Steve Kerr dostał intratną ofertę od Golden State Warriors, nie dlatego że ktokolwiek wie na pewno, że będzie wybitnym (lub przynajmniej dobrym) trenerem. Wszyscy raczej to czują niż wiedzą. Czują na podstawie tego jakim Kerr był zawodnikiem i na podstawie tego, co słyszeli od niego, gdy komentował mecze NBA. Dobre to, czy marne podstawy? Zaczniemy dowiadywać się w nadchodzącym sezonie. Wyczyny Jeffa Hornacka w Phoenix (choć on przynajmniej terminował na ławce Jazz w roli asystenta) są argumentem za tym, że danie szansy byłemu zawodnikowi z “dobrą opinią” może być strzałem w dziesiątkę. Kto wie, czy następni w kolejce nie będą Derek Fisher i Earl Watson. Tymczasem z Salt Lake City dotarły niedawno informacje, że Utah Jazz (być może plując sobie w brodę, że szybciej nie sięgnęli po Hornacka) postanowili wypytać, czy zainteresowany pracą trenera zespołu nie byłby przypadkiem… John Stockton.
To wciąż mało istotna informacja, bo nic nie wiadomo oficjalnie o tym, jak na taką propozycję (jeśli już padła) zareagował sam zainteresowany. Wiedząc co nieco o Stocktonie śmiało można założyć, że media nie dowiedzą się o niczym, dopóki nie zapadnie ostateczna decyzja (Stockton miałby być zresztą jedynie jednym z kandydatów). Czy byłby to dobry pomysł? Marketingowo strzał w dziesiątkę. Kogo poprosić o odbudowę klubu, jak nie jedną z jego największych legend, której pomnik stoi przed halą? Nikt chyba nie ma też wątpliwości, że niegdyś genialny rozgrywający ma wystarczająco dużo wiedzy, by podołać – przynajmniej merytorycznie – temu zadaniu. Do tego cała szóstka dzieci Stocktona jest już właściwie dorosła (jego syn David przez ostatnie dwa lata grał z Przemkiem Karnowski na Uniwersytecie Gonzaga) i być może on sam zaczyna myśleć o ponownym zaangażowaniu się w bardziej zajmujące aktywności.
Nie poruszam jednak tego tematu, by roztrząsać mało wciąż istotną plotkę. To tylko pretekst, by opowiedzieć wam kilka rzeczy na jego temat, które właściwie mogą też wskazywać na to, że Stockton pracy tej w żadnym wypadku nie przyjmie.
Jestem właśnie w trakcie czytania wydanej zeszłej jesieni autobiografii Johna pod tytułem “Assisted“. Niezwykła lektura, bo Stockton do pomocy w jej napisaniu nie poprosił żadnego ze znanych dziennikarzy, a Kerry L. Picketa… swojego pierwszego trenera koszykówki, jeszcze z czasów szkoły podstawowej, który do dziś jest jednym z jego najbliższych przyjaciół. Prawdopodobnie z tego powodu stylistycznie książka ta przypomina szkolne wypracowanie, co nie ujmuje jej w ogóle uroku. Stockton korzysta z 300 stron tekstu właściwie jedynie po to, by podziękować wszystkim, którzy pomogli mu w czasie kariery. Brak tutaj jakiś osobistych wycieczek, czy wypominania komukolwiek doznanych krzywd, brak kontrowersyjnych tematów. Znów jednak, nie ujmuje to tej książce uroku.
Prawdopodobnie dlatego, że Stockton jest naiwnie szczery w opowiadaniu o istotnych dla niego rzeczach. Z lekkim tylko zażenowaniem opowiada o tym, jak rozbił samochód rodziców i nie chciał się do tego przyznać, oszukiwał na szkolnym konkursie, czy podrywał na studiach swoją obecną żonę. Nie wspomina ani słowem o swoich nagrodach i rekordach. Nie chwali się dorobkiem punktowym, czy ilością asyst. Pisze w zamian historię prostego chłopaka ze Spokane w stanie Waszyngton, który wychował się raptem 4 ulice od Uniwersytetu Gonzaga i do dziś mieszka w tym samym miejscu – tuż koło domu swoich rodziców.
