
Poza finałami NBA, mecze nr 3 playoffowych serii nie są raczej tymi, które po latach próbujemy odpalić na YouTube. Bo czemu mecz nr 3 skoro można od razu włączyć mecz nr 5, 6 lub 7?
Piątkowa noc tego nie zakłóciła. Luka Doncić był niewyraźny, bo miał kłopoty z żołądkiem, a Wolves wygrali crunchtime po usadzeniu Rudy’ego Goberta.
Na Wschodzie wrócił Jayson Tatum, ale nie grał Jrue Holiday i Orlando Magic ukradli paskudnego pieszczoszka. Z kolei w Milwaukee Gary Trent Jr. pomagał Giannisowi ratować sezon.
Ostatniej nocy w Minnesocie Pan Ojciec grał z pół-uśmiechem, bo wie coś o tych meczach nr 3, wie że warto je wykorzystać, wie dobrze jak są kluczowe. Wie, że można tu coś ukraść, bo po dwóch pierwszych meczach potrafi przyjść rozluźnienie, które wynika z tego, że widzi się tych samych ludzi kolejną noc. A od rozluźnienia do irytacji sobą, pod koniec serii, jest jeszcze długa droga.
Ojciec, Ojciec w Ogniu, wiedział też, że jego partner na przeciwnym skrzydle będzie grał, jakby zjadł coś niedobrego. W rzeczy samej Doncić w piątek kompletnie nie był sobą i zirytowany częściej patrzył się pod stopy niż na kosz, a sędziowie mieli spokojny dzień w pracy. Don Pączić nie wyszedł nawet na start trzeciej kwarty i wrócił z szatni minutę później.
Wolves za to już nawet nie patrzyli na Goberta. Po co? Grali w ataku praktycznie 4-na-5, więc mimo złego stanu fizycznego Luki sam mecz, który w najlepszym wypadku był średni, był superzacięty.
Przez 47 minut nikt nie prowadził dwucyfrowo. Lakers tracili piłki, Wolves jednak przez trzy kwarty nie potrafili tego wykorzystać i rozwinąć tempa. Naz Reid faulował zbyt dużo, więc Gobert musiał grać, choć i też na końcu pierwszej połowy Chris Finch znalazł dwie minuty by grać bez niego. Oba składy nie wyglądały nawet blisko poziomu finałów Zachodu, poza znakomitym do przerwy Jamesem. Ale i on jednak w drugiej połowie popełnił kilka ojjj-auua-błędów, być może wynikających z wieku.
Finch posadził Goberta na pięć ostatnich minut meczu, znów-średni Anthony Edwards wyprodukował trójkę Reidowi, ale zaraz sam wjechał w środek smallballu Lakers, zaraz trafił trójkę z nie jakiegoś niezwykłego kozła i pomógł wygrać ten mecz Jadenowi McDanielsowi.
Na końcu jednak trybuny w Minnesocie musiały być nieco zaskoczone tym, jak łatwo Wolves przyszło to zwycięstwo. Zrobiła je seria 13-1 skończona na 39 sek. przed końcem.
To był trochę mecz z typu: ktoś musi wygrać. Ale dla Minnesoty to dużo, bardzo dużo! Bo przecież to właśnie chaotyczni Wolves mogliby nie skorzystać u siebie, w piątek, z tego jak niewyraźny i niemrawy był Doncić.
Celtics @ Magic 93:95 (1-2) Tatum 36/9z – Wagner 32/7/8
Pacers @ Bucks 101:117 (2-1) Siakam 28 – Antetokounmpo 37/12/6
Lakers @ Timberwolves 104:116 (1-2) James 38/10z – Edwards 29/8/8
McDaniels miał kilka doktor-j layupów, atakując Lukę w pierwszej połowie. Piłka nie mogła ładniej dotykać obręczy zanim wpadła.
I to by było tyle z piękna w tym 116:104, w którym JMac rzucił 30 punktów, znów brylując za dwa – Doncić już dawno nie był tak atakowany przez kogoś, kto go krył.
