
Joe Dumars wrócił do managerskiej gry w NBA po 11 latach przerwy i wygląda jakby nic się nie zmieniło. To znowu ten sam, fatalny manager, który zakopał koszykówkę w Detroit. Oczywiście to on również zbudował ostatni mistrzowski zespół Pistons. Ale to był tylko jeden wielki sukces poprzedzający długie pasmo porażek. Kiedy w 2014 odchodził z Detroit, mieli za sobą pięć kolejnych sezonów poza playoffami, a w salary cap fatalne kontrakty Josha Smitha i Brandona Jenningsa. Odchodził jako jeden z najgorszych GMów ligi.
Ale jak się okazało później, mogło być jeszcze gorzej. Troy Weaver go przebił. Przez cztery lata, które spędził na czele managementu, Pistons zaliczyli dwa z trzech najgorszych sezonów w swojej historii i w sumie wygrali ledwie 23.3% meczów. Przez pięć ostatnich sezonów Dumarsa ten wskaźnik wyniósł 35.6%. Wystarczyło jednak zwolnić Weavera i nagle koszykówka w Detroit odżyła. Poprawili się aż o 30 zwycięstw i wrócili do playoffów. To były ich dopiero trzecie playoffy na przestrzeni ostatnich 16 lat. Żadne z nich nie były udziałem Dumarsa i Weaversa, choć w tym okresie zarządzali drużyną łącznie przez 9 lat.
Obaj są symbolem tego bardzo długiego kryzysu w Detroit, ale z jakiegoś powodu teraz w Nowym Orleanie właśnie w ich ręce – ich obu – przekazano drużynę. Dumars został zatrudniony jako wiceprezes do spaw operacji koszykarskich, po czym do pomocy wziął sobie Weavera. Na efekty nie trzeba było długo czekać.
New Orland Pelicans byli jednym z największych bohaterów draftu. Niestety negatywnych bohaterów, ponieważ oddali niezwykle cenny, niechroniony pick w 2026 za to, żeby przesunąć się o dziesięć pozycji i wybrać upatrzonego sobie zawodnika z #13. Środkowy Derik Queen musi teraz wypalić (choć już pojawiają się dyskusje czy pasuje do Ziona Williamsona i czy będą w stanie grać razem), a też Pelicans muszą wygrywać w przyszłym sezonie, bo właśnie oddali swoje koło ratunkowe. Jeśli coś pójdzie nie tak, nie będzie po co tankować.
Taki niechroniony pick oddaje się, albo gdy sięga się po gwiazdę, albo gdy do kontendera dodaje się gracze mającego być brakującym elementem mistrzowskiej układanki. Derick Queen nie był postrzegany jako potencjalny game-changer. Nawet Pelicans nie skorzystali z okazji, żeby wybrać go wcześniej z siódmym numerem.
Co więcej, w 2026 mieli prawo swapu z Milwaukee Bucks – z tymi Bucks, którzy stracili Damiana Lillard z kontuzją Achillesa i gdzie przyszłość Giannisa pozostaje niepewna – więc nawet wygrywając, nadal mogliby zgarnąć niezły wybór. Teraz najwyżej skorzystają z tego w Atlancie.
Queen pochodzi z Baltimore, czyli okolic rodzinnego Waszyngtonu Weavera, który od zawsze ma dużą słabość do zawodników ze swoich stron. Troy wydaje się mieć kluczowy wpływ na ostatnie ruchy Pelicans, bo też wcześniej zrobili wymianę z Washington Wizards, gdzie spędził poprzedni sezon jako konsultant i pozyskali między innymi Saddiqa Bey’a, którego wybrał w drafcie będąc w Detroit.
Co do transferu z Wizards też można mieć poważne wątpliwości, bo oddali schodzące umowy CJa McColluma i Kelly’ego Olynyka, w zamian przejmując jeszcze dwa lata złego kontraktu Jordana Poole’a. Tak więc nie tylko zrezygnowali z przyszłorocznego picku, również z elastyczności.
Pozyskali młodszego Poole’a, który zajmie się prowadzeniem gry pod nieobecność kontuzjowanego Dejunte Murraya, natomiast na ławkę dodali ciągle jeszcze 18-latka Jeremiaha Fearsa, na którego wykorzystali siódmy pick. Fears ma bardzo intrygujący ofensywny potencjał. Ale jest też uważny za jednego z najgorszych obrońców wybranych w tej pierwszej rundzie. Także w przypadku Quinna defensywa nie jest jego mocną stroną, a jak wypada w tym elemencie Poole aż za dobrze wiemy. Gwiazdor Pelicans oczywiście również nie jest defensorem i przypomnijmy, że zeszły sezon zakończyli jako druga najgorzej broniąca drużyna NBA. Nie wygląda na to, żeby mieli się poprawić. Herb Jones będzie bardzo osamotniony po tej stronie boiska.
Murray potrafi też bronić, choć w ostatnich latach już słabiej mu to wychodziło, a teraz opuści co najmniej połowę sezonu lecząc zerwane pod koniec stycznie ścięgno Achillesa. Mimo tego osłabienia i długiej nieobecności jednego ze swoich najlepszych zawodników, a także ewidentnych defensywnych deficytów w składzie, Pelicans ambitnie celują w playoffy. Zachowują się, jakby byli przekonani, że uda im się przebić na tym silnym Zachodzie. Jakby ten poprzedni, zniszczony przez kontuzje sezon był tylko wypadkiem przy pracy. Tymczasem jedną z najpewniejszy rzeczy jakie mogą założyć, jest to, że Zion Williamson jak zwykle opuści trochę meczów. Tym bardziej zespół Ziona powinien zadbać o margines błędu. Jego 70 występów w 2023/24 wygląda jak duży fluke. A nawet jeśli jakimś cudem uda mu się to powtórzyć i utrzymać przy zdrowiu, nie wrócą od razu do bycia tamtą drużyną na 49 zwycięstw, bo nie ma już Brandona Ingrama i McColluma.
To dopiero początek offseason i jeszcze dużo może się wydarzyć, ale na razie trudno o optymizm w Nowym Orleanie. Nie zmierza to w dobrym kierunku. Wygląda jakby Dumars i Weaver robili nowe Detroit, zakopując kolejną drużynę.
Dumars robi grunt pod przenosiny do Seattle.