
W połowie drugiej kwarty meczu w Indianapolis to zaczynało wyglądać jak nadchodzący sweep, ale New York Knicks chyba potrzebowali tego minus-20, żeby się obudzić i rozkręcić. Lubią te wyjazdowe comebacki. Znowu mieliśmy crunch time, tym razem to Knicks wygrali finisz i na szczęście mamy serię. A przynajmniej szansę na serię, bo dopiero przekonamy się czy to tylko uniknięcie sweepu, czy odpowiedź, która zmienia momentum rywalizacji.
Knicks uciekli spod gilotyny dopiero w czwartej kwarcie. Minnesota Timberwolves odpowiedzieli w dużo efektywniejszym stylu, ale oni też dużo bardziej oberwali w pierwszych meczach. W Oklahomie byli wyraźnie gorszą drużyną, łącznie przegrywając różnicą 41 punktów. Mieli coś do udowodnienia i odbili się dominującym, 42-punktowym zwycięstwem. Trzeci mecz i znowu w czwartej kwarcie było już po wszystkim. Daleko tutaj do emocjonujących pojedynków jakie mamy na Wschodzie, gdzie za każdym razem losy zwycięstwa rozstrzygały się w ostatnich sekundach. Ale może po tym trzy-meczowym przetarciu, teraz na Zachodzie także zacznie się dużo bardziej wyrównana walka.
Teraz już presja jest na obu zespołach. Wolves muszą utrzymać tę desperację, z jaką zagrali w sobotę, bo nadal przegrywają w serii. Ale Thunder także muszą już bardzo uważać, żeby nie pozwolić rywalom przejąć kontroli.
Oklahoma City @ Minnesota (2-1) 2:30
1) Po dwóch meczach, w których byli ogrywani przez najlepszą drużynę NBA i mało co im wchodziło, w Game 3 Wolves zagrali niemal perfekcyjnie. Od samego startu byli agresorem, imponowali fantastyczną energią, absolutnie zdominowali gości po obu stronach parkietu i już właściwie w pierwszej kwarcie zapewnili sobie zwycięstwo. Tym razem to oni wymuszali błędy, zmuszali rywali do trudnych rzutów, a sami wreszcie rozstrzelali się na dystansie.
Po łącznie 33 stratach w OKC, teraz tylko 10 razy stracili piłkę. Po 26 trójkach ze skutecznością 29% zza łuku, teraz rzucając na własne kosze odzyskali swój shooting i trafili 20 z 40 trójek. Po tym jak w decydujących trzecich kwartach Thunder zdobywali punkty ze skutecznością 59%, teraz Wolves przypomnieli o swojej defensywie i w pierwszej kwarcie zatrzymali ich na 14 punktach, a do przerwy pozwoli na ledwie 30% z gry.
Wolves utrzymali się w serii i zyskali więcej pewności siebie, udowodniając, że mogą przeciwstawić się liderom ligi. Teraz oczywiście pozostaje pytanie, czy to był ich dzień i mecz, który po prostu bardzo im wyszedł, czy może poza dużo większą energią, udało im się także znaleźć sposób na Thunder?
2) Thunder po świetnym otwarciu serii, w sobotę wyglądali jakby przyjechali na jakiś mało znaczący mecz sezonu zasadniczego do Salt Lake City, a nie pojedynek Finałów Zachodu. Zostali kompletnie zaskoczeni, rozbici i upokorzeni. To nie była zwykła porażka, ale prawdziwa demolka. Ich zdecydowanie najgorszy występ całego sezonu, pierwszy, w którym zostali aż tak sponiewierani i najwyższa porażka od trzech lat.
Może to tylko kolejny przykład ich braku doświadczenia. Poczuli się zbyt pewnie, nie wyszli na mecz z odpowiednią koncentracją, dali się zdominować i szybko wszystko się posypało. Po meczu przekonywali, że to po prostu wypadek przy pracy, który już się nie powtórzy.
Chet Holmgren zwracał uwagę, że zostali przytłoczeni fizycznością Wolves. Gospodarze robili co chcieli, a oni nie byli w stanie ich zatrzymać. Natomiast słaba obrona przełożyła się na problemy w ataku. Shai Gilgeous-Alexander mówił, że zabrakło im energii i wskazywał, że pozwolili Anthony’em Edwardsowi poczuć się zbyt komfortowo, a potem już nie dało się go spowolnić. Mark Daigneault także podkreślał, że to głównie presja i fizyczność zrobiły różnicę, nie żadne zmiany taktyczne.
3) Ale Wolves dokonali usprawnień. Przede wszystkim zdecydowali się uprościć swoją obronę i wrócić do tego, co przez cały sezon najlepiej im wychodziło. Chris Finch przyznał, że wcześniej nieco przekombinowali próbując naśladować Nuggets, którzy strefą spowolnili Thunder. Wolves wcześniej rzadko bronili w ten sposób i teraz ustawiając strefę popełniali dużo błędów, które rywale bezwzględnie wykorzystywali. W Game 3 wrócili do swojej fizycznej i agresywnej defensywy. Także Rudy Gobert był aktywniejszy i zamiast zostawać w dropie, wychodził wyżej do SGA i nawet pod koniec pierwszej kwarty zabrał mu piłkę. Natomiast Jaden McDaniels nieco odsunął się do Shaia, nie chcąc pozwolić się znowu wpędzić w kłopoty z faulami, ale gdy tylko rywal przyspieszał, był gotowy, żeby przyjąć jego atak.
