
„Jest graczem zespołowym. Zrobi wszystko, czego się od niego wymaga, aby wygrać. Jego zaangażowanie w drużynę oraz robienie tego, o co się go prosi, jest niesamowite. I widzisz, jak rozkwita i rozwija to wszystko we wszechstronny element układanki, jakim może być. Potrafi dopasować się do wielu różnych typów graczy i różnych ustawień, co jest bardzo cenne”.
To Mitch Johnson chwalący naszego rodaka. Zawodnika, którego San Antonio Spurs drugi rok z rzędu mocno testują. Poprzednio eksperymentowali wystawiając go jako rozgrywającego, teraz natomiast używają jako rezerwowego centra. Ilu zawodników w NBA może podołać tak różnym rolom? Jeremy Sochan jest jednym z najbardziej uniwersalnych graczy. Robi, czego drużyna od niego potrzebuje, wypełniając luki w składzie.
Zawsze jest gotowy podjąć wyzwanie, ale Spurs wiele od niego wymagają i nie da się ukryć, że rezultaty na razie nie są najlepsze. W zeszłym sezonie Sochan bardzo męczył się prowadząc grę, głośno mówił o swojej frustracji i odetchnął z ulgą, kiedy wreszcie mógł wrócić do bycia skrzydłowym. Ten eksperyment był niewypałem. Potrafi zagrać z piłką i kreować kolegów, co może być bardzo przydatne w niektórych sytuacjach, ale nie jest efektywny, gdy musi robić to akcja w akcję. Nie jest rozgrywającym.
Podobnie jest z grą w roli smallballowego środkowego. W konkretnych matchupach to zadziała, jednak nie jest rozwiązaniem do regularnego wykorzystywania. Tym bardziej, że wtedy w obronie dostaje zupełnie różne zadania – przepycha się z centrami, ale nadal głównie oddelegowywany jest do najgroźniejszych obwodowych zawodników rywali. Jednak kiedy to on jest najwyższym graczem Spus na parkiecie, brakuje mu zabezpieczania za plecami strefy podkoszowej, co mocno utrudnia jego zadanie. On sam też nie jest obrońcą obręczy i defensywa Spurs w tych niskich ustawieniach (Jeremy rozegrał już ponad 400 minut bez środkowego obok) spisuje się bardzo kiepsko.
Natomiast kiedy Sochan jest wystawiany obok obecnie startującego centra Bismacka Biyombo, atak drużyny ma poważne problemy. Bardzo brakuje Victora Wembanyamy, z którym Sochan tworzy dobrze uzupełniający się duet. Chroniący obręcz Wemby pozwala mu agresywniej bronić na obwodzie i właśnie w defensywie najlepiej razem się spisują, ale też w ataku Jeremy’emu jest dużo łatwiej, kiedy rzuty z dystansu kolegi, otwierają mu miejsce pod koszem.
Ale nawet jeszcze zanim Francuz wypadł z gry, od początku tego roku Sochan spędzał razem z nim znacznie mniej czasu niż w pierwszej części sezonu. A świetnie pamiętamy ten znakomity początek rozgrywek w jego wykonaniu – średnio 17.3pkt i 8.5zb w sześciu meczach. Niestety złamany kciuk szybko to przerwał, a potem problemy z plecami sprawiły, że stracił miejsce w wyjściowym składzie. Przypomnijmy, że przez pierwsze dwa lata tylko cztery razy wychodził z ławki. Teraz już od 25 meczów jest rezerwowym.
Kłopoty zdrowotne na chwilę go spowolniły, a kiedy już się z nimi uporał, teraz Spurs nie ułatwią mu życia. Wolą rzucać mu kolejne wyzwania i sprawdzać jego wszechstronność, zamiast ustawić na jego naturalnej pozycji, co mogłoby pomóc mu się znowu rozkręcić. I tak radzi sobie całkiem nieźle – właśnie zalicza najdłuższą od grudnia serię czterech kolejnych meczów z dwucyfrowym dorobkiem punktów – ale jego osiągnięcia pewnie wyglądałaby lepiej, gdyby grał więcej jako silny skrzydłowy.
Priorytetem jest jednak jego rozwój. To dla niego czas nauki i te kolejne trudne lekcje, powinny zaowocować w przyszłości. Pomóc mu wyrosnąć na jak najlepszego zawodnika. Prawdziwego uniwersalnego żołnierza, którego Spurs będą mogli używać na różne sposoby, kiedy nadejdzie w końcu czas playoffowych bitw. Teraz jeszcze grają o loterię, więc nie muszą przejmować się efektywnością Sochana. Oczywiście lepsze indywidualne statystyki teoretycznie mogłoby zapewnić mu mocniejszą pozycję przed wakacyjnymi negocjacjami przedłużenia kontraktu. Ale będąc w San Antonio chyba nie powinien się tym specjalnie martwić. Tutaj potrafią zadbać o swoich zawodników i wydaje się, że bardziej cenią jego zaangażowanie, gotowość do poświęceń niż zwracają uwagę na to, ile wynosi jego średnia punktów.
A obecnie to 11.5. Minimalnie mniej niż w zeszłym roku, ale teraz spędza na parkiecie mniej czasu. W przeliczeniu PER-36 zdobywa najlepsze w karierze 16.4 punktów i robi to przy rekordowej skuteczności 55.5% z gry. Jego jumper dalej pozostawia wiele do życzenia i tu niestety nie widać znaczących postępów, ale poprawił się, ograniczając liczbę prób zza łuku. Zamiast pudłować trójki, szuka okazji do atakowania obręczy, biegając do kontrakt, ścinając czy rollując po postawieniu zasłony. Rywale zachęcają go do rzucania, zostawiając samego na dystansie, ale wtedy penetruje albo odgrywa do kolegi w hand-off. W tym sezonie zaliczył już więcej screen-assists (89) niż łącznie przez pierwsze dwa lata (73). Natomiast zdecydowaną większość swoich akcji kończy w restricted area, gdzie trafia dobre 70.2%. To duży progres, bo jeszcze rok temu jego skuteczność w okolicy obręczy wynosiła tylko 61.1%, czyli poniżej ligowej średniej. Pomagają dunki, których ma już tylko o dwa mniej niż w całym poprzednim sezonie. Poprawił się również na tablicach. Nawet przy tych krótszych minutach zalicza rekordowe 6.7 zbiórek i znacznie więcej piłek zdobywa w tłoku, w bezpośredniej walce z rywalami (44% jego zbiórek jest kontestowanych, poprzednio ten wskaźnik wynosił 28%).
Start sezonu rozbudził oczekiwania na breakout. Tego się nie doczekaliśmy. Na razie to bardziej małe kroczki przy pokonywaniu kolejnych przeszkód, ale Sochan rozwija się, mocno pracując na swoją pozycję w drużynie. Nawet jeśli nie sprawdził się jako point guard i ma problemy jako center, udowadnia swoją wszechstronność. Potwierdza także swój charakter. Gra dla drużyny i będzie robił to, czego będą od niego potrzebowali. Mogą na nim polegać. Już teraz jest pewnym punktem obrony i powinien być kluczowym elementem przyszłości Spurs. Tej jakże obiecującej przyszłości.
Oj, żeby się nie okazało że go przehandlują w lato.