King James odzyskał swój tron

3
fot. League Pass
fot. League Pass

Niespełna tydzień temu Cleveland Cavaliers znaleźli się nad przepaścią, jedna porażka dzieliła ich od zakończenia sezonu. Zakończenia kolejnego sezonu bez tytułu. Golden State Warriors prowadzili już 3-1 po tym jak w meczu numer cztery do zwycięstwa na parkiecie w Q Arena poprowadził ich mający 38 punktów i 7 trójek Stephen Curry. MVP wrócił do gry i wydawało się, że jest już właściwie po wszystkim. Zwłaszcza, że w tym kluczowym momencie zawiódł LeBron James. Dalej pudłował swoje jumpery, brakowało mu energii w obronie i w walce na tablicach. Podobnie jak w pierwszych dwóch meczach, zaliczył ładne statystyki zbliżone do triple-double, ale nie przełożyło się to na wynik drużyny.

Jedyne co dobrego zrobił dla Cavaliers w ostatnich minutach Game 4, to sprowokowanie Draymonda Greena. Wtedy jeszcze śmialiśmy się, że na nic więcej już nie było go stać. James przeszedł się nad Greenem, a potem poczuł się urażony słowami rywala, który miał nazwać go bitch (albo według najnowszych informacji: fuckboy). Kiedy liga zaczęła przyglądać się tej sytuacji i pojawiły się doniesienia o presji ze strony Cavs, żeby ukarać Greena za uderzenie poniżej pasa, Jamesa otwarcie zaczęli wyśmiewać zawodnicy Warriors. Klay Thompson dziwił się, że tak bardzo wziął to do siebie – najwidoczniej jego uczucia zostały zranione, ale to liga dla mężczyzn. Marreese Speights tweetował butelkę dla dziecka przeznaczoną dla płaczącego Jamesa, a włączenia w dyskusję nie odmówiła sobie również Pani Curry.

LeBron był o krok od kolejnej porażki w Finałach, a przecież już po pierwszych dwóch meczach zdominowanych przez gospodarzy w Oracle Arena dużo mówiło się o tym jak bilans 2-5 w tej decydującej walce o tytuł może wpłynąć na jego legacy.

Jednak teraz już Warriors nie jest do śmiechu, ponieważ Stepover LeBrona stał się prawdziwym punktem zwrotnym tej serii. Nie tylko dlatego, że w rezultacie Green opuścił kolejny mecz, ale od tamtego momentu oglądamy zupełnie innego Jamesa niż wcześniej. Wreszcie gra jak dominujący zawodnik, na którego czekaliśmy od początku tej rywalizacji.

Ta cała sytuacja jakby pomogła odnaleźć mu przełącznik, którego we wcześniejszej fazie playoffów nie musiał włączać, bo rywale byli zbyt słabi, a na początku Finałów o nim zapomniał. W pierwszych meczach grał poniżej oczekiwań, ale teraz jest ON, włączony na beast mode i wszedł na swój najwyższy poziom. Gra na pełnej mocy, z pełnym zaangażowaniem po obu stornach parkietu i z determinacją walczy o pierwszy tytuł dla Cleveland. Odpowiedział. Nikt nie będzie go obrażał i wyśmiewał.

Kiedy w drugiej połowie Game 6 Warriors próbowali wrócić, zbliżyli się na 9 punktów przed końcem trzeciej kwarty, a potem jeszcze trzymali na 11-13 punktów straty, James nie pozwolił im na udany comeback. Atak drużyny gospodarzy nieco siadł, trapowany Kyrie Irving miał problemy, ale LeBron wziął sprawy w swoje ręce. Na przełomie trzeciej i czwartej kwarty zdobył 18 kolejnych punktów Cavaliers, a potem zaliczył jeszcze 4 asysty, dwie przy trójkach JR Smitha i dwa razy podając lobem nad obręcz do Tristana Thompsona.

W sumie, przez około 15 minut – do momentu aż nie znaleźliśmy się w garbage time – oglądaliśmy jak James sam zdobywa albo kreuje 35 z 36 punktów swojej drużyny. Do tego dołożył jeszcze 3 zbiórki, przechwyt i dwa bloki, najpierw na będącym w kontrze Greenie, a następnie na penetrującym Currym, co może stać się symbolicznym obrazkiem tych Finałów.

Grał całą trzecią kwartę, ale widząc jak pod koniec Klay Thompson robi indywidualny run, powiedział trenerowi, że zostaje na parkiecie na starcie czwartej. Kolegom powiedział, żeby podążali za nim i poprowadził ich. Robił wszystko, dominując mecz tak, jak to tylko on potrafi.

Dostawał się do kosza, ale też trafiał ważne jumpery w czwartej kwarcie, a jego pull-up trójka na niespełna 3 minuty przed końcem już ostatecznie przesądziła losy meczu. Tego rzutu bardzo brakowało mu na początku Finałów, a było to jeszcze bardziej widoczne w starciu z tak świetnie rzucającą drużyną jak Warriors. Ale po raz kolejny zaufał w swój jumper i podobnie jak w Game 5, znowu trafiał. A kiedy trójki mu wpadają, nie jest tym graczem z zeszłej epoki, którego czasy przeminęły, bo nie umie rzucać i nie ma szans z drużyną Stephena Curry’ego. W ostatnich dwóch meczach zanotował 7/14 zza łuku, natomiast łącznie biorąc pod uwagę wszystkie jego pojedynki z Warriors od początku zeszłego sezonu, jest już 4-1, kiedy ma co najmniej 3 celne trójki.

Chcesz czytać dalej?

Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.

Subskrybcja

Uzyskaj dostęp do
pełnej treści artykułów.
Poprzedni artykułMiędzy Rondem a Palmą (385): Wiśta!
Następny artykułGorący Ekspres (17.06): Kto wygra mecz nr 7 Finałów?

3 KOMENTARZE

  1. Mecz nr 7 rozegra się w głowach zawodników obu drużyn i każdy wynik jest możliwy od -30 do +30. Cavs mi zaimponowali jak zdominiwali mentalnie chłopców od 73:9 i od powrotu 1:3 z Oklahomy. Finał zachodu pokazał, że w tym roku wszystko jest możliwe. Obstawiam blowout tylko nie wiem dla kogo w g7 :))))))))))

    0