4) Były także zmiany w rotacji i nagle już na starcie drugiej kwarty pojawił się Terrence Shannon Jr. Debiutant, który od dwóch miesięcy nie grał większych minut, a dotychczas w playoffach spędził na parkiecie w sumie tylko 20 w sześciu meczach. A teraz nie dość, że szybko pojawił się w grze, to jeszcze zdobył pierwsze pięć punktów drugiej kwarty, dobijając rywali. Wtedy już nie było żadnych wątpliwości, że ta noc będzie należała do gospodarzy, skoro nawet ich rookie tak eksplodował.
Ostatecznie zdobył 15 punktów, więcej niż MVP. Przez cały sezon tylko trzy razy rzucił więcej. Przez cały sezon zasadniczy rozegrał tylko 32 mecze, ale Finch postanowił po niego sięgnąć, szukając dodatkowej ofensywnej opcji. Chciał, żeby wykorzystał swoją siłę atakując pomalowane i Shannon dokładnie to zrobił. Zapewnił niespodziewany zastrzyk energii z ławki i trener już zapowiedział, że będzie grał w kolejnym meczu.
Shannon był #27 pickiem w drafcie i jest “starym” debiutantem, ponieważ to rocznik Jadena McDanielsa, w lipcu skończy 25 lat.
5) Daigneault także sięgnął w głąb ławki i już w drugiej kwarcie pojawił się Ajay Mitchell. Two-way guard, który był odkryciem pierwszej części sezonu, ale potem stracił trzy miesiące lecząc operowany palec stopy. Wrócił dopiero na samym finiszu fazy zasadniczej, więc nie miał okazji odzyskać miejsca w rotacji, ale teraz dostał najwięcej w tych playoffach 19 minut i rzucił 14 punktów.
Przy okazji wspomnijmy, że Kenrich Williams, który był x-faktorem Game 1, w drugim meczu pojawił się pod koniec pierwszej kwarty, ale po półtorej minuty zeszedł na ławkę i już się z niej nie ruszył. Ostatnio trener wstawił go dopiero w garbage time.
6) Isaiah Joe rozpoczął drugą połowę w piątce, ale niższe ustawienie nic nie zmieniło. Mecz już był dawno przegrany.
Większym problemem jest jednak to, że Joe od dawna nie jest przydatną opcją. Przez całą fazę zasadniczą był najgroźniejszym dystansowym snajperem Thunder. Trafiał najwięcej trójek w całej drużynie, średnio 2.6 na mecz przy świetnej skuteczności 41.2%. Ale teraz jego 0/5 zza łuku w Game 3 nie było wcale wypadkiem przy pracy, tylko kolejnym już słabym występem. Od drugiej rundy jego rzut grzieś zniknął. Jeszcze przeciwko Grizzlies miał 8 trójek na 34 punkty. W ostatnich 10 meczach uzbierał punkt mniej, zaliczając ledwie 6/23 za trzy (a wyglądałoby to jeszcze gorzej, gdyby nie gorący Game 2 z Nuggets, kiedy poszedł w 4/4).
Brak trójek Joe’a jest jednym z elementów słabego shootingu Thunder. W sobotę zanotowali 14 celnych trójek, ale z kiepską skutecznością 32%, a w poprzednich siedmiu meczach tylko dwa razy trafiali lepiej. Czy im też uda się wreszcie przełamać, jak ostatnio Wolves?
7) Naz Reid po 0/14 za trzy w trzech wcześniejszych meczach, teraz miał dwie celne trójki.
8) Anthony Edwards już w pierwszej kwarcie sam zdobył więcej punktów niż cała drużyna gości i ostatecznie przez trzy kwarty uzbierał 30 ze skutecznością 70.6% z gry. Nie tylko lepiej dostawał się do obręczy, ale też odzyskując skuteczność na dystansie. Trafił 5/8 za trzy, po 4/17 w dwóch meczach w Oklahomie.
Jak przystało na lidera, dał drużynie sygnał do ataku i pociągnął ich za sobą. Zaraził kolegów swoją energią, a jak opowiada Mike Conley, już na treningu widzieli, że Ant będzie gotowy na ten mecz. Widzieli jego wściekłość po dwóch porażkach i uczucie niemal zażenowania swoimi występami. Nie zagrał tak, jak powinien i był tym zdegustowany. Odpowiedział w wielkim stylu. Tym razem to on grał jak MVP.
9) Shai Gilgeous-Alexander nie tylko przerwał swoją serię pięciu kolejnych występów na 30 punktów, zdobył najmniej w całym sezonie, ledwie 14. Trafił 4/13 z gry, tylko 4 razy był na linii (po 29 wolnych w OKC) i miał też 4 straty.
„Dostajesz cios, podnosisz się. Chodzi o odpowiedź i to jest właśnie kolejne wyzwanie. Dziś wieczorem dostaliśmy w pysk. W następnym meczu albo się podniesiemy, albo nie i przegramy mecz. Musimy podjąć decyzję”.
10) W tych playoffach mieliśmy już cztery mecze zakończone różnicą co najmniej 40 punktów. To tyle samo, co w sumie na przestrzeni sześciu poprzednich lat. W całej historii było 31 takich meczów. A Thunder nie dość, że zanotowali dwa takie efektowne zwycięstwa (+51 z Grizzlies, +43 z Nuggets), to teraz też oberwali ponad 40-stoma. Są pierwszą drużyną w historii, która w jednych playoffach znalazła się po dwóch stronach takich blowoutów.
11) Po czterech meczach obu finałów konferencji, Mike Conley jest najbardziej plusowym zawodnikiem (+31). Bennedict Mathurin najbardziej minusowym (-31 w 40 minut).
12) Jalen Brunson zdobył 102 punkty w czterech meczach. O 19 więcej niż drugi na liście strzelców SGA.
Kozacki tekst, dziękuję.