To przecież NBA…

13
FIBA.com
FIBA.com

To jeden z tych felietonów, które wylewają się ze mnie na kacu. Zrobienie imprezy z okazji spotkania dawno niewidzianych przyjaciół w środku tygodnia nie było złym pomysłem. Win-win situation. To miał być kolejny blowout na drodze do wielkiego finału, który miał sprawić, że w Stanach Zjednoczonych wreszcie ktokolwiek zauważy, że gdzieś w odległych krajach toczą się mistrzostwa świata. Tak więc, po co to oglądać.

Hiszpanie przegrali? Tym bardziej, po co to oglądać?

To mistrzami świata nie są San Antonio Spurs?

No chyba są.

Hiszpańskie gazety wiedzą lepiej. Na pierwszych stronach ich portali przeczytałem, że Barcelona zagra w jakimś meczu w koszulkach w kolorze Senyery i że Radomel Falcao chwali się, że Real “go chciał”, ale wybrał Manchester. O tym, że gospodarz mistrzostw świata w koszykówce, ich gospodarz mistrzostw świata w koszykówce odpadł w ćwierćfinale nie przeczytałem. Nie chciało mi się scrollować przez morze newsów o tym, co na śniadanie zjadł dzisiaj Leo Messi.

Swoją drogą, dla nas to pociecha, że silną koszykówkę da się zbudować bez zainteresowania mediów.

Poczucie, że Hiszpanom powinie się gdzieś noga uczepiło się mojego umysłu jeszcze na początku fazy grupowej. Jakby powiedział Dariusz Szpakowski, to jest przecież turniej panie i panowie. Tu się kończy, a nie zaczyna.

Miałem jednak jakieś takie złudne poczucie, że europejska myśl szkoleniowa udowodni Mike’owi Krzyzewskiemu, że w koszykówce nie chodzi o to, by żerować jedynie na indywidualnych umiejętnościach poszczególnych zawodników. Dlaczego zapomniałem, że Juan Orenga nie jest trenerem w NBA?

Wstałem rano z bolącą głową i przejrzałem raz jeszcze skład USA. James Harden, Anthony Davis, Stephen Curry… Na nowo odkryłem, że kadra Stanów Zjednoczonych pełna jest gwiazd NBA. Ba, że w kadrze Stanów Zjednoczonych gwiazdy NBA grzeją ławę. Jak mogłem o tym zapomnieć? Ja, który przygodę z polską koszykówką zakończył na rzucie Jacka Krzykały, a o europejską otarłem się jedynie w zaciszu bufetu Palau Blaugrana, pałaszując tapas ze śmietanką katalońskiego dziennikarstwa.

Dałem się oszukać złudzeniu, że Hiszpania może wygrać ten turniej, bo dobrze grała? Bo również ma w składzie zawodników NBA? Niby ma, ale nie ma NBA na ławce, nie ma NBA w szatni, nie ma NBA wśród działaczy, nie ma NBA wśród przyjaciół i matek działaczy.

NBA jest najlepszą ligą koszykówki na świecie i grają w niej najlepsi gracze na świecie. Na ławkach siedzą zaś najlepsi trenerzy na świecie. Piłki zaś pewnie podają najlepsi na świecie chłopcy od podawania piłek. To takie proste. Przecież sam spędzam  większość część roku na maniakalne wpatrywanie się w tę NBA. Dlaczego poczułem nagle, że ta NBA może nie być najlepsza na świecie?

Myśl, którą próbuję wam tu zmaterializować jest chyba taka, że zaczynam rozumieć amerykańskich kibiców, którzy mają te mistrzostwa gdzieś. Ostatecznie te wielkie rzeczy zaczną dziać się dopiero w listopadzie. NBA od jest najsilniejsza od lat i Amerykanie nawet wysyłając swój drugi garnitur graczy mają mistrzostwo świata właściwie w kieszeni.

To złudzenie, że Europa jest blisko. Nie jest. I wcale zbliżać się nie będzie. Owszem NBA połknie i przeszkoli jej największe talenty, by mogły dawać nam złudzenie, że inne kraję mogą rywalizować w koszykówce z USA, ale jednocześnie oddalać się wciąż będzie w zakresie taktyki, rozumienia gry, umiejętności trenerów i przygotowania atletycznego.