Właściwie ze zdziwieniem opisuje swoją ścieżkę do NBA, bo nie sądził, że marzenie to kiedykolwiek się spełni. Kiedy Jazz wybrali go w drafcie w 1984 roku, był przekonany, że czeka go maksymalnie roczna przygoda w najlepszej lidze świata. Dlatego wynajął malutkie mieszkanie, przez pierwsze pół roku nie kupił telewizora, a zimą dopiero interwencja kolegów z drużyny sprawiła, że… zaczął włączać ogrzewanie. Te doświadczenia dzielimy z Johnem wszyscy. On też przywoził w słoikach przygotowywane przez jego mamę potrawy, by oszczędzić na jedzeniu. John Stockton też był słoikiem.
Jedna historia uderzyła mnie jednak szczególnie. Kiedy wygasał jego debiutancki kontrakt, negocjacje z Jazz utknęły w martwym punkcie. Zarząd klubu znał go już i wiedział, że Stockton… chce za wszelką cenę zostać w Utah i wykorzystywał tę wiedzę w czasie negocjacji. Stockton, nie wiedząc co robić, zwolnił swojego dotychczasowego agenta (ponoć z niższej półki, wybrany w 1984, bo ufał mu trener Gonzagi Dan Fitzgerald i wierzył w to, że znajdzie dla Johna jakieś dobre miejsca do gry… w Europie) i zatrudnił słynnego David Falka. Ruch ten podziałał i jeszcze tego samego dnia Jazz przysłali nową ofertę kontraktu, w którym zagwarantowali mu więcej lat niż wcześniej chcieli się zgodzić.
Falk chciał oczywiście więcej i nie wahał się wykorzystać każdego możliwego sposobu, by podwyższyć pozycje negocjacyjną swojego klienta. W mediach zaczęły pojawiać informacje o tym, że Stockton chce zmiany klubu i jest niezadowolony z dotychczasowych warunków. Rozmowy utknęły w martwym punkcie. Jak wspomina w książce Stockton:
To było rozsądne narzędzie i rozumiałem taktykę, ale nigdy nie czułem się komfortowo z groźbami odejścia. Prawda jest taka, że nie było innego miejsca, w którym chciałbym grać.
Stockton postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Zadzwonił do Larry’ego Millera, którym raptem chwilę wcześniej kupił Jazz i poprosił o prywatną rozmowę. W jej czasie zapytał go wprost, dlaczego rozmowy nie mogą ruszyć z miejsca. Miller wyjaśnił mu swoją pozycję po czym zaproponował, żeby obaj na kartkach papieru napisali ile wart jest John. Liczba na obu kartkach była identyczna. Rozmowy kontraktowe skończyły się tego samego dnia.
Czy zarobiłbym więcej pieniędzy i dostał więcej korzyści, gdybym został z panem Falkiem? Tak mi się wydaje, ale była też duża szansa, że nie grałbym dla Jazz, albo w najlepszym wypadku stracił reputację. Dla mnie, zyski nie przeważyłyby strat. Kontrakt wydawał się sprawiedliwy. Wiedziałem, że był sprawiedliwy, nawet jeśli nie było to maksimum tego, czego mogłem oczekiwać. To nigdy nie było moim celem.
Od tego dnia wszystkie rozmowy kontraktowe między Stocktonem i klubem przebiegały w podobny sposób (najważniejsza zaś klauzula kolejnych umów mówiła o tym, że John ma prawo… w dowolny sposób bawić się ze swoimi dziećmi). Pod koniec swojej kariery dochodziło wręcz do tego, że John mówił, żeby Miller przygotował sprawiedliwą w jego opinii ofertę, a on po prostu ją podpisze. Miller chciał się odwdzięczyć przy okazji ostatniej umowy. Zaproponował wtedy warunki, które uczyniłyby ze Stocktona najlepiej zarabiającym rozgrywającym w lidze. John nie zgodził się i ostatecznie “wynegocjował” dla siebie niższą pensję.
