Czwarta nad ranem. To taka godzina ni-przypiął-ni-przyłatał. Z nocy na dzień. Z boku na bok. Godzina dla trzydziestoletnich. Nic nie dzieje się o czwartej nad ranem. Tylko fanom NBA coś dzieje się o czwartej nad ranem.
Nawet fanom NBA zdarzają się takie noce. Anthony Davis wygląda przez chwilę, jak człowiek i zamiast oglądać mecz odpływam. Powinienem iść spać, ale w kolejce czeka zbyt dużo myśli. Tych myśli, które przychodzą właśnie o czwartej nad ranem. Dzisiaj mam jednak szczęście. W kolejce nie czekają byłe dziewczyny, przegrane miłości i życiowe wybory.
Chcesz czytać dalej?
Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.
Subskrybcja
Uzyskaj dostęp dopełnej treści artykułów.
W Magic albo ProBasketball była swego czasu (czyli o cholera z 18 lat temu) okładka z Pennym w niebieskiej pizamie na czarnym tle.
No kosmos wspomnienia nam tu wrzucasz!
u nas też był Robinson (gość kazał się nazywać Admirałem!), Penny (miał ze 145 cm), był jeden Clyde i dwóch Kempów (ja byłem jednym z nich)
najbardziej pamiętam, jak po szkole odśnieżaliśmy wieczorem skrawek boiska butami i rzucaliśmy reklamówką wypchaną czapkami do kosza, nikt nie miał wtedy piłki przy sobie (w końcu zima)
Czytałeś kiedyś cokolwiek Łukasza Orbitowskiego? :) jeśli nie to muszę przyznać, ze styl narracji masz identyczny co jest wielkim plusem :) wielkie Lubie to!
Na szczęście jednak treść weselsza..
Nie czytałem, ale sprawdzę. Muszę się dowiedzieć, czy to komplement;)
Absolutnie komplement. Przeczytaj, nie bedziesz żałował!
Absolutnie fantastyczny artykuł.
Masz Przemek lekkość w pisaniu podobną do tej jaką Penny miał w graniu w kosza. Super się czyta wspomnienia z młodości, bo widzi się tam siebie i swoje wspomnienia wracają jako żywe ;-)
Świetny artykuł. Ja ciąle wspominam Pennego bo także zawładnął moją duszą w tamtych czasach. Nigdy nie zapomnę jego gry, był wyjątkowy. Nie bój się bo takich graczy się nie zapomina!
Ja byłem Drexlerem , piękny artykuł dla ludzi z mojego pokolenia czyli 30+
Swietny tekst , az mi “Bogesowi” sie zebrało na wspomnienia podstawowkowych gierek, całodziennych wypraw wakacyjnych na inne boiska( 6 koszy na tarcie) w lepszej dzielnicy, gdzie golilismy bogate dziecaki jak owce czy to kosza czy w noge , wyprawy w ferie zimowe do warszawy bo moje pierwsze orginalne buty do kosza ( pamietam jak dzis Shawn Kempy kupione na przeczenie prze kozak- pieniadze z gwiazdki, mikolajek i imienim wsprarte bezwrotna pozyczka od babci ), 4 gnojkow w wielkim swiecie , zapieksy pod Patykiem , ehh, lezka w oku sie zakrecila.
Dobra koniec , wspominek , bo i tak to kazdy ma dupie :) , a piora nie ma posiadam by tam zgrabnie swoje wspominki opisac .
Z cala pewnoscia TOP 3 tekstow za tekstem Macka ( wiecei ktorym ) w moim rankingu subiektywnosci.
Jeden z lepszych koszykykarskich tekstów jakie czytałem w tym roku, wliczając w to 12 książek o baskecie i wszystkie espny, si i grantlandy . Miszcz nad miszcze, Przemku!
Po tytule byłem pewny, że to artykuł o D.Rosie. :(
Penny to był absolutny fenomen, z jednej strony delikatny (to charakterystyczne uginanie do tułowia ręki niekozłującej kojarzyło mi się zawsze z zawodem kelnera:), elegancki i płynny w ruchach, z drugiej znacznie bardziej twardy niż mogłaby sugerować to jego sylwetka. Już w drugim roku kariery był zawodnikiem w zasadzie kompletnym, tak naprawdę jedyną niedoskonałością (ale nie słabością) był w jego przypadku tylko rzut z wyskoku, oczywiście nie w porównaniu do przeciętnych zawodników tylko do superstrzelców. Gdyby nie kontuzje to obecnie prawdopodobnie byłby w klasyfikacji wszechczasów gdzieś na poziomie Bryanta, a śmiem sądzić, że nawet wyżej.
