When I think of my career, I can’t help but think of the kid with his ball, falling in love.
Tłumaczenie zabiłoby urok tego zdania. Steve Nash oficjalnie zakończył karierę. Chciałby, żebyśmy zapamiętali go jako chłopca zakochanego w swojej piłce.
Steve Nash był małym chłopcem zakochanym w swojej piłce. Chuderlawym, białym Kanadyjczykiem, który przy zawodowych koszykarzach nie wyglądał jak zawodowy koszykarz. Kimś, kto w erze Shaqów, Kobe’ch, Timów, Dirków, Kevinów i Lebronów dwa razy unosił w górę nagrody dla najbardziej wartościowego gracza sezonu. Pomyślcie o tym dobrze.
Paradoksalnie te dwie nagrody w ciągu ostatnich lat sprawiły, że stał się niedoceniany. Zbyt wielu ludzi chciałoby mu je odebrać tak, jakby nie zapracował na nie na parkiecie. Paradoksalnie te dwie nagrody sprawiły, że zaczęto twierdzić, że jest przeceniany. Zbyt wielu ludzi ceniło w koszykówce inne rzeczy niż efektywność i zwycięstwa.
Na całe szczęście, kiedy za 5 lat jego kandydatura trafi do koszykarskiej Galerii Sław nikt już nie będzie o tym myślał. Pozostaną dwie nagrody MVP, 8 Meczów Gwiazd, najwięcej w historii sezonów 50/40/90, trzy pierwsze, dwie drugie i dwie trzecie piątki ligi. Pozostanie fakt, że prawie przez pełną dekadę jego zespoły miały najlepszą ofensywę w lidze. Pozostaną magiczne akcje w tłoku i szalone podania. Pozostaną wielkie rzuty. Pozostaną mecze grane ze złamanym nosem, wybitymi zębami i bólami pleców. Pozostaną sezony pełne zwycięstw.
W opublikowanym właśnie przez Nasha na łamach The Players’ Tribune pożegnalnym liście nie znajdziecie jednak informacji o nagrodach, meczach All-Star, osiągnięciach statystycznych i wygranych meczach. Znajdziecie kilka podziękowań dla kolegów z parkietu, trenerów, przyjaciół i rodziny. Znajdziecie kilka słów.
Pasja, miłość, obsesja.
Obsesja stała się moim najlepszym przyjacielem. Mówiłem do niej, hołubiłem ją, walczyłem dla niej, a ona powalała mnie na ziemię.
Steve Nash odniósł sukces, bo był chłopcem zakochanym w swojej piłce. Bądźcie pewni, że ludzie widzący 5-letniego Steve’a Nasha nie myśleli o nagrodach MVP. Nie myśleli o nich też ludzie widzący 10-letniego Steve’a Nasha.
15-letniego? 20-letniego? 25-letniego?
Steve Nash pisze o chłopcu zakochanym w swojej piłce i mogą się to wydawać jedynie ładne słowa. To jednak dużo więcej. Jest jedna bardzo prosta receptura, która pozwala odnieść sukces. Zakochaj się.
Kiedy jesteś zakochany, nie potrafisz myśleć o niczym innym. Kiedy jesteś prawdziwie zakochany, nie boisz się przeszkód na swojej drodze. Zdajesz sobie z nich sprawę, ale nie boisz się ich. Rozumiesz, że aby je pokonać będziesz musiał dokonać poświęceń. Rozumiesz, że przyniesie ci to ból. Rozumiesz, że to będzie trudne.
Ale jesteś zakochany, więc przesz do przodu. Bo to, w czym jesteś zakochany stanowi jedyną wartość.
Jest taka słynna mowa motywacyjna Erika Thomasa, która przypomniała mi się dzisiaj, gdy czytałem pożegnalny list Steve’a Nasha. Wiem, że mowy motywacyjne zazwyczaj dostarczają motywacji jedynie na chwilę. “Dobrze się do nich biega”, ale “przecież nie przystają do rzeczywistości”. Albo tak nam się wydaje. Steve Nash najwyraźniej myślał inaczej.
Odniesiesz sukces wtedy, kiedy będziesz chciał odnieść sukces tak bardzo, jak chcesz oddychać.
Banał? A może właśnie szukasz wymówki?
Z własnego doświadczenia wiem, że trudno jest poświęcić się czemuś całkowicie. Wokół czeka zawsze coś innego. Bardzo łatwo powiedzieć sobie, że wezmę się za to jutro. Bardzo łatwo poświęcać się swojej pasji w dni, w które pasja ta daje satysfakcję.