Pamiętam, kiedy mój hiszpański współlokator twierdził, że nie jest w stanie oglądać NBA, bo to cyrk, w którym się nie gra w defensywie. Opowiadał też, że na poziomie taktycznym hiszpańska koszykówka jest gdzieś daleko przed amerykańską. Nigdy nie brzmiało to dla mnie śmieszniej niż teraz.

Owszem. Amerykanie wyglądają w tym turnieju, jakby nie grali niczego poza pick’n’rollem i izolacjami. Wyglądają, jakby umieli zdobywać punkty masowo jedynie w szybkim ataku i dominując walki na deskach. To nie brzmi jak szczyt taktycznego wysublimowania, ale kim jesteśmy my, żeby zarzucać Mike’owi Krzyzewskiemu, że “nie jest czegoś świadomy”. To jeden z najlepszych trenerów na świecie. Widzi wszystko, wie wszystko. Wygrywa.

Wygrywa. Słowo klucz.

Mike Krzyzewski nie pozwoliłby Hiszpanii przegrać tego meczu.

A może mówię tak, bo jestem rozczarowany, że tak magiczna w pierwszej fazie turnieju Hiszpania, która wyglądała w porównaniu do USA na tak poukładany zespół nie była po prostu tak silna i nie zasłużyła na to, by przegrać z NBA. Nie będzie finału, którego się spodziewaliśmy, a porażka Hiszpanów udowadnia, że to wcale nie był nasz wymarzony finał. Żaden nie jest wymarzony, bo potęga w koszykówce jest tylko jedna.

Amerykanie mogą jeszcze przegrać te mistrzostwa, ale nie dlatego, że mają słabszy zespół od kogokolwiek innego. Teraz to rozumiem, choć chciałem wmówić sobie, że ten zespół jest słabszy i ich trener jest słabszy. Mike Krzyzewski dokładnie wie kogo ma w zespole i z pewnością lepiej niż my wie, co robi.

Teraz z czystym sumieniem mogę wrócić do czytania o tym, że Greg Monroe obsikał sam siebie i rozumieć, że gdzieś, dla kogoś może to być informacja ważniejsza niż to, że Hiszpanie przegrali.

Poprzedni artykułMiędzy Rondem a Palmą (149): Do hymnu i na barykady!
Następny artykułMŚ 2014: Team USA rozbił Litwę i dospacerował do finału, a tam nie ma Hiszpanii

13 KOMENTARZE

  1. Nie jestem jakimś wielkim znawcą koszykówki, nie ogarniam tych wszystkich taktyk, zawiłości z tym związanych, analiz itp itd, ale na mój chłopski rozum nie mogłem zrozumieć dlaczego tylu ludzi uważało, że Hiszpania może pokonać USA. Jedyny argument jaki mógł choć odrobinę przemawiać za Hiszpanami, to fakt, że jest to turniej. O tym kto przechodzi dalej decyduje jeden mecz.Jeden słabszy dzień, jeden spudłowany wolny Hardena. Jeden mogliby wygrać z Amerykanami (wciąż ktoś jeden mecz może z nimi wygrać). Nic więcej. Widziałem parę spotkań Hiszpanów, oglądam trochę koszykówki europejskiej. I widzę, że koszykówka made in USA jest lata świetlne przed innymi. Czy się komuś podoba, czy nie. Tak jak mówiłem, na moje laickie oko.

    PS. Panie Przemku, co do tych gazet. Widziałem okładkę Marki i tam Gasol był na pierwszej stronie, więc chyba poświęcili im trochę miejsca na swoich łamach. Ale katalońskie gazety dały gołego Alvesa na głównej stronie zapowiadając jego 300 mecz. Czy to nie jest tak, że Katalonia nawet w ten sposób podkreśla, że ważniejsze jest dla nich ich podwórko niż cała Hiszpania? Żyją FC Barceloną, Barceloną i mają w poważaniu stolicę, inne miasta i sprawy ogólnonarodowe?

