siebie. Jest też najsłabiej podającym spośród trzonu Golden State. Jednowymiarowym graczem, który ma tendencje do tego, by ukrywać nawet ten jedyny posiadany wymiar. Mój idealny następca w jego miejsce? Nic Batum. Choć on może nie być zainteresowany byciem czwartą opcją w Warriors.
Olek Żerelik: Nie powinni. Harrison jest na pewno wart mniej niż 16mln/rok, które odrzucił w zeszłe wakacje. Każdy kontrakt powyżej tej kwoty będzie błędem Warriors. Lepszym zawodnikiem jest choćby N. Batum. Tylko czy rola tego “czwartego” byłaby dla niego zadowalająca. W Parsonsa nie wierzę (w zasadzie w jego kolana).
Maciek Staszewski: Tak. Ten kontrakt maksymalny dla Barnesa będzie od razu w Top5 najgorszych kontraktów w lidze… tyle że cały Top zgarnie tegoroczne offseason. Ale wiesz, jeśli jesteś Warriors, to no brainer: nie masz jak go zastąpić, stać cię, spokojnie możesz go potem wymienić, za rok możesz go wręcz wrzucić komuś w salary cap (kolejny skok), czy wreszcie możesz go amnestionować po wprowadzeniu nowego CBA. Ludzie zapominają o tym, że duża część tegorocznego szaleństwa wynika z tego, że zaraz będzie można wymazać ze swojej puli zarobków co głupsze ruchy. To, że Harry jest wart 4 razy mniej, naprawdę nic tutaj nie znaczy.
Bartek Bielecki: Nie. Wszystko zależy od tego, czy dostanie maksymalną ofertę od któregoś klubu. Jeśli nie, i najwyższa oferta nie będzie blisko maksymalnej, to Warriors powinni go zatrzymać. Jeśli dostanie wysoki kontrakt, Warriors pod żadnym pozorem nie powinni go wyrównywać. Kim go zastąpić, jeśli nie KD? Nic Batum, Evan Turner, Kent Bazemore, Luol Deng, Marvin Williams – to moje propozycje. Każdy nieco inny, za różne pieniądze. Warriors mają w czym wybierać.
Krzysiek Ograbek: Nie powinni. Barnes jest istotnym graczem dla tego zespołu, ale jest chyba też zawodnikiem, którego najłatwiej będzie zastąpić w GSW. Nie zrobił spodziewanego progresu, więc nie jest wart maksa nawet przy wzroście salary cap. GSW mają jeszcze dużo wolnych pieniędzy, ale nie zawsze będą mieli Curry’ego za 11 mln rocznie. Można go zastąpić każdym specjalistą od 3 and D z pozycji 2-3.
Ola: Zapytam przy okazji kryształową kulę:)
Marcin Chydziński: Tak. Nie wierzę, że Durant do nich przyjdzie, a Barnes działa u nich świetnie, mimo finałów, mimo oczekiwań itd. Wygrali 73 w sezonie i prowadzili 3-1 w finałach, rok po tym jak zdobyli mistrzostwo. Uważam, że dałoby się go zastąpić, pytanie po co?
3. Mecz Polska Ukraina był…
Przemek Napierzyński: …dobry do oglądania. Z punktu widzenia kibica reprezentacji Polski, może nie był to najbardziej udany mecz, ale patrząc jako niedzielny widz, nie nudziłem się przez 90 minut meczu. Spora ilość akcji z obu stron, dużo ruchu, strzałów, może nieco chaosu, ale generalnie fajnie się to oglądało. Z wyniku też jestem zadowolony, punkty się zgadzają, więc po ostatnim gwizdku sędziego uśmiech nie schodzi z mojej twarzy.
Jędrzej Mirowski: Nijaki. To było coś na wzór kwietniowego meczu w NBA, pomiędzy drużyną nr 3 i drużyną nr 10 w konferencji. Obie z klarowną sytuacją i bez praktycznych szans na zmianę pozycji przed końcem RS: jedni grają w PO, drudzy nie mają celu w przegrywaniu, bo ich pick i tak jest w rękach innego teamu. Niby obie ekipy dość mocne, niby obie się starają, a efekt … jakiś taki mizerny. Jeśli zamiast obejrzeć ostatnie 10 minut pierwszej połowy wolisz iść do osiedlowej Żabki i zając sobie miejsce na przedzie kolejki po średniej jakości piwo, to wiedz, że mecz był nijaki.
Sitarz: Rozczarowaniem. Nagły powrót do smutnej przeszłości, w której chaos był największą siłą naszej reprezentacji. I tyle. Czekam na sobotni mecz ze Szwajcarią i mam nadzieję, że w formie co najmniej na poziomie spotkania z Irlandią Północną.
Przemek Kujawiński: …zachęcający? Mam w pamięci z wszystkich wielkich turniejów piłkarskich, że runda grupowa i pucharowa nie mają ze sobą wiele wspólnego. Runda grupowa jest od tego, by z niej wyjść. Pamiętam mało przypadków, gdy drużyna grająca w fantastycznym stylu w grupie, utrzymała świetną formę w dalszej fazie turnieju. Po męczarniach z Ukrainą jestem więc nastawiony bardzo pozytywnie. Bo dobre drużyny wyróżnia to, że wygrywają, nawet kiedy ewidentnie im nie idzie. Ale mogę się też po prostu zupełnie nie znać na piłce nożnej.
Olek Żerelik: Dobry dla każdej z drużyn. Ukraińcy dowartościowali się, że nie mają takiej słabej reprezentacji, jak wyglądało w meczu z Irlandią Północną, a Polacy zobaczyli, że nawet po słabej grze, można wygrać mecz. Ważne dla nas jest również to, że wciąż udało się nie stracić bramki.
