Niewidzialny Matrix

13
fot. deccanchronicle.com

Ponad 17 tysięcy punktów. Ponad 10 tysięcy zbiórek. Ponad 1500 przechwytów. Ponad 1000 bloków.

W historii NBA jedynie 4 różnych graczy osiągnęło ten pułap. Trzech z nich będziemy pamiętać zawsze.

Hakeem Olajuwon

Karl Malone

Kevin Garnett

Czwarty z nich miał… pecha?

Być może trafił do ligi o kilka lat zbyt wcześnie. Gdyby urodził się 10 lat później i najlepsze lata kariery spędził w lidze zakochanej w small ballu i wszechstronnych skrzydłowych wyprowadzających kontrataki, rzucających za trzy i potrafiących bronić wszystkie pozycje na parkiecie, mógłby być jedną z największych jej gwiazd.

I być może powinien czuć ukłucie żalu za każdym razem, gdy słyszy o tym, jak dobrzy są Draymond Green i jemu podobni. Lub gdy role playerzy i defensywni specjaliści odbierają nagrody MVP. Spóźnił się bowiem na czasy, gdy doceniani zostają “niedoceniani” gracze.

Shawn Marion w ciągu swojej 16-letniej kariery tylko 4 razy zagrał w Meczu Gwiazd. 2 razy trafił do trzeciej piątki NBA. Ani razu nie znalazło się dla niego miejsce w piątkach najlepszych obrońców. I to najprawdopodobniej wystarczy, by nie trafił nigdy do Galerii Sław. Jego kariera była bowiem równie nietypowa, co jego atletyzm.

Swoje najlepsze lata spędził w przeciętnych Suns początku stulecia i za plecami Steve’a Nasha i Amar’e Stoudemire’a w ich późniejszej wersji. Burzliwe rozstanie z Phoenix przypłacił straconymi sezonami w Miami i Toronto. Wreszcie, by zdobyć mistrzostwo, poświęcił w Dallas swoje indywidualne ambicje.

Czy naprawdę był gwiazdą NBA? Czy może po prostu najlepszym graczem zadaniowym swojej epoki? Z jednej strony uchodził za najbardziej atletycznego gracza w lidze i w Suns Mike’a D’Antoniego nikt nie był opłacany lepiej. Z drugiej strony to Steve Nash i Amar’e Stoudemire zbierali uznanie ze strony mediów i kibiców. Z jednej strony jego statystyki stawiały go w rzędzie z najlepszymi swoich czasów. Z drugiej strony trenerzy właściwie nigdy nie rozpisywali dla niego zagrywek i to nie do niego trafiała piłka w najważniejszych momentach. Z jednej strony nazywano go The Matrix. Z drugiej strony nazywano go niewidzialnym człowiekiem.

“Niewidzialny człowiek”. Dokładnie w ten sposób Chris Palmer zatytułował swój duży materiał na łamach Magazynu ESPN w 2007 roku:

Marion chce jedynie, by go dostrzeżono. Jego niewidzialność nigdy nie była bardziej wyraźna niż meczu przeciwko Mavericks 14 marca, który Suns wygrali po dwóch dogrywkach 129-127. Na 8 sekund przed końcem regulaminowego czasu gry Steve Nash oddał trójkę z środka, która mogła doprowadzić do remisu, ale rzut był zbyt silny i piłka wydawała się zmierzać w kierunku rąk Grega Bucknera z Dallas. W jednej chwili jednak człowiek, którego nazywają The Matrix pojawił się, żeby zgarnąć pikę i oddać ją do dwukrotnego MVP, który trafił z łokcia. Komentatorzy zachwycali się, że Nash zyskał właśnie przewagę nad Nowitzkim w wyścigu po nagrodę MVP. Nikt nie wspominał zagrania Mariona, które uratowało spotkanie.

Takie momenty sprawiają, że Marion zaczyna się zastanawiać, gdzie jest miłość? Jego CV z pewnością daje mu do tego prawo. 18,6 punktu na mecz i 4 Mecze Gwiazd w 8 sezonów. W tym roku zaś Marion jest jedynym graczem w top 20 w zbiórkach (10,0), skuteczności z gry (52,5%), przechwytach (2,0), blokach (1,6), double-doubles (35) i minutach (37,9). “Steve Nash jest MVP tej ligi”, mówi Marion, “ale wielu ludzi twierdzi, że to ja jestem MVP tej drużyny”.

“Niewidzialność”. To dziwne słowo w kontekście kogoś, kogo nazywają The Matrix. Ale nie był to jedynie wymysł jednego dziennikarza. Liz Robbins już rok wcześniej w New York Times pytała “dlaczego ten człowiek nie jest bardziej sławny?”

