Cztery lata temu Los Angeles Lakers byli mistrzami NBA. Przygotowywali się do walki o three-peat, a Phil Jackson do swojego ostatniego sezonu na ławce trenerskiej. Kobe Bryant był numerem jeden. Gwiazda Kevina Duranta zaczęła rozbłyskać po świetnych występach na mistrzostwach świata w Turcji. W Bostonie była jeszcze Wielka Trójka, a w Miami dopiero co stworzono gwiazdorski skład z LeBronem Jamesem, Dwyanem Wadem i Chrisem Boshem. James był MVP ligi i jako wolny agent na antenie ogólnokrajowej telewizji ogłosił, że opuszcza swój rodzinny stan, przenosząc się na Florydę. Podczas gdy w Cleveland palono jego koszulki, w Miami tak cieszyli się, że mają Big 3, że już przed sezonem czuli się mistrzami i na przywitanie nowych gwiazd urządzili im niemal mistrzowską fetę. To wtedy James mówił „not one, not two, not three…”, wyliczając ile tytułów razem zdobędą. On wtedy nie miał jeszcze żadnego na koncie, krytykowano go, że nie potrafi wygrywać, że idzie na łatwiznę łącząc siły z innymi gwiazdami i razem ze swoją drużyną stali się wrogiem numer jeden w całej NBA.
Od tamtego czasu, przez cztery lata wiele się zmieniło. LeBron James się zmienił. Nie tylko jest dwukrotnym mistrzem, ale też jeszcze lepszym zawodnikiem i dojrzalszym człowiekiem. Ostatnie lata wiele go nauczyły, przeszedł długą drogę odbudowując swój zrujnowany wizerunek po The Decision i udowodniając wszystkim, że nie tylko jest najlepszym zawodnikiem na świecie, ale też prawdziwym zwycięzcą. Poprowadził Heat do czterech kolejnych finałów i dwóch tytułów. Teraz znowu opuścił swoją drużynę, ale wyglądało to już zupełnie inaczej niż cztery lata temu. Nie było decyzji w telewizji, tylko szczery list, który na wszystkich zrobił duże wrażenie. Był powrót do domu, który sprawił, że nawet jego hejterzy spojrzeli na niego przychylniej. Nie było żadnej wielkiej imprezy na jego cześć zorganizowanej przez Cavs, ani nawet powitalnej konferencji prasowej. Całe Cleveland świętowało jego powrót, ale ani on, ani jego koledzy nie zamierzają fetować przed startem sezonu. Nie ma też obietnic mistrzowskich tytułów. Dla Jamesa to jest najważniejszy cel, ale teraz mówi przede wszystkim o cierpliwości, zamiast wyliczać ile pierścieni mu przybędzie.
Chcesz czytać dalej?
Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.
Subskrybcja
Uzyskaj dostęp dopełnej treści artykułów.
LeBron musi wygrać, ale nie uda mu sie to w tym roku. Ciesze sie ze 6g podkreśla zawsze problem nowych cavs, ktorym jest brak doświadczenia oraz brak specjalistów od obrony. Oczywiste ze wiele mozna zdziałać sama motywacja i sama obecnością Krola to jednak Lova i Irvinga czeka ciezka praca. Nie mniej trzymam za nich kciuki:)
Nie zamydlicie mi oczu..Lbj znów poszedł na łatwiznę bo u boku Kyrie i Kevina będzie mu o wiele łatwiej niż w Heat jeśli by został…i znów będzie grał z nr 23 a to dobrze nie wróży moim zdaniem.Nie jestem żadnym hejterem Jamesa tak po prostu to widzę.Szczerze-prime Jamesa się skończył i wspomnicie moje słowa-to Kyrie za rok czy dwa będzie tam nr 1.A tytuł to i może zdobędą choć wątpię w to bo zachód powinien ich zjeść w ew.finale To rok OKC lub Clippers!
Nie będę komentował wypowiedzi kolegi MarJana, bo trochę szkoda czasu. Pewnie, James powinien pójść do Sixers, tam by dopiero pokazał jaki z niego kozak. Nieważne.
Oglądałem ostatnio film, który polecał na portalu pan Celer – Lenny Cooke. Jest to historia top prospecta w Stanach w latach LeBrona/Amare/Melo, którego kariera nie potoczyła się tak jak wszyscy się tego spodziewali. Polecam przy tej okazji. Wspomnieć jedynie chciałem, że już w filmie pojawia się krótka wypowiedź LBJa, który mówi, że dla niego najważniejsza jest regularna i ciężka praca nad swoją grą i przez te lata wciąż widzimy, że LeBron cały czas stara się pracować nad sobą. Myślę, że tytuł z obecnym nastawieniem Jamesa jest nieunikniony dla Cavs, ale zgadzam się, że w pierwszym sezonie, z ewentualnym mistrzem zachodniej konferencji może być trudny – choć to również kwestia matchupów, gdyby OKC pokonało Spurs w tym roku (Ibaka) to stawiam, że Miami wyciągnęłoby three-peat, więc bardzo prosiłbym nie podpalać się z hucznymi zapowiedziami, że tytułu nie będzie. Dajmy sobie i im czas, sezon się nawet nie rozpoczął :).