Ten mecz z pewnością wyglądał jakby Doc Rivers i Tom Thibodeau prowadzili ten sam zespół. Chicago Bulls i Boston Celtics grali znakomitą obronę ataku pozycyjnego, wymuszali trudne rzuty i kończyli posiadania zbiórkami w oronie.
Raz jeszcze Bulls – wciąż bez Derricka Rose’a i od przedostatniej minuty trzeciej kwarty też bez Luola Denga – pokazali serce i umysł, wygrywając po raz kolejny na wyjeździe mecz przeciwko drużynie, która myśli o wyjściu z Konferencji Wschodniej. Mają już wyjazdowe zwycięstwa w Miami, w Nowym Jorku, w Bostonie i są 12-5 poza Rose Garden w tym sezonie – nr 1 na Wschodzie.
Chcesz czytać dalej?
Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.
Subskrybcja
Uzyskaj dostęp dopełnej treści artykułów.
Rose to ich najlepszy zawodnik a nie nazwa hali.
Wszyscy chyba wiedzą, że Rose Garden jest w Portland, ale to chyba taki typowy zabieg stylistyczny, chyba Rose’s Garden nie jest jedyną poprawną formą pisowni. :-)
“Granny Danger” – made my day ;) fajna literówka
wiadomo co z dengiem?
a przy okazji co do “[…] pokazali serce i umysł, wygrywając po raz kolejny na wyjeździe” – nie mieliscie wrazenia, ze kilka ostatnich akcji bulls byly kompletnie bez pomyslu (umyslu)? chocby dwie akcje belinelliego, ktory jak rozumiem mial wziac ciezar gry na siebie a skonczylo sie rzutem za 3 z odejscia przy lini bocznej.. no i ten szczesliwy game-winner, chyba po Tomie Thibodeau powinismy oczekiwac czegos wiecej, jakies set plays?
Mieliśmy takie wrażenie. Szczególnie, że przeciwko Raptors było to samo tylko Marco nie wpadało i mecz musiał kończyć Deng.