Carmelo Anthony był na okładce trzech gier komputerowych. Tak. Z tego co pamiętam, to jako jedyny w historii, a przynajmniej wtedy był jedyny. Jeden z tych faktów, które po prostu się pamięta, a nie da się tym błysnąć przy znajomych, ani w żadnym innym miejscu. No, może z wyjątkiem posta na blogu. Gry komputerowe przez całe moje dzieciństwo były przedstawiane jako największe zło. To przez nie, według rodziców, byłem zagrożony z plastyki w czwartej klasie podstawówki. Nie oceniaj mnie czytelniku. To jedyny przedmiot, który w życiu sprawił mi problemy. Teraz gry nie mają znaczenia, nie potrafię przejść fabularnie dłuższej niż kilka godzin, frustruje się po kilku złych podaniach w 2k14 i cierpię, że na PC nie wychodzą najlepsze gry sportowe, a te, które są i granie w nie sprawia mi przyjemność, pożerają w całości kartki z kalendarza.
Kiedyś było lepiej (bzdura). Żeby gra była uważana za świetną, wystarczyło wepchnąć w nią logo Star Wars, znaną postać z komiksów albo nazwiska rywalizujących ze sobą sportowców. Dla przykładu Larry’ego Birda i Juliusa Ervinga. Liczyłeś drogi czytelniku, że obok tego zielonego nazwiska pojawi się to zaczarowane, żółto-fiolotowe? Cóż. Porozmawiajmy o tych prawdziwych pojedynkach dorosłych mężczyzn, a nie studenckich przepychankach swetrów.
Chcesz czytać dalej?
Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.
Subskrybcja
Uzyskaj dostęp dopełnej treści artykułów.
Domyślam się, że spacer Artesta po trybunach w Auburn Hills będzie jako ostatni artykuł? To by była taka przysłowiowa wisienka na torcie :)
Cały czas myślę jak go podejść, żeby mnie nie trafił