Coach Carter

7
fot. Coach Carter
fot. Coach Carter

Szkoła, niepokorni uczniowie niepokazujący się na lekcjach, ambitny pedagog z misją, niesprzyjające okoliczności, początkowa nieufność itd. Brzmi znajomo? Pewnie większość odpowie twierdząco. Znamy to nie od dziś – ten schemat został już przemielony na wszystkie możliwe strony. Ale w najlepszych filmach taki szkielet fabularny jest tylko pretekstem, aby opowiedzieć o czymś innym – o przemianach społecznych, o kontestowaniu dotychczasowego porządku, o podkreśleniu możliwości zmiany w człowieku.

Dlatego największą trudnością dla scenarzysty jest uniknięcie sztampy poprzez takie rozłożenie akcentów, które przykują do ekranu nawet kogoś, kto widział już wiele szkolnych dramatów. Coach Carter stawia na dwie rzeczy: pogłębienie społecznego tła i charyzmatycznego Samuela L. Jacksona w tytułowej roli. I o ile te dwa elementy zagrały świetnie, o tyle w przypadku innych niestety zabrakło odrobiny kreatywności.

Radocha_w_szatni

Bohaterem filmu jest Ken Carter, właściciel sklepu z artykułami sportowymi, który decyduje się objąć posadę trenera koszykówki w swojej byłej szkole średniej w kalifornijskim Richmond. Zawodnicy nie są przygotowani do nowego sezonu, grają samolubnie, szukają winnych w sobie nawzajem i ogólnie wyglądają, jakby mieli już dość koszykówki. Kiedy na treningu po raz pierwszy pojawia się Carter, kończy się ich rozbestwienie – każdy z nich musi podpisać kontrakt, w ramach którego zobowiązuje się m.in. do chodzenia na zajęcia i utrzymywania określonego poziomu ocen. Dla niesubordynowanych nie ma miejsca w drużynie. Trener wprowadza też nowy reżim treningowy, a jego podstawą są pompki i tzw. „suicides”, czyli sprinty z dotykaniem ręką kolejnych linii. Jeśli znacie filmy sportowe, to na pewno wiecie, jak na drużynę przegranych wpłyną nowe porządki trenera.

Coach Carter opiera się na roli Samuela L. Jacksona. Samuel L. Jackson jest w filmie przerażający. Samuel L. Jackson jest w filmie budzący respekt. Ale przede wszystkim Samuel L. Jackson jest w filmie fantastyczny. Wystarczy samo przenikliwe spojrzenie i już wiadomo, że lepiej z nim nie zadzierać, bo nie ma się żadnych szans na zwycięstwo. Jeśli sam nie zdecyduje się odpuścić, to lepiej nawet do niego nie podchodzić. Coach Carter potrafi być straszny i okrutny, ale jeśli zawodnicy podporządkują się jego regułom, mogą być pewni, że zawsze stanie za nimi i będzie robił wszystko, co uważa za najlepsze dla nich i dla ich przyszłości. Jackson umie to wszystko świetnie wyważyć i wie, kiedy powinien być ostry, a kiedy dodać odrobinę delikatności.

Coach_coachuje

Początek filmu nie zapowiada tego, co potem okaże się w nim najciekawsze. Wiadomo, że trener musi wzbudzić respekt u swoich zawodników, a ci zaczną grać lepiej. Jednak dopiero później okaże, że priorytetem Cartera nie jest wygrywanie kolejnych meczów. On zdaje sobie sprawę, że to nie NBA, tylko szkoła średnia, a żaden z jego zawodników najprawdopodobniej nie trafi do zawodowej ligi. Dla trenera koszykówka nie stanowi jedynego celu, a jedynie środek do niego, bo stawka jest znacznie większa – chodzi o przyszłość jego podopiecznych.

Carter zdaje sobie sprawę, że wszelkie okoliczności są przeciwko nim. W liceum uczy się przede wszystkim tzw. trudna młodzież, wyrzucana przez społeczeństwo na margines. Statystyki są brutalne – większość zawodników z drużyny nie skończy nawet szkoły średniej i nikt się tym nawet nie przejmie, bo „tak to już przecież jest”.

