Cleveland Cavaliers przez cały sezon regularny nie przegrali dwóch kolejnych meczów przed własną publicznością. W sumie mieli tylko siedem porażek w Rocket Arena. Ale jedyną drużyną, która już wtedy dwukrotnie ich tam pokonała byli właśnie Indiana Pacers. Teraz zrobili to ponownie w dwóch meczach na otwarcie serii, dlatego liderzy Wschodu jadą do Indianapolis z nożem na gardle.
Dzisiaj będą walczyć o uratowanie swojego sezonu. Tego fantastycznego sezonu, najlepszego w historii klubu bez udziału LeBrona Jamesa, który rozpoczęli od 15 kolejnych zwycięstw i przez całą fazę zasadniczą utrzymywali się na pierwszym miejscu. Co więcej, w pierwszej rundzie rozbili rywali rekordowo wysoką różnicą półpunktów. To wszystko dawało im mistrzowskie nadzieje, ale teraz wszystko zawisło na włosku. Znaleźli się w niezwykle trudnym położeniu. Oczywiście jeszcze nie wszystko stracone, ale już nie mogą sobie pozwolić na słabsze momenty i błędy, które pogrążyły ich w Game 2, kiedy na samym finiszu oddali niemal już wygrany mecz. Kontrolowali grę, w trzeciej kwarcie mieli 20-punktowe prowadzenie i jeszcze na 50 sekund przed końcem nadal 7 więcej. Tak więc teraz nie tylko walczą o życie, muszą szybko też pozbierać się po tej niezwykle bolesnej porażce.
Od 1997/98, tylko trzy z 1643 playoffowych meczów wygrały drużyny przegrywające różnicą co najmniej siedmiu punktów w ostatniej minucie czwartej kwarty lub dogrywki. Aż dwa z tych zwycięstw obejrzeliśmy niedawno na przestrzeni tygodnia, oba w wykonaniu Pacers.
Pierwszą rundę zamknęli wyrywając na finiszu dogrywkę Game 5, teraz powtórzyli to w czwartej kwarcie w Cleveland.
Cleveland @ Indiana (0-2) 1:30
Oklahoma City @ Denver (1-1) 4:00
1) Tyrese Haliburton minął Giannisa Antetokounmpo i layupem zapewnił swojej drużynie awans. Teraz na 12 sekund przed końcem spudłował rzut wolny, ale przy walce o zbiórkę, piłka znowu znalazła się w jego rękach, wyszedł na obwód i step-back trójką zszokował całą Rocket Arena.
Dwa game-winnery, a w sumie ma w tych playoffach już 13 punktów rzuconych w ostatniej minucie crunch time. W Game 1 jego trójka na ponad sześć minut przed końcem nie zakwalifikowała się do kategorii clutch, ale dała Pacers prowadzenie i rozpoczęła decydujący run, który przesądził losy zwycięstwa. Game 2 to nie był jego najlepszy dzień. Przez pierwsze trzy kwarty oddał ledwie 4 rzuty, w całym meczu miał najmniej w tych playoffach tylko 4 asysty, a w przerwie musiał poddać się prześwietleniu kontuzjowanego, lewego nadgarstka. Ale w czwartej kwarcie zdobył 11 punktów, w tym te najważniejsze.
To już trzy mecze z rzędu, w których Tyrese w kluczowym momencie przejmuje grę. Overrated? Na początku pierwszej rundy pojawiła się ta ankieta The Athletic, w której najwięcej z przepytanych anonimowo zawodników wybrało Haliburtona jako tego najbardziej przereklamowanego w lidze. Wygląda na to, że tylko dolali oliwy do ognia. Haliburton lubi czytać internet i wykorzystywać krytykę jako dodatkową motywację.
Choć w rozmowie z Jaredem Weissem z The Athletic przyznaje, że na początku sezonu musiał odciąć się od fali krytyki z mediów społecznościowych, bo sam był swoim najostrzejszym krytykiem. Miał wtedy problem z patrzeniem w lustro. Grał fatalnie i był w dużym dołku, także mentalnym. Pomogła terapia, rozmowy ze swoim trenerem Drew Hanlenem, a także wsparcie jakie otrzymał między innymi od Joela Embiida i Jaysona Tatuma. Odbił się i w drugiej części sezonu znowu grał już na poziomie All-NBA. Teraz na playoffowej scenie pokazuje swoją wartość.
2) Po rzuceniu game-winnera Haliburton wykonał taniec Sama Cassella, pokazując jak wielkie ma jaja. Big-Ball dance to cieszynka, której NBA bardzo nie lubi i regularnie karano za nią zawodników. Tyrese był tego świadomy, ale tłumaczy, że to był po prostu odpowiedni moment na zrobienie tego i był gotowy zapłacić. Biuro ligi potraktowało go jednak ulgowo – otrzymał jedynie ostrzeżenie.
3) Haliburton był za to bezwzględny dla swojego rywala, bo ukradł mecz Donovana Mitchella.
To był jeden z najlepszych indywidualnych występów tych playoffów. Mitchell wziął na swoje barki osłabioną kontuzjami drużynę i mimo że on także zmaga się z urazem łydki, fantastycznie ciągnął Cavs. Niemal dosłownie cały atak kręcił się wokół niego, bo jego wskaźnik Usage wyniósł aż 50.1%. Robił co się dało, żeby wyrównać stan rywalizacji. To był heroiczny występ. Rzucił 48 punktów, rozdał 9 asyst, a do tego dołożył jeszcze 5 zbiórek i 4 przechwyty. Niestety zabrało wykończenia. Na finiszu opadł z sił, podobnie jak jego koledzy, co przełożyło się na błędy, straty i niecelne rzuty.
Chcesz czytać dalej?
Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.
Subskrybcja
Uzyskaj dostęp dopełnej treści artykułów.
Wkurwia mnie strasznie to krytykowanie zawodników, że nie chcą grać mimo kontuzji. Isaiah Thomas grał i de facto zniszczył sobie w ten sposób karierę, Durant wrócił za szybko i zerwał achillesa.
Zawodnicy mają poświęcić wszystko dla klubu, a jak przychodzi czas na nowy kontrakt, to już sorry, to tylko biznes.