Jak abstrakcyjnie brzmi w tych czasach taka historia. W czasach, gdy kolejne gwiazdy robią wszystko, by “wyrwać” się do innej drużyny. Nie zrozumcie mnie źle, uważam, że jest to ich prawo – szczególnie, że nie wszystkie organizacje działają jak Utah Jazz pod wodzą Larry’ego Millera. Jest jednak we mnie poczucie sentymentu do tego typu zachowania. Ostatecznie kto nie chciałby kibicować zawodnikowi, którego sekcja “transfery” na basketball-reference wygląda tak:
Dlatego jestem sceptyczny, czy John Stockton chciałby być częścią dzisiejszej NBA. Choć chciałbym, by potraktował to jako kolejne wyzwanie i został trenerem Utah Jazz, by móc zmieniać ten świat choć trochę na lepsze.
Wow, prawdziwy oldskulowiec z zasadami. Takich już nie ma…
Weź pisz częściej.
Redaktorze Kujawiński… po raz kolejny świetna robota. Ps. a na marginesie podałbyś listę autobiografii lub biografii koszykarzy wartych przeczytania (anglojęzyczne również). Z góry dzięki.
Biografii i autobiografii nie czytałem tak wiele. Z głowy przychodzą mi dwa tytuły, które na pewno mogę polecić:
Pistol – Mark Kriegel (biografia Pete’a Maravicha)
i
Life on the Run – Bill Bradley (nie do końca biografia, ale o fragmencie jego życia: pisałem o niej tutaj: https://szostygracz.pl/2014/01/05/najbardziej-interesujacy-czlowiek-na-swiecie/ )
Dzięki za info. Spróbuje znaleźć te tytuły i zapoznać się z nimi. Autobiografii Shaqa nie można polecić nikomu – jedna wielka laurka o “dominacji” ;)
Dobre dobre :)
Nie na temat ale nie mogę się powstrzymać. Szooook. Czyli specjalnie w zeszłym roku wybrali z jedynka Benetta żeby zostac w loterii i w tym roku wybrac prawdziwego nastepce Jamesa :D i to sie nazywa plan, pozdrowienia w drodze na lotnisko, tez nie znoszę latac
Jak czytam takie teksty to coraz mniej lubię Bulls Jordana:)
Przemku, uwielbiam Twoje analityczno-refleksyjne wycieczki! Zbierz to proszę i wydaj jako zbiór felietonów, choćby w e-wersji na początek!
Co do Twojej ogólnej refleksji. Ludzie, ani organizacje się nie zmieniają, są dobrzy i źli, zawsze i wszędzie króluje rozkład normalny, pełno jest chciwców, głupców, zmarnowanych talentów, perły są rzadkością, suma talentów jest zawsze ograniczona. Czasy zmieniają się odrobinę, ale tylko odrobinę..
Nie rozumiem dlaczego Maciej Cię tak jechał w ostatniej Przerwie, nie podobało mi się to..
Rozkład normalny mówiłby w tym przypadku, że jest mała liczba złych i dobrych, a zdecydowana większość jest przeciętna.
http://www.google.pl/imgres?imgurl=http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/8/8c/Standard_deviation_diagram.svg/400px-Standard_deviation_diagram.svg.png&imgrefurl=http://pl.wikipedia.org/wiki/Rozk%25C5%2582ad_normalny&h=159&w=318&tbnid=b5-4T9Gl4dDmpM:&zoom=1&tbnh=100&tbnw=200&usg=__KrRdw5MHOFlFJdZD_JJIKYH3lvQ=&docid=o0QYrqCjS2hRIM&itg=1&sa=X&ei=3Ip9U4DgNIHb7AavzoDIBw&ved=0CIABEPwdMAo
Dzięki Przemku, tekst ląduje w ulubionych :)
Świetny artykuł, Przemku!
Ląduje obowiązkowo w ulubionych :D
Takie informacje lubimy najbardziej – nieznane, nietypowe!
Dla mnie “perełka”…
Nie wiedziałem że Stockton był taki w stosunku do Jazz.Ten portal otwiera mi oczy na rzeczy,o których nie miałem pojęcia i to jest świetne !
Pozdrawiam wszystkich :)