Był kultową postacią w świecie koszykówki. Znalazł się w słynnym “Kosmicznym Meczu” razem z Michaelem Jordanem. Radził sobie świetnie zarówno w filmie, jak i na parkietach NBA. Mimo że miał zaledwie 160 centymetrów wzrostu to zablokował aż 39 rzutów w najlepszej koszykarskiej lidze świata, w tym Patricka Ewinga, z którym wystąpił we wspomnianym filmie. Zanim jednak Tyrone “Muggsy” Bogues wyrobił sobie markę w najlepszej koszykarskiej lidze świata, był gwiazdą liceum Dunbar, o czym wspomniał Carmelo Anthony w książce “Carmelo Anthony. Bez obietnic. Autobiografia”:
„Postanowiłem iść do Dunbar, choć w tamtym czasie rozgrywki katolickiej ligi w Baltimore stały na znakomitym poziomie. St. Frances, Towson Catholic, Calvert Hall, Mount Saint Joe, Cardinal Gibbons czy Loyola rządziły w mieście. Wówczas głównie tam trafiali najlepsi gracze.
Ponieważ liga katolicka była tak dobra, zawsze chciałem się przekonać, czy dałbym sobie w niej radę. Aby się o tym dowiedzieć, potrzebowałem jednak stypendium. Nie zamierzałem iść do którejkolwiek z tych szkół, jeśli mama musiałaby na to wyłożyć pieniądze. I tak po śmierci Deeka miała na głowie wszystkie nasze wydatki, więc nie zamierzałem dokładać jej kolejnych. Zapisałem się do liceum Dunbar i cieszyłem się na wspólną grę z Kennym.
Zanim liga katolicka stała się prawdziwą kuźnią talentów dla zawodowych drużyn, niemal każdy gość z Baltimore, który grał później w NBA, był gwiazdą Dunbar. Muggsy Bogues – mierząca zaledwie 160 centymetrów sensacja z osiedla Lafayette, Reggie Lewis – legendarny skrzydłowy, który był Scottiem Pippenem przed Pippenem, Reggie Williams, mistrzowie NBA Sam Cassell i Keith Booth oraz David Wingate. Gdy Dunbar wygrywało, a to zdarzało się bardzo często, trudno było nawet wbić się na salę gimnastyczną. Wszyscy stali, tuż za ławkami drużyn szalał tłum fanów. Gra w Dunbar przypominała bycie zawodowym koszykarzem, tyle że na poziomie lokalnym. To była chyba jedyna szkoła publiczna w kraju, która zawsze przyciągała uwagę skautów z każdego zakątka Stanów. Miała wszystko – popularność, znanych absolwentów, historię, dziedzictwo i kibiców. Nie sądziłem, że trafię do NBA. Zupełnie o tym nie myślałem. Jednak jeśli chciałem grać na sensownym poziomie poza ligą katolicką – i być kimś w koszykówce – Dunbar było najlepszym wyborem.
Patronem liceum imienia Paula Laurence’a Dunbara był sławny afroamerykański poeta. Początkowo była to „szkoła dla kolorowych”, druga w Baltimore, która przyznawała dyplomy czarnym uczniom. Nauka tam była w porządku, bo z miejsca mnie tam szanowano. Kenny szybko się zadomowił, poza tym wszyscy wiedzieli, że gram w koszykówkę. Dunbar mogło się także poszczycić zacną historią pozasportową. Chodził tam pierwszy czarny biznesmen, którego firma osiągnęła wartość przekraczającą miliard dolarów – Reginald F. Lewis. Nie mylić z zawodnikiem NBA, Reggiem Lewisem – obaj uczęszczali właśnie do tej szkoły, podobnie jak teraz ja. Zwiedzanie szkolnych korytarzy przypominało wycieczkę do muzeum czarnej Ameryki. Czuć było historię tego miejsca. Na ścianach wisiały zdjęcia takich postaci jak Harriet Tubman, Malcolm X, doktor Martin Luther King Jr. czy Frederick Douglass oraz cytaty z nich. Moim ulubionym cytatem był ten z Douglassa: „Gdy nauczysz się czytać, już zawsze będziesz wolny”.
Złożyłem także podanie o przyjęcie do Towson Catholic. Wraz z mamą wypełniłem prośbę o pomoc finansową. Niespodziewanie dwa tygodnie po rozpoczęciu roku szkolnego odebraliśmy telefon. Powiedziano nam – w co nie mogłem uwierzyć – że zostałem przyjęty do tej prestiżowej szkoły. W tamtym czasie wszyscy najlepsi koszykarze z zachodniego Baltimore chodzili lub chcieli chodzić do Towson Catholic. A oni wybrali akurat mnie? Wiedziałem, że jestem dobry, ale dostanie się do tej szkoły upewniło mnie w tym przekonaniu, choć sam nie podejrzewałem, że potrzebuję takiego potwierdzenia. Mogę grać z tymi kolesiami. Mogę grać na tym poziomie. I będę grał.
Sądziłem, że przyznano mi pełne stypendium. Lata później dowiedziałem się, że mama i tak musiała płacić”.
Książkę “Carmelo Anthony. Bez obietnic. Autobiografia” znajdziecie TUTAJ
O książce:
Z nizin społecznych do koszykarskiego raju. Inspirująca droga Carmelo Anthony’ego do NBA.
Dorastał na Brooklynie, w dzielnicy nazywanej w latach 80. „amerykańską stolicą cracku”. Jako dziecko codziennie z okna mieszkania obserwował, jak jego bracia i kuzyn Luck toczą boje na boisku. Ale ze względu na środowisko, w którym się wychowywał, zawodowa gra w koszykówkę wydawała mu się niedosięgłym marzeniem. Nie lepiej było po przeprowadzce do Baltimore, gdzie królowały przemoc, narkotyki i bezprawie. Wyrwanie się z takiego miejsca graniczyło z cudem. Jemu się udało.