Pamiętam rozmowę Nasha z basistą Red Hot Chilli Peppers Flea sprzed kilku miesięcy. Obaj stwierdzili w niej, że odnieśli sukces, bo pracowali nad sobą nawet w te dni, kiedy nie mieli na to ochoty. Odnieśli sukces przede wszystkim dlatego, że pracowali w te dni, gdy nie sprawiało im to przyjemności.
Bardzo dobrze wiem, że nie jest tak, że jedynie Steve Nash ciężko pracował w NBA. Z pewnością bywa to niesprawiedliwe, gdy odmawiamy podobnego uznania graczom, którzy wydają się być lepiej predestynowanymi do tej gry. Fakt jednak, że Nash tak bardzo nie pasuje do naszego obrazu stereotypowej gwiazdy koszykówki, ma tę zaletę, że czyni z niego żywy plakat motywacyjny.
Po Steve’ie Nashu widać te godziny spędzone samotnie na hali i litry wylanego potu. Steve Nash jest żywym dowodem na to, że można. Dlatego nie pozostawi po sobie jedynie kompilacji fantastycznych asyst, wielkich rzutów i wygranych spotkań. Jego prawdziwym dziedzictwem jest inspiracja.
Jeśli kiedykolwiek pomyślisz, że nie jesteś w stanie czegoś dokonać, przypomnij sobie, że Steve Nash wygrywał nagrody MVP. Co powstrzymuje ciebie?
Najprawdopodobniej nigdy już nie zagram w koszykówkę. To słodko-gorzkie uczucie. Już w tej chwili bardzo tęsknię, ale jestem też podekscytowany nauką czegoś innego. Ten list jest dla wszystkich, którzy zauważyli moją karierę. Z głębi serca tego listu mówię do wszystkich dzieciaków, które nie mają pojęcia, co przyniesie przyszłość i jak znaleźć sobie w niej miejsce. Kiedy myślę o mojej karierze, nie potrafić przestać myśleć o dzieciaku zakochanym w swojej piłce. Patrzyłem na siebie w ten sposób przez całą moją karierę i robię to nadal.
Czasem recepta na sukces jest naprawdę tak prosta. Wystarczy znaleźć swoją piłkę i zakochać się w niej. Dzięki za tę lekcję Steve. Będziemy tęsknić.
Jako fan LAL napiszę, że to co się działo ostatnio nie przysłoni przynajmniej mi tego co Nash robił wcześniej. To jak był inteligentny, to jak grał mimo kontuzji, to że zrobił z Gortata GRACZA. Prawdopodobnie najlepsze połączenie rzutu i kreowania.
2xMVP – tutaj od zawsze uważałem, że jednak jedno zostało przyznane niesłusznie, ale to taka sama sytuacja jak w tym roku, gdzie pewnie dostanie Stefan, a lepszym graczem w tym sezonie jest Harden. Wracając do Nasha, wspaniały gracz, top5-6 rozgrywający w historii gry. Koniec kariery to piękny moment, bo nagle kibice zapominają o tych złych wspomnieniach, zostają te piękne. To samo stanie się z Kobe’em czy KG, którzy również nie kończą karier na szczycie(Duncan, ty skurwielu :))
‘Lajkuje’ ostatnie zdanie ;)
‘Będziemy tęsknić’? ;)
http://i3.kym-cdn.com/entries/icons/original/000/012/073/7686178464_fdc8ea66c7.jpg
Nigdy w tej lidze nie było i już na bank nie będzie człowieka, który nie mając ani warunków fizycznych, ani grama ‘Enbiejowego’ atletyzmu tak dominował ligę swoimi skillem i inteligencją. Powodzenia na nowej drodze życia ‘Kanadyjska Strzelbo’!
Przemek napisałbyś książkę. O Koszykówce, o pływaniu synchronicznym czy o hodowaniu królików. Wszystko jedno ale wierze ze dobrze będzie się to czytało.
Dzięki Steve, zapamiętamy co najlepsze! A trochę się tego nazbierało.
Szkoda Przemek, że pominąłeś ostatni akapit z jego pożegnania. Bo on pokazuje jaki z niego gość. Dla każdego prawdziwego faceta koszykówka nigdy nie będzie wyłączną miłością.
Steve Nash tak splata nam się z przemijaniem. :)
Czytając Twoje teksty myślę sobie ciekawe gdzie jest Twój “wielbiciel” od komentarzy sprzed lat “Wypierdalaj Kujawiński!”, bo gdzie Ty jesteś to sami widzimy :)