Marion był kluczową postacią w wyścigu Suns po zwycięstwo w dywizji po raz drugi z rzędu. Pod nieobecność kontuzjowanego Amar’e Stoudemire’a liderował Phoenix ze średnimi 21,5 punktu i 11,9 zbiórki i często bronił najlepszych graczy rywali.

Dlatego jest zaskoczony tym, że nie jest większym graczem na krajowej scenie reklamowej. Chciałby, by wzięto go pod uwagę w głosowaniu na najlepszego obrońcę sezonu czy nawet MVP, ale zamiast tego czuje się piątym kołem u wozu w zespole za plecami Nasha i Stoudemire’a.

“Jak każdy chcę po prostu być doceniony”, Marion mówił w czasie jednego z niedawnych wywiadów w Phoenix. “A cały czas słychać tylko Steve to, Amar’e tamto. Niczego im nie odbieram. To moi koledzy z drużyny. Szanuję ich i kocham na śmierć, ale ja robiłem to, co robię, zanim tu przyjechali.

Bycie niedocenianym stało się motywem przewodnim jego kariery, nie tylko dlatego że dobrze sprzedawało się w mediach. Przede wszystkim on sam wspominał o tym przy każdej sposobności. W swojej książce “:07 Seconds or Less: My Season on the Bench with the Runnin’ and Gunnin’ Phoenix Suns” Jack McCallum powracał do tego motywu właściwie w każdym fragmencie poświęconym Marionowi:

Marion widzi się, jako równie ważny element Suns co Nash. Również ludzie wokół niego, szczególnie jego agent Dan Fegan, patrzą na niego w podobny sposób. W czasie sezonu regularnego Fegan lobbował u Mike’a D’Antoniego, żeby ten wymieniał Mariona jako kandydata do nagrody MVP w każdej rozmowie z mediami. D’Antoni robił to przez kilka tygodni.

(…)

Z drugiej strony Marion żyje w wiecznym lęku przed tym, że jest niezauważany, nieszanowany, ignorowany, obrażany, nękany, alienowany i traktowany jak ktoś gorszy.

(…)

Ten niepokój od czasu do czasu odbiera mu radość. Jest naprawdę dobrą osobą i powinien umieć cieszyć się z gry i swojego życia trochę bardziej niż to robi.

Jego brak poczucia wartości był już ponoć takim problemem, że prowadził do absurdalnych sytuacji. Tak, jak wtedy, gdy w czterech kolejnych meczach zdobywał minimum 30 punktów i 15 zbiórek. W następnym spotkaniu Mike D’Antoni ściągnął go z boiska w czwartej kwarcie przy bezpiecznej przewadze Suns, nie będąc świadomym, że żaden inny gracz w historii drużyny nie zaliczył pięciu spotkań z rzędu z takimi wynikami. Kiedy powiedziano mu o tym… wprowadził Mariona na parkiet w garbage time tylko po to, by dać mu szansę na historyczny wyczyn. Tak bardzo nie chciał, by Shawn mógł po raz kolejny poczuć, że cały świat jest przeciwko niemu.

I był w tym olbrzymi paradoks, bo zgodnie z wszelkimi źródłami jego narzekania na swoją rolę nigdy nie odbiły się na tym, w jaki sposób go postrzegano. A był jednym z tych “dobrych” ludzi NBA. Wzorem zachowania, sympatycznym kolegą i profesjonalistą. Jak pisał Palmer:

Nie zrozumcie go źle. Marion nie próbuje zabrać niczego Nashowi lub zacząć bójki. Ich symbiotyczna relacja pełna jest szacunku i zdrowego uwielbienia. Wciąż jednak chciałby, abyście trochę mu posłodzili. “Chcę, żeby mnie rozpoznawano”, mówi Marion, który w głosowaniu do Meczu Gwiazd otrzymał mniej głosów niż Shane Battier. “Czuję, że zrobiłem wystarczająco dużo, by tak się stało, ale z jakiegoś powodu to się nie wydarzyło”.

Z jakiego powodu się nie wydarzyło? Jedyną rzeczą na parkiecie, której Marion nie potrafił robić na dobrym poziomie było kreowanie kolegów. Poza tym zaliczał elitarne osiągnięcia właściwie w każdym aspekcie koszykarskiego rzemiosła. Punktował, zbierał, przechwytywał, blokował i – pomimo swojego dziwacznego rzutu – trafiał z dystansu.