Edwards rzucił 29, ale ani razu nie był na linii – tłoktłoktłok i półzony Lakers – a Randle tym razem rzucił 22 i punktował od startu. Nie było jakiś wielkich usprawnień w tym meczu – Hachimura i Conley kryli się może częściej niż wcześniej. Przytomnie za to grali guardzi Wolves i Minnesota miała kilka niezłych spot-up trójek w czwartej kwarcie tego meczu, choć też nie tak dobrych jak w meczu nr 1.
Dla Lakers Bron-Bron rzucił 38 punktów. Zwłaszcza w pierwszej połowie był w grze, bo widział co dzieje się z Donciciem.
Ale 19 strat Lakers ostatecznie kosztowało ich 28 punktów.
Wolves mieli 56 punktów w paint, Gobert zero. Grał 25 minut i nie oddał rzutu, zebrał trzy piłki. Miał ładny steal na dyszącym Luce, ale rzucił 1 punkt na tylko 1-4 z linii. Na przeciwko gra Jaxson Hayes, a przez +30 minut gra smallball. To jednak jest nie byle jaka sztuka mieć dziewięć punktów po trzech meczach serii granej przeciwko temu co wystawiają Lakers. W piątek Wolves, bądź co bądź, byli z nim na boisku +3, choć bez niego +9.
1) Giannis nie był zdrowy rok temu na serię z Pacers. Teraz jest całkiem zdrowy, więc w piątek w Milwaukee przyszedł z kolejnym świetnym występem, który może nic nie znaczyć, bo jego team jest, cóż, średni. Bucks musieli wygrać mecz nr 3 po tym jak starterzy Indiany byli +25 (#1 w całych playoffach) po dwóch wygranych przez siebie meczach.
Tempo znów było wysokie, minuty TJ’a McConnella limitowane. Pacers prowadzili 53-43 po 22 minutach, bo Bucks grali bardzo słabo przez większość drugiej kwarty. Spudłowali aż 19 z 23 rzutów za trzy w pierwszej połowie. Przegrywali jeszcze dziesięcioma do przerwy. Na pewno niektórzy w hali nie wrócili na drugą połowę.
Gary Trent Jr. grał tu dobrze. Był jedynym w Bucks, który trafiał za trzy i Bucks faktycznie go szukali na boisku.
Pacers poczuli się po przerwie zbyt pewnie, gdy tymczasem Trent spływał wiosennym deszczem trójek. To była jego noc. To nawet on, nie Lillard i nie Giannis, grał nagle z rezerwowymi pod koniec trzeciej kwarty. Kwarty wygranej przez Bucks 39-18.
Bucks kontrolowali mecz od tego momentu. Lillard i AJ Green otworzyli czwartą kwartę kontestowanymi trójkami. Wrócił Giannis, ale coraz trudniej było budować mur, bo Trent – piątkowy sancho-pansa do jego walki z wiatrakami – był money. Bucks uratowali więc sezon. 117:101.
Trent trafił tu dziewięć trójek, 9-12, i rzucił 37 punktów. 37 punktów rzucił też Giannis, który zebrał jeszcze standardowe 12 piłek. AJ Green dodał 12, a Portis 10 punktów. Lillard jeszcze szuka rytmu: 2-12, 1-8 za trzy. Trent zrobił za niego w piątek robotę.
Ale Dame miał absolutny blok życia, wszystko wyszło jak trzeba:
Haliburton, kryty przez Trenta, rzucił 14 i miał dziesięć asyst, Pascal Siakam rzucił 28, Aaron Nesmith 18.
2) Wszystkie te wjazdy i wsady Jrue kosztowały go uraz ścięgna udowego. A był przecież tak agresywny w meczu nr 2, bo nie mógł grać Tatum. Jest to więc bardzo niebezpieczna ślizgawka dla szans Celtics na obronę tytułu.
Holiday nie zagrał w piątek, za to Tatum wrócił. Wrócił akurat na piekiełko w Orlando. Magic ostatecznie zabrali Boston do southeast-bagna, prowadzili jedenastoma w czwartej kwarcie, zanim musieli się spocić, żeby ukraść pierwszy mecz w tej serii. Ale gdy Celtics, w pierwszych pięć minut, zaczęli ten mecz 17-9 nie wyglądało, że ten wieczór dla gospodarzy tak dobrze się skończy.
Magic w zasadzie grają tu bez stresu.