Maciek Staszewski: Coraz ciekawszy. Spiąłem się że go obejrzę bo nie chciałem uchodzić za heretyka na osiedlu i Szóstym Graczu, położyłem dziecko i kobietę spać, zrobiłem kawę żeby samemu nie zasnąć i odpaliłem w TVP od pierwszej minuty. Zaczęło się mocno, potem coraz bardziej nic się nie działo, a kawa szybko się skończyła, więc włączyłem komputer i dzieliłem uwagę na dwa. Od razu lepiej. Potem przeskoczyłem na Polsat, i zastąpiłem Borkiem Szpaka – kolejny progres. W przerwie zacząłem nadrabiać zaległe video Schmitza i mecz stał się naprawdę ciekawy. Razem z drugą połową zaczęła się konferencja SVG związana z draftem, więc wyłączyłem dźwięk w TV i słuchając na słuchawkach Stana patrzyłem jednym okiem na mecz, drugim na prospekty. Druga połowa była świetna. No i Kuba ładnie kopnął.
Bartek Bielecki: …historyczny. Kończymy fazę grupową bez porażki, bez straty gola – pewni redaktorzy zajmujący się koszykówką dla największych tradycyjnych mediów w Polsce marudzą, a ja się cieszę, bo naprawdę jest z czego. Z Ukrainą nie zagraliśmy zbyt dobrze, ale zwycięzców się nie osądza. Teraz wchodzimy w fazę pucharową jako faworyt w pierwszym meczu. Tak dobrze na Euro nigdy nie było.
Krzysiek Ograbek: Najgorszym w wykonaniu Reprezentacji Polski na tym Euro. Kazimierz Górski mawiał “Tak się gra, jak przeciwnik pozwala”. W dwóch pierwszych meczach przeciwnicy Polski grali dużo poniżej oczekiwań, co moim zdaniem jest “zasługą” bardzo dobrej gry Polaków. Ukraina nie strzeliła bramki, ale zagrała swój najlepszy mecz właśnie przeciwko nam. Dlatego uważam, że to był nasz najgorszy mecz. Jestem jednak bardzo dumny, ponieważ w 3 pierwszych meczach nie straciliśmy bramki, a nie mogę sobie przypomnieć nawet jednego meczu na dużej imprezie w XXI wieku, w którym to nam się udało.
Ola: Nie widzialam.
Marcin Chydziński: Przyznam się, że mimo wszystko nie oglądałem. Poddałem się bez walki i po prostu posprzątałem mieszkanie, a potem zjadłem czekoladę. Ale pewnie obchodzi was to tyle co mnie wynik meczu :)
PO absolutnie potrzebne! Piłka nożna ligowa jest nudna do zarzygania. Ktoś jest mistrzem 10 kolejek przed końcem i nikogo już to nie obchodzi. W NBA siedziliśmy jak na szpilkach do ostatniej minuty sezonu… ponad 100 spotkań… bycie świadkiem legendarnego sezonu GSW, legendarnego finału Cavs. A tak po 70 meczach mistrzem by było GSW i ostatnie 10-12 spotkań siedzielibyśmy znudzeni na rybach :))))
tak ale… popatrz na to z założeniem, że podobnie jak w piłce mamy strefę spadku i walkę o wejście np. z D-League. mogło by się okazać, że walka na końcu tabeli jest wielokrotnie bardziej emocjonująca niż w jej czubie :D:D:D
Pytanie o sens istnienia playoff zamieniłbym raczej na pytanie o zasadność grania aż 82 meczowego sezonu zasadniczego. Przy tak dużej intensyfikacji gry, meczów co 2 dni, dużo częstszych kontuzji niż np. 20 lat temu, tankowaniu, dawaniu odpoczynku połowie składu Spurs, ciekawe byłoby pytanie o to, jak powinien wyglądać sezon regularny – 82 mecze, 64, a może jeszcze mniej. Wtedy i tak przypadkowość rozstawienia nie istniałaby a playoff nie byłby dosłownym polem bitwy ze stosami zakrwawionych rannych i zabitych.
Rose, Holiday i 2 rundowy pick w Nowym Jorku. W drugą stronę Lopez, Calderon i Grant. Zaczyna się.
Jakby nie patrzeć Playoffy były całkiem całkiem, tylko te finały takie
nudnetotalna kaszana ;/Nie ma 6G bez Dniówki, Flesza, Palmy i siódmego meczu w Houston:)
Nie ma NBA bez PO.
Ze sportowego punktu widzenia p-o są sprawiedliwsze, bo pozwalają w obiektywniejszy sposób wybrać najlepszy zespół. System ligowy promuje często najrówniejsze zespoły, a nie najlepsze. Oczywiście nikt nie podważa mistrzostwa przykładowego Leicester ale już status najmocniejszej drużyny w Anglii zdecydowanie. W wyrównanych rozgrywkach ligowych mistrzostwa najczęściej zdobywa się w odpowiednikach polskich Niecieczy, Łęczenej czy Chorzowa, a nie Poznania, czy Warszawy. Łatwiej jest powiedzieć,że zespół X jest lepszy od Y kiedy wygra cztery bezpośrednie pojedynki w serii, nawet w game 7, niż w sytuacji gdy zespół X zostaje mistrzem przegrywając wszystkie spotkania z zespołem Y – wicemistrzem.
Po za tym brak spadków i pucharów międzynarodowych w NBA też byłby problemem. Wystarczy spojrzeć na ten rok, gdzie ścigałby się ze sobą dwa zespoły – GSW i SAS, może Cavs, bo LBJ by nie odpoczywał, a reszta co miałaby robić?
Ale to już argument odwołujący się do emocji, a nie do sprawiedliwości rozstrzygnięcia, jednak doskonale pokazuje, jak system ligowy w NBA byłby słaby.