W trakcie swojej kariery Marion trafił 791 rzutów za trzy punkty przy skuteczności 33%. Takiej samej jak Kobe Bryant. Lepszej niż Michael Jordan. W swoich najlepszych sezonach zamieniał na punkty 39% swoich rzutów z dystansu. Nie miało wielkiego znaczenia to, że jego rzut kończył się gdzieś w okolicy podbródka, czy jak mówili eksperci miał jedynie “pół rzutu”. Marion przez całą swoją karierę uparcie odmawiał wszystkim, którzy sugerowali mu zmianę techniki i konsekwentnie tłumaczył jeszcze w czerwcu tego roku:

Wiecie, co jest zabawne? To, że mówiono więcej o tym, jak rzucam, niż o tym, co robię na parkiecie. Nikt w tej lidze nie rzuca w ten sam sposób, więc dlaczego robiono z tego najważniejszą rzecz, gdy mówiono o tym, co robię? Widziałem graczy z idealną techniką, którzy nie potrafili trafić w tablicę. Nie rzucam inaczej niż ktokolwiek inny.

Wciąż dla wielu ekspertów był to problem. Danny Ainge, który był jego pierwszym trenerem w NBA, mówił:

Jeśli rzucałby jak Dell Curry, mielibyśmy do czynienia z Michaelem Jordanem.

I może to był największy z grzechów Shawna Mariona? Zamiast robić wszystko, co w jego mocy, by być jeszcze lepszym, narzekał na to, że nikt nie zauważa, jak dobrym jest koszykarzem. I może to był największy z grzechów tych, którzy go oceniali? Zamiast widzieć, jak dobrym jest koszykarzem, skupiali się na tym, że mógł być jeszcze lepszy.

I oczywiście 33% zza łuku i 81% z linii w karierze to liczby, które tłumaczą niechęć Mariona do zmian, ale jak mówił ekspert od rzutu David Thorpe, te wyniki mogły być dużo lepsze:

On po prostu uderzył w sufit dużo niżej niż mógłby, gdyby tylko nauczył się poprawnie rzucać. Ludzie powiedzą: “Cóż, to przecież działało”. Ja powiem: “Nie bardzo”.

Ten rzut był najważniejszym powodem, przez który trenerzy nie widzieli nigdy w Marionie prawdziwej opcji w ataku. A może była to jedynie wymówka. Rzecz w tym, że Marion nie potrzebował zagrywek. Punkty zdobywał w kontratakach, z dobitek, po ścięciach, po lobach i z przypadkowych akcji. I kto wie, czy nie był w tym najlepszy w historii.

W swoim drugim sezonie w Suns zaczął narzekać Scottowi Skilesowi, że zespół nie gra akcji dla niego. Skiles zaproponował mu specyficzny układ:

“Jutro będę rozpisywał dla ciebie akcje. Kolejnej nocy nie będę tego robił. Potem powiesz mi, co o tym myślisz”. Marion zgodził się na to. W pierwszym meczu Suns przegrali czternastoma punktami, a Marion skończył z solidną linijką: 17 punktów i 8 zbiórek. Dwie noce później, bez żadnych akcji granych na niego, Marion zdobył 24 punkty i 17 zbiórek. Następnego dnia przyszedł do Skilesa i powiedział: “Rozumiem. Nie mam już problemu”.

Nie zmieniło to faktu, że w latach świetności Suns prowadzonych już przez Mike’a D’Antoniego, Marion wciąż przypominał o tym, jak bardzo ograniczona jest jego rola w ataku:

Wielu ludzi nie rozumie, jak działa NBA. Patrzą na Suns jak na biegający zespół i nie zdają sobie sprawy z tego, że często gramy tylko dwoma zawodnikami. Wszystko, co robimy zaczyna się od pick and rolli Steve’a i Amar’e. Nie ma akcji rozpisywanych dla mnie. Muszę sam pójść i walczyć o swoje.

Nic więc dziwnego, że jego prawie 9-letni pobyt w Phoenix skończył się medialnym dramatem. Jego potrzeba bycia docenianym była zbyt duża. Podobno impulsem, który kazał mu poprosić o transfer były słowa ówczesnego menadżera drużyny Steve’a Kerra, który miał mu powiedzieć, że w całej lidze jedynie Tim Duncan i Kevin Garnett zasługują na maksymalne kontrakty.

Był wrzesień 2007 roku, kiedy Marion wreszcie oficjalnie przyznał, że chce odejść z Suns. Kilka tygodni wcześniej jego wymagania finansowe miały pogrzebać pomysł wymiany, w ramach której w Phoenix wylądowałby Garnett. Sama idea tego transferu ubodła jednak jego ego.

Minęło kilka miesięcy, zanim Kerr znalazł satysfakcjonujące wyjście i porozumiał się z Miami w sprawie wymiany Mariona za Shaquille’a O’Neala. Dziś niewiele osób o tym pamięta, ale w tamtym czasie wyglądało to na świetny interes dla Heat. Marion miał dopiero 29 lat i potencjalnie kilka lat gry na wysokim poziomie przed sobą. Nigdy jednak miał już być tym samym graczem co w Phoenix.

