Comeback Magica

10
fot. YouTube

Było wiele powodów. Syn, który nigdy nie widział taty w meczu NBA. Zraniona ambicja. Chęć rewanżu na tych, którzy wcześniej pozwolili mu wrócić. Potrzeba, by odejść na własnych warunkach. Czasem po prostu dziennikarz z wyciągniętym przed siebie mikrofonem i sprytnie zadane pytanie.

Bo przecież dlaczego nie? Nie miał wątpliwości, że dałby radę. Nigdy nie miał takich wątpliwości. Ci młodzi atletyczni gracze byli tylko jego cieniem. W pewnym sensie to on ich stworzył. W tamtych latach, kiedy był bogiem głoszącym swoje przesłanie z ekranów telewizorów. Gdyby nie on, ich by nie było. Dlaczego miałby się ich obawiać?

I prawdopodobnie to był jedyny powód. Fakt, że okrutna rzeczywistość jego profesji pozbawiła go boskiego statusu. Niesprawiedliwie. Zbyt wcześnie. Więc dlaczego nie spróbować raz jeszcze? Choćby na chwilę?

Myśli te musiał dzielić z całymi generacjami sportowców obciążonych tą samą klątwą. 20 lat wcześniej u schyłku swojej kariery Bill Bradley pisał o tym w ten sposób:

Za snem o karierze profesjonalnego koszykarza kryje się terror. To powolne zdawanie sobie sprawę z nadchodzącego końca i przerażającej niepewności, co przyniesie nowa era. Kiedy kończy się granie, zaczynasz czuć, że spędziłeś całą młodość, grając w grę. A teraz nie masz ani gry ani młodości. Przeminęła też niewinność, która charakteryzuje wszystkie gry, które u swych korzeni są czyste i przedłużają dorastanie tych, którzy w nie grają. Teraz sportowiec musi zmierzyć się ze światem, w którym niezręczna naiwność nie będzie już wybaczana tylko ze względu na atletyczne wyczyny. W wieku 35 lat nie ma wielkich szans na rozwinięcie umiejętności niezwiązanych z koszykówką. Nie jesteś już „dobrym chłopakiem”. To, co pozostaje, to druga strona faustowskiego kontraktu. Życie do końca swych dni bez możliwości odtworzenia tego, co czuło się w czasie tych kilku dni zintensyfikowanej młodości. W pewnym sensie jest to los wojowników, by otrzymywać nagrody i pochwały, jednocześnie zbliżając się do samozniszczenia. Kiedy prawnik w średnim wieku zaczyna poruszać się wolniej na korcie tenisowym, dostosowuje się do tego i może się nawet pośmiać ze swoich geriatrycznych ograniczeń, ponieważ zawsze pozostaje mu prawo. W 35-letnim sportowcu coś umiera. Rzadko sobie z tym radzi. Podchodzi do końca swojej kariery tak, jak starzy ludzie podchodzą do śmierci. Sprawdza swoje finanse. Zagłębia się we wspomnieniach. Oferuje rady młodszym od siebie. Ale sportowiec różni się od starej osoby tym, że musi nadal żyć. Za tymi latami treningów i godzinami chwały czeka nieznośny terror życia bez gry.

Różnica polegała na tym, że Magic Johnson miał mniej niż inni czasu, by pogodzić się z tym, że pewna epoka w jego życiu się skończyła. Wiadomość o tym, że jest nosicielem wirusa HIV uderzyła go bez żadnego ostrzeżenia. W 1991 roku mogło to oznaczać tylko jedno.

Nie. Nie koniec kariery.

Śmierć.

Życie toczy się dalej i nadal będę szczęśliwym człowiekiem. Kiedy zostajesz przyparty do muru, musisz zacząć się bronić. Zamierzam walczyć. Zamierzam wciąż tu być. Zamierzam dobrze się bawić.

Być może pierwszy raz w historii Magic Johnson i jego szeroki uśmiech nie zarażały optymizmem. W 1991 roku lista osób z pierwszych stron gazet, które ogłaszały, że są chore, niepokojąco się wydłużała. Niewiele osób jednak wciąż rozumiało różnicę pomiędzy HIV i AIDS. Oba akronimy brzmiały jak wyrok śmierci. Nikt nie dziwił się więc, kiedy były trener Johnsona Pat Riley poprosił kibiców Madison Square Garden o uczczenie go minutą ciszy.

Chcesz czytać dalej?

Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.

Subskrybcja

Uzyskaj dostęp do
pełnej treści artykułów.
Poprzedni artykułFlesz: 51 punktów Lillarda w 31 minut i skalpy Warriors, aż 14 meczów w piątek
Następny artykułFlesz: Small-ball Warriors rozbił Clippers. Hassan Whiteside zdemolował Wizards

10 KOMENTARZE

  1. Ostatnio wpadł mi w ręce zbiór reportaży Wojciecha Tochaman publikowanych przez ileś tam lat w GW, bodajże w Dużym Formacie.

    Naprawdę chciałbym kiedyś wszystkie eseje/felietony/teksty Przemka zebrane w jednym miejscu.

    Wraz z tymi, które jeszcze mogły się pojawiać na ZP1.

    Pzdr!

    0