    0
    • Trochę tak jest. W sensie Sport i Mundo Deportivo to właściwie cheerleaderki Barcelony, gdzie o koszykówce jest zazwyczaj strona dwie maksimum. Z drugiej strony Marca robi to samo z Realem zazwyczaj. Dzisiejszej okładki nie widziałem, wpadłem tylko na ich stronę główną, gdzie info o porażce było po zescrollowaniu w dół.

      0
    • cytat
      “Nie jestem jakimś wielkim znawcą koszykówki, nie ogarniam tych wszystkich taktyk, zawiłości z tym związanych, analiz itp itd, ale na mój chłopski rozum nie mogłem zrozumieć dlaczego tylu ludzi uważało, że Hiszpania może pokonać USA. Jedyny argument jaki mógł choć odrobinę przemawiać za Hiszpanami, to fakt, że jest to turniej. O tym kto przechodzi dalej decyduje jeden mecz.Jeden słabszy dzień, jeden spudłowany wolny Hardena. Jeden mogliby wygrać z Amerykanami (wciąż ktoś jeden mecz może z nimi wygrać). Nic więcej. Widziałem parę spotkań Hiszpanów, oglądam trochę koszykówki europejskiej. I widzę, że koszykówka made in USA jest lata świetlne przed innymi. Czy się komuś podoba, czy nie. Tak jak mówiłem, na moje laickie oko”.

      Wielkie pokolenie Herosów z Argentiny
      pokonało TEAM USA dwukrotnie,
      mecz po meczu w 2002 i 2004.
      Teraz byłoby po raz trzeci gdyby nie kontuzje Ginobiliego, Delfino, młodszego Gutierreza i mimo końca Oberto.
      Oby w komplecie przemaszerowali raz jeszcze
      bo jeszcze jedno okienko mają.
      Okienko na siłę gdyż “Generacja będzie już w orbicie 40-tki”,
      ale wysocy młodzi będą tylko lepsi.

      Ga, Ga, Chwała Bohaterom!

      0
  2. Art. chyba jednak na kacu zawiedzionych oczekiwań ;) Europa nie jest tuż tuż, ale jest z każdym rokiem coraz bliżej. Zarówno pod względem poziomu sportowego jak i myśli szkoleniowej. I tak, w finale to Hiszpania byłaby faworytem. Na marginesie, dziś na nba.com przeczytałem, że po wpadce Hiszpanii teraz to USA są faworytem turnieju. Zwycięstwo Hiszpanii wieszczyli też m.in. Zach Lowe, Bill Simmons, Barkley, itd. A że Orenga nie jest Krzyżewskim to już inna historia.

    0
  3. Haha czyli wyszło na to, że Amerykanie nie muszą zagrać olśniewająco żeby uznać ich za najlepszych, bo wystarczy że najgroźniejsi rywale się sami wyeliminują. A wtedy nawet Ci którzy w nich nie do końca wierzą znowu ich docenią :D

    0
  4. Atletyzm, tylko atletyzm i aż Atletyzm. Więcej amrykanom nie trzeba. To nie przypadek, że odjeżdżają w 3cich kwartach. Ten team wytacza działa i idzie na wymianę ciosów. Natomiast pod swoim koszem trzyma gardę. Ciach T nie jest zadowolony, ale nie wrzeszczy też za wiele. W końcu Amerykanie mają swój atletyzm…

    0
  5. Europa jest coraz bliżej tylko to nie ma tak wielkiego znaczenia bo takie imprezy to nie Europa vs USA tylko Francja vs USA, Hiszpania vs USA, Serbia vs USA i Litwa vs USA. Dzisiaj właśnie mieliśmy 3vs317(mln ludzi) Z takim potencjałem ludzkim jakie ma USA musiałbyś właśnie wystawić reprezentacje Europy żeby coś zdziałać. A pewnie i tak to niewiele by dało bo to tak jakbyś wystawił cały świat vs zachodnia Afryka w biegu na 100 m. Genetyki nie przeskoczysz.

    0