I w tym właśnie tkwi siła Coacha Cartera – przekonuje, że zawsze można coś zmienić. Ale co najważniejsze, nie robi tego w oderwany od rzeczywistości sposób, jaki często próbują wciskać inne filmy (bzdury w rodzaju „postaraj się, a sprawy ułożą się pomyślnie, bo wszystko zależy od ciebie”, ignorujące jakikolwiek kontekst społeczny czy rasowy), tylko pokazuje postawę niełatwą i wymagającą odwagi, ale możliwą i godną podziwu.

Idymy_na_mecza

Kiedy Ken Carter odkrywa, że niektórzy gracze nie chodzą na zajęcia i nie przykładają się do nauki, podejmuje radykalne środki – zamyka halę, a także odwołuje treningi i mecze, dopóki ta sytuacja się nie zmieni. Chce wstrząsnąć zawodnikami i uświadomić im, jakie powinny być ich priorytety. Ciężka praca i wysiłek przyniosły im sukcesy na parkiecie i mogą przynieść również w nauce, jeśli potraktują ją tak samo serio. To, co dzieje się potem, daje do myślenia, ponieważ wydaje się być zarówno smutne, jak i przede wszystkim realne.

Media (choć należy zaznaczyć, że nie wszystkie) są zainteresowane wyłącznie radykalnymi działaniami trenera, a nie interesują ich przyczyny, które do tego doprowadziły. Większość rodziców graczy pomstuje na Cartera, ujawniając tym samym bardzo krótkowzroczne myślenie. Nawet członkowie rady szkoły nie potrafią zrozumieć motywów postępowania trenera. Wszyscy są tak przyzwyczajeni do istniejącego systemu, że nie tylko nie robią nic, aby go zmienić, ale, co gorsza, nie potrafią sobie nawet wyobrazić zmiany. Carter jako jedyny wierzy, że jego zawodnicy mogą nie tylko ukończyć szkołe średnią, ale nawet dostać się na uniwersytet i otrzymać szansę na lepsze życie. Jest w tym myśleniu osamotniony, bo inni w ogóle nie są w stanie przyjąć tego do wiadomości. Trener, człowiek z zewnątrz, chce pokazać, że takie przypadki jak on (osoba wykształcona i odnosząca zawodowe sukcesy) mogą być regułą, a nie anomalią. To zdecydowanie najlepsza część filmu, bezlitośnie obnażająca bierność i ignorancję społeczeństwa wynikające z całkowitej akceptacji dotychczasowego systemu.

W inny aspektach Coach Carter niestety bywa czasami mało oryginalny. Smutne, że rola żony trenera sprowadza się jedynie do wspierania męża – przydałaby się jakaś wyrazista kobieca bohaterka. Sceny meczowe też nie robią większego wrażenia, wyglądają dokładnie tak samo jak w każdym innym filmie – zbliżenia graczy, rzut oka na ławkę, slow motion, ujęcia zegara i tablicy wyników, wszyscy trafiają rzuty itp. Wszystko to, co znamy i wielokrotnie widzieliśmy, bez żadnej nowej perspektywy.

I tylko zawsze mi żal w takich filmach tych bezimiennych zawodników z końca ławki, na których już nie starczyło czasu ekranowego. Przydałby im się jakiś Hubie Brown, który dałby każdemu ton of credit.

Poprzedni artykułZwiązek Graczy odrzucił propozycję wygładzenia salary-cap w 2016 roku
Następny artykułRaport: Milwaukee Bucks negocjują buyout z Larrym Sandersem

7 KOMENTARZE

    • Nic nie przbije tych emocji przeżywanych na Skills Challenge.

      Na bank po triumfie Douga Westa przestali przyznawać tę nagrodę, bo stwierdzili, żę nikt nigdy nie będzie już jej tak godzien jak legenda Minnesoty Doug West. Sorry KG!

      0