Człowiek wraca z siłowni, po saunie, odprężony włącza internet, żeby coś poczytać przed snem, a tu Przemek aka The Baddest of 6G ponownie nokautuje emocjonalnie :)
Wspomnienia, faktycznie są bezcenne.. najmniejszy ShaqAttaq w szkole, pierwsze pumy Vince’a Carter’a (tak! sprawdźcie sobie;) czy adidasy Joe Dumars’a, highlights’y top 10 oglądane z kasety i “powtarzane” na boisku, baaa.. młodość :)
“Once we’re young, wild ‘n’ free”
Brawo Przemek! Na takie artykuły właśnie czekam :)
Co do samego Penny’ego to jest to jeden z tych graczy, o którym się mówi potem młodszemu bratu przy oglądaniu jutuba “a co Ty tam wiesz, wielkie mi łał, Penny to był gość, obczaj co On robił” ;) Szkoda tylko, że nie osiągnął tyle ile mógł.
Bardzo dobry Art!Zawsze myślałem, że tylko ja i moi bliscy koledzy z małego miasteczka, jedyni na całym świecie, mieliśmy taką jazdę na NBA w początkach lat 90-tych:)
brawo
Payton pozdrawia! Choć ze względu na biedę na rynku grać trzeba było w “Ewingach” :) Dobrze, że choć to dało się kupić w tamtych czasach. Ech, łza się w oku kręci…
Właśnie dla takich tekstów tu wchodzę. Fantastyczny, wzruszający.
Uwielbiam takie nostalgiczne wycieczki… też mam takie wspomnienia i są wspaniałe – tego nam już nikt nie odbierze.
Podziękowania od (już na dniach) fana NBA 35+
PS. Ja oprócz oczywistego braku kasy miałem inny problem – na przełomie 80/90tych – miałem już stopę 46-47 – w sklepach patrzyli jak na dziwaka… to było tak:
” dzień, dobry – czy jest cokolwiek w takim rozmiarze? No i jak trafiło się coś co było + oczywiście było mnie stać – było moje, a potem zarzynanie tych butów (a na początku mycie prawie codziennie…) Pamiętam, że pierwsze firmowe były jakieś conversy kupione za uzbieraną kasę przez dłuuuugi czas (+szok Mamy na cenę…) Za to pierwsze sygnowane nazwiskiem pamiętam doskonale, za googlem: adidas-originals-mutombo-2-white-black (to chyba teraz edycja po 20 latach tych butów).
Miło było odpłynąć we własne wspomnienia (Bird) – świetny artykuł. Czekam na następny, może być zatytułowany “Pierwsza piątka co-by-było-gdyby w historii ligi.”
Cholera Przemku, ale żeś wrócił wspomnienia! Asfalt, gra na “piątce”, tłuczenie aż do zmroku i rzucanie się na butelkę wody, którą ktoś dla siebie przyniósł. Oczywiście tylko na małego łyka!! Pierwsze koszykarskie File Stackhouse’a (te z 2 paskami). Dzień w dzień basket. A jak padało, to się ćwiczyło prawą rękę (jestem lewusem). Echh…Tekst pierwsza klasa ;)
Na taki artykuł czekałem, NBA gra, ale to właśnie teksty Przemka i codzienna Palma były główną motywacją przy subskrypcji 6G ;) Zawsze mnie fascynowało, jak mało czasem potrzeba było (za dzieciaka), żeby ktoś stał się twoim idolem w NBA – do Polski dochodziły strzępki informacji, internet raczkował i większość wiedzy pochodziła (przynajmniej w moim przypadku) z ostatnich stron Wyborczej i słabej jakości mixów najlepszych akcji ściąganych z BearShare czy innych Emule ;) Moim pierwszym i jedynym idolem był Garnett – a pomyśleć, że wszystko zaczęło się od bazarowej koszulki Minnesoty, którą dostałem w prezencie… z jednym “T” na końcu nazwiska :D