I to również odcisnęło swoje piętno na tym, w jaki sposób oceniana jest jego kariera. Zaczęto patrzeć na niego jako na beneficjenta systemu ofensywnego Mike’a D’Antoniego i obecności Steve’a Nasha, zapominając, jak dobry był jeszcze przed ich przybyciem. Kolejna niefortunna narracja, która zaczęła odbierać mu jego zasługi?

W 2011 roku w czasie kampanii mistrzowskiej Mavericks pełnił rolę defensywnego stopera i mierzył się z Kevinami Durantami i LeBronami Jamesami tej ligi. Jego rola w sukcesie drużyny jest jednak zazwyczaj zapominana. To Dirk Nowitzki, Jason Terry i Tyson Chandler byli gwiazdami tamtego zespołu.

Może być więc tak, że Shawn Marion ma prawo być rozżalony i wierzyć w to, że zasługiwał na więcej. A może to tylko złudzenie i tę łątkę wiecznie niedocenianego przylepił sobie sam. Na to pytanie musicie odpowiedzieć sobie sami. Za kilka lat odpowiedzą też na nie osoby wybierające kandydatów do Galerii Sław. I wtedy prawdopodobnie raz jeszcze przeczytamy o tym, że Marion wyprzedził swoje czasy i ta liga nigdy nie rozumiała, jak dobrym jest graczem.

Marion zakończył niedawno karierę i mam wrażenie, że dołączy do tej olbrzymiej grupy fantastycznych graczy, których będziemy powoli zapominali. Tej grupy gwiazd z drugiego szeregu, którzy przypominani będą w postach na niszowych forach. I jest to przykra myśl, bo jakkolwiek ocenialibyśmy jego koszykarskie dziedzictwo, to Shawn Marion był częścią rewolucji. Prototypem silnego skrzydłowego nowych czasów. Ojcem chrzestnym Draymondów Greenów tej ligi. I to jest być może kolejny paradoks jego kariery, bo gdy przychodził do NBA pod koniec poprzedniego stulecia łatwiej było się spodziewać, że zapamiętamy go z powodu jego szalonych zdolności atletycznych. Ostatecznie kto w tamtych czasach przewidziałby, że 16 lat później gracze jego rozmiarów grać będą jako środkowi mistrzowskich drużyn?

Ewentualnie po prostu pamiętajmy o tym, że w 1999 roku podczas jednego ze spotkań preseason Kenny Smith ochrzcił Mariona ksywką The Matrix. I nie było w historii NBA wielu bardziej trafionych przezwisk.

Poprzedni artykułJR Smith nadal czeka na kontrakt i pewnie żałuje, że zdecydował się zostać wolnym agentem
Następny artykułRaport: Ty Lawson zgodził się, żeby ostatni rok jego kontraktu był niegwarantowany

13 KOMENTARZE

  1. Rewelacyjny artykul. Zawsze uwazalem go za niedocenianego gracza w czasach PHX. Gral w systemie, ktory promowal Nasha i Amar’e. To system znieksztalcal nasz odbior tych graczy, bo tak jak Shawn moze uchodzic za jednego z najmniej docenianych graczy, tak Nash za jednego z najbardziej przecenianych. Zabawne.

    0
  2. gapię się w internet od kilku godzin i właśnie przeczytałem najlepszy artykuł dnia :) mogę gasić kompa w spokoju, idę pograć na słoneczku!

    dzięki Przemek!

    – – –
    a no i oczywiście co do samego Mariona to bardzo ciekawa dyskusja. Sam nie potrafię narzucić mu żadnej łatki, absolutnie żadnej, ni to gwiazda, ni zadaniowiec, ni overrated, ni underrated. Ja zapamiętam go nie tylko za Matrixa, ale za te wszystkie pokraczne floatery, które trafiał. No i w 2K był zawsze zajebisty, z tym swoim anty-rzutem trafiał za 3 aż miło xD

    0
  3. Świetny tekst i świetny gracz-altletyzm i skilsy to jazda all time.Wzorzec “nr2” w kontenderze dlatego szkoda, że specyficzna psychika Mariona przyczyniła się do tego,iż jest to gracz troche zapomniany .. w takich Lakers moze miałby ze3 tytuly i jego legacy byłoby inaczej odbierane.

    0
  4. A ja w swoim życiu miałem wielu ulubionych graczy NBA, zaczynając od Kidda (ponieważ każdy z kumpli miał ulubionego zawodnika a nie można było mieć tego samego, więc gdzieś widziałem akcje Kidda z TOP10 ligi jak zrobił za plecami a później podał i stwierdziłem, że to ten gościu będzie moim ulubionym pomimo że to była jedyna akcja jaką widziałem :), poprzez AI3, Gilberta Arenasa, Barona Davisa, Joe Johnsona, D-Wade’a… ale w między czasie z całej ligi NBA coś widziałem w Shawnie Marionie i mam do dziś jego koszulkę z PHX kupioną na allegro za 30 zł :D

    0