
Tyrese Haliburton przyznał, że gdyby wiedział, że jego rzut równo z końcową syreną czwartej kwarty był za dwa – na remis, nie na zwycięstwo – nie wykonałby tego choke-gestu. Był jednak przekonany, że właśnie wygrał mecz, więc była to idealna okazja, żeby przypomnieć całemu Nowemu Jorkowi demony Reggie’go Millera. Mówi, że mnóstwo razy oglądał film dokumentalny o tej rywalizacji i bardzo chciał nawiązać do historii, oddając też hołd legendzie klubu, w którym występuje. Od zeszłorocznej serii czekał na odpowiedni moment, żeby powtórzyć gest Reggie’go.
MSG, Miller siedzący na stołku komentatorskim, niesamowity comeback i przypieczętowujący go rzut… Piłka, która odbiła się od obręczy, zawisła w powietrzu, sprawiając, że cała hala zastygła, po czym przeleciała prze siatkę, łamiąc serca nowojorskiej publiczności. Okoliczności faktycznie były idealne. Prawie, bo Haliburton palcami nadepnął na linię, więc zamiast game-winnera, była dogrywka. Ale ostatecznie Indiana Pacers wygrali, dlatego ten nawet przedwczesny gest pozostanie symbolem tego zwycięstwa i kolejnym już ważnym momentem w historii tej wracającej w wielkim stylu rywalizacji.
Indiana @ New York (1-0) 2:00
1) Rzut Tyrese’a zapamiętają wszyscy, ale nie zapomnijmy, że on nie miałoby nawet szansy próbować wygrać tego meczu, gdyby wcześniej nie rozpalił się Aaron Nesmith. To on był największym bohaterem tego comebacku. To jego rzuty najbardziej przypomniały to, co kiedyś Miller robił Knicks. Choć nawet Reggie nigdy aż tak nie rozstrzelał się zza łuku w playoffach. Bardziej wyglądało to, jakby Nesmith na chwilę przeobraził się w trzeciego Splash Brothera.
Jest pierwszym zawodnikiem w historii, który w czwartej kwarcie playoffowego pojedynku trafił aż 6 trójek. Wszystkie w ostatnie pięć minut, kiedy ani razu się nie pomylił. Aż połowę z nich w ostatniej minucie. Wydawało się, że jest już po wszystkim, gdy Jalen Brunson wjechał do obręczy, powiększając prowadzenie gospodarzy na 9 punktów, ale zaraz trzy trójki Nesmitha w ciągu 28 sekund wszystko zmieniły.
Powiedzieć, że był w ogniu to jak nic nie powiedzieć. Przez ostatnie 4:45 czwartej kwarty zdobył 20 punktów. Knicks uzbierali wtedy 12. W meczu miał 8 celnych rzutów za trzy, co jest najlepszym osiągnięciem całej jego kariery, a 30 punktów to wyrównany rekord.
„To nierealne, to prawdopodobnie najlepsze uczucie na świecie. Uwielbiam to, gdy kosz wydaje się jak ocean, cokolwiek rzucisz, czujesz, że wpadnie. To po prostu świetna zabawa. Naprawdę nie zdawałem sobie sprawy, co robię w tym momencie. Po prostu staram się wygrać mecz koszykówki”.
Niewątpliwie jego mecz życia, ale już w dwóch poprzednich rundach rozgrywał swoje najlepsze playoffy, a wcześniej w sezonie regularnym imponował wyjątkową efektywnością strzelecką. Trafiał 50.7% z gry, 43.1% za trzy i 91.3% z linii, dołączając do elitarnego klubu 50-40-90. Jest pierwszym od dwóch lat graczem w całej NBA, który zdobył w sezonie ponad 500 punktów z takimi skutecznościami. Poprzednio zrobił to Kevin Durant, wcześniej Kyrie Irving. Natomiast teraz w playoffach jeszcze to poprawia, choć oddaje więcej rzutów. Zdobywa średnio 16 punktów na poziomie 54-54-90%.
Chcesz czytać dalej?
Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.
Subskrybcja
Uzyskaj dostęp dopełnej treści artykułów.