Mimo przedwczesnej śmierci ukochanych osób, problemów w liceum, w którym miał przeciwko sobie dyrektora, przetrwał i dołączył do koszykarskiej elity. Swoje wysiłki spuentował mocnymi słowami: „Wielki sukces trzeba osiągnąć wbrew statystyce i jednocześnie nie dać się zabić”.
Wielokrotnie odarty z godności i pozbawiony nadziei na lepsze jutro Carmelo Anthony dostał się do NBA w tym samym czasie, co m.in. LeBron James, Dwyane Wade i Chris Bosh. Dokonał tego na własnych warunkach. W Bez obietnic opowiada o pokonywaniu przeciwności losu, o kozłowaniu między większymi i silniejszymi rywalami oraz unikaniu błędów ojczyma, kuzyna i rówieśników, uzależnionych od heroiny i alkoholu.
Koszykówka okazała się dla „Melo” azylem i trampoliną do lepszego świata. A on sam stał się inspiracją dla milionów dzieciaków.
„Wielokrotnie odarty z godności i pozbawiony nadziei na lepsze jutro Carmelo Anthony…”
Cudem uniknął śmierci podziurawiony tuzinem kul armatnich…
Czytałeś tą książkę? Ja tak i muszę przyznać, że zmieniła moje postrzeganie Melo, a było raczej negatywne.
Ale jakie postrzeganie? Przecież to autobiografia.
Moje postrzeganie Melo zmieniło się, gdy przeczytałam jego autobiografię. Co tu jest dla Ciebie niejasne?
Jak można zmieniać swoje postrzeganie na kogoś na podstawie autobiografii. Wierszem ją napisał czy w pięciolinii?
Czyli niejasne. Już tłumaczę. Miałam go raczej za bufona- egoistę, który patrzy tylko na swoje statystyki, a zagłębiając się w jego przeszłość zrozumiałam, że się myliłam. Nabrałam też do niego szacunku. O szczegółach rozpisałam się pod palmą zamawiającą tą autobiografię. Coś już jaśniej u Ciebie, czy dalej mrok?
Nie chcę wchodzić towarzystwu w polemikę na trzeciego, ale wydaje mi się, że kolega michcio pije do założenia, że każda AUTObiografia jest przekłamana/fałszywa, bo takiż autor ma tendencje do mitologizowania własnej przeszłości (vide te prześmiewcze “kule armatnie”). Czyli dopóki biografi nie napisze jakiś Lazenby albo McMullan to zdania o Melo nie zmieni.
I generalnie podzielam taką obawę (nawet wywiadów z podobnych powodów nie lubię) dlatego książki nie kupiłem, bo jakoś szybciej zaufam w szczerość Kevinowi Garnettowi, a Melo mam bardziej w szeregu z Shaqiem jeśli chodzi o podejrzenie narcystycznego self mythologizing.
ALE!
Skoro książki sam nie przeczytałem to się nie wypowiadam i nie neguję odbioru innych, a tym bardziej Olgi, którą tu kojarzymy raczej z inteligentnych wypowiedzi (poza antypatią do futbolu!), więc jej opinia zachęca mnie żeby jednak Melo dać szansę.
No może nie tyle fałszywa, co nie za bardzo mnie przekonuje, żeby traktować je jako źródło do zmiany swoich przekonań. Ale jako gatunek literacki, to mamy genialne autobiografie, tyle, że nie sportowców.
Nie mam nic do Olgi. Ale skoro zadaje mi pytanie czy siedzę w mroku z perspektywy ciemnej piwnicy, to się aktywizuje :)
Ja wszystko rozumiem, ale Ty chyba nie za bardzo. Już tłumaczę. Autobiografia to taka forma gatunku literackiego, gdzie autor zamieszcza to, co mu się podoba i na co ma ochotę bez względu na fakty, albo sam sobie fakty dobiera, bo mu tak wygodnie.
Mniej więcej taka prawda jak obietnice przedwyborcze.
Jeśli nie wychwyciłaś na początku, że dla mnie autobiografia nie jest wystarczającym argumentem by nabierać dla kogoś szacunku, to mam nadzieję, że teraz jaśniej. Czy nadal mrok?
Ale nie mam nic do tego, że nabrałaś do Melo szacunku na podstawie jego historii, którą sam opisał. Myślę, że łatwiej by było przejrzeć jego insta albo tik toka. Też sporo treści.
Dziękuję Wam panowie za ciągnięcie wątku i nakreślenie mi, w czym rzecz z Waszej perspektywy. Książka jest autobiografią, tak, jestem świadoma jaki jest to gatunek i co ze sobą niesie, mimo to, w moim odczuciu wniosła ona tak dużo wątków, które – nawet obserwowane przez palce, jak należy w autobiografii, choć „pod redakcją” – dały mi do myślenia. Zaczęłam trochę „doczytywac” z innych, internetowych źródeł i wyrobiłam sobie cieplejsze zdanie o Melo. To chciałam napisać.
Ciesze się Panowie, że nie jestem tu na portalu anonimowa, ba – niektórzy jak widać mają o mnie „przyzwoite” zdanie. Piłka nożna? No nie, nie wygłupiajmy się, to taki Boston wśród sportów – wypaczenie, aberracja, ale weźcie pod uwagę, że pisze to jako żona byłego rugbisty (stąd też i ten drugi futbol be). Podsumowując – książkę polecam, czytało mi się najlepiej od czasu tej Kerra, a mam wszystko koszykarskie z SQN za sobą.
Rugbisty? Więcej jej nie zaczepiam…