Po dwóch tygodniach przerwy Stephen Curry wrócił do gry. I jak przystało na dwukrotnego MVP, to był powrót w wielkim stylu.
Mecz rozpoczął na ławce, pojawił się na parkiecie w połowie pierwszej kwarty, kiedy jego drużyna przegrywała 2:16 i pomógł im zacząć odrabiać straty. Potrzebował aż 10 prób za trzy, żeby w końcu trafić, ale wcześniej zdobywał punkty dostając się pod kosz, a kiedy wreszcie piłka wpadła mu zza łuku nagle zrobił się gorący. Z biegiem spotkania coraz bardziej się rozkręcał i w cruch time był już sobą. Co prawda nie udało mu się wykorzystać szansy wygrania meczu w regulaminowym czasie gry, ale dogrywkę już zupełnie zdominował.
Dodatkowe pięć minut spotkania w Portland zmieniło się w Stephen Curry Show. Zdobył pierwsze 12 punktów dla gości. Penetracja, ponowienie po zbiórce, layup w kontrze i trójki, oczywiście. Rzut z ósmego metra dał Warriors 5 punktów przewagi na 1:51 przed końcem.
Trójka sprzed nosa Al-Farouqa Aminu na 1:05 to był dagger. MVP znowu gra w tych playoffach i znowu jest wielki!
Golden State Warriors wygrali 132:125 i już tylko jednego zwycięstwa brakuje im do awansu.
Curry miał grać około 25 minut, ale ostatecznie spędził na boisku aż 37, ponieważ już w pierwszej połowie wyrzucony z gry został Shaun Livingston, a potem spotkanie przedłużyło się o dogrywkę. Przez te dodatkowe pięć minut trafił aż 6/7 z gry, w tym wszystkie 3 trójki i zdobył 17 punktów (rekord NBA), samemu wygrywając ten fragment z Blazers (14). W czwartej kwarcie miał 10, a całe spotkanie zakończył z dorobkiem 40 punktów. 16/32 z gry i 5/16 za trzy (zaczął od 0/9). Do tego dołożył jeszcze 8 asyst i 9 zbiórek, a Warriors z nim na parkiecie byli aż +21.
Stephen Curry scored 27 of his 40 points in the 4th quarter & overtime pic.twitter.com/dyua1sm3u5
— ESPN Stats & Info (@ESPNStatsInfo) May 10, 2016
"I just want to make an announcement before we start. Steph will start on Wednesday night, incase anyone's wondering." -Steve Kerr
— SportsCenter (@SportsCenter) May 10, 2016
:)
Tym Curry grał już jak należy w koszulce GSW:) W pełni zasłużony MVP!
Przejebali by to bez niego… aj Stefan Stefan
Ciężko stwierdzić, w sumie przez 3kwarty raczej im za bardzo nie pomagał.
No miał w sumie tylko +21 po -17 Livingstona. Przeszkadzał wręcz.
0/9 za trzy, choker
Jednak Steph ma cos z Kobego, co by bylo gdyby przestal rzucac bo nie wpada zgodnie z filozofia Derona?;-)
Mnie z Kobim kojarzy się raczej ostatni rzut Lillarda w regulaminowym czasie -fadaway z ręką na twarzy z 6metra:)
jest pozamiatane. niestety cwaniaczki znów mistrzami.
przyanajmiej jakos uczciwie dostają te tytuły w porównaniu do
Lakers 2000 i 2002 choc niestety tak fuksiarsko – czytaj kontuzje wszystkich tylko nie ich.
Mam nadzieje że ktoś im skopie dupę bo na pajaca Greena nie dam rady patrzeć.