Kontuzje trzech najlepszych graczy kosztowały ich ten sezon i wyższy seed. Prawdopodobnie w głębi ducha i tak wiedzą, że nie wygrają tej serii, więc co szkodzi dać Paolo po 30 rzutów, czy pozwolić Franzowi by szukał swoich 25. Banchero ma rzut w każdej akcji, większość trudnych, ale może to robić.
Tatum w drugiej kwarcie wyglądał świetnie, klasa, szybko znalazł rytm. Celtics prowadzili 54-44, bo Magic przez sześć z siedmiu ostatnich minut pierwszej połowy nie potrafili zdobyć punktu (dear). Trochę tracimy tu czas, ale okej, grajmy.
I Orlando w trzeciej kwarcie wyszło na Celtics, nieco rozkojarzonych. Cały sezon Magic mocno ograniczali próby za trzy Celtics. Piątkowy mecz zwolnił. Zwolnił do bagna i krzyków. Magic wymusili kilka strat, zdobyli kilka łatwych punktów na drużynie, której brakowało decyzji międzyrzutowych Holidaya.
Banchero i Franz zostali na boisku od czwartej kwarty, słabo grała ławka Bostonu, dwunastopunktowe prowadzenie Magic zostało jednak w chwilę wymazane przez Tatuma i White’a. Po serii 17-5 był remis.
W trzech ostatnich minutach Franz poszedł na Porzingisa jeden na jeden. Poszedł drugi raz. Dwukrotnie zagrał z nim sam na sam i dwukrotnie zrobił to ze szczytu na obręcz. To były cztery kluczowe punkty. Na minutę przed końcem za to piłkę bardzo słabo stracił Payton Prichard i Celtics, jak dwa czy trzy sezony temu, byli nieco spięci w końcówce, więc Magic ukradli tę piękność nocy, 95:93.
Mecz nr 4 będzie dla Magic trudniejszy, choć Celtics nie wygrali jeszcze w tym sezonie meczu w Orlando.
43 faule i 35 strat w tym ciasteczku.
21 strat Celtics, tylko 27 oddanych trójek. 11 punktów w trzeciej kwarcie.
Wagner rzucił 32 punkty, a Banchero 29.
Dla Celtics Tatum rzucił 36, 21 w pierwszej połowie, i zebrał dziewięć piłek. Brown rzucił 19, ale miał pięć fauli i w jednym ze starć uszkodził sobie palec wskazujący lewej – tak! – ręki.
Stało się to na faulu z serii Pistons-Bulls:
KP miał gorszy wieczór, 3-10 z gry, 1-3 z linii, cztery faule, 7 punktów.
Sure:
Ojciec był w ogniu, chwilę:
Wyjdźmy klasycznie:
Jaden 💪
Celtics sami są sobie winni, bo trzeba było grać na maxa RS i za 1 seed dostać łatwe Miami. Wg mnie seria z Orlando pozbawi ich szansa na tytuł. Kontuzje: Tatum, Brown, Jrue do tego kilku poobijanych graczy, szwy KP, rozbity nos Korneta itd. Ta seria przypomina Pistons-Bulls, ale w latach 90tych fizyczne granie to był standard. Teraz Magic wykorzystują to, że sędziowie nie mogą gwizdnąć każdego faulu. Z drugiej strony np. Shai dostaje gwizdki za takie delikatesy jak ręką na jego biodrze podczas rzutu. Poziom fizyczności między seriami różni się o dobre dwie dekady.
No nie leży im Orlando. Na razie każdy mecz wyrównany, twarda obrona i Magic to taki zespół, gdzie nie wiadomo kto kiedy odpali
Taki Black czy Anthony potrafią mieć zero punktów a następny mecz 25. Pewnie przejdą, ale przy fizycznych zespołach widać ze Boston jak najbardziej można ograć. Ciekawe kiedy Thibs i NY się obudzą, bo liczę na serie
Luka Doncic jest 26-0 w play-offach, gdy jest zdrowy. Podczas każdej z 27 porażek był chory lub kontuzjowany. Nie da się pokonać zdrowego Luki, gdy przegrał to bolał go paluszek, albo główka.
No i kciuk Stepha, nie zapominajmy o kciuku Stepha!