Wake-Up: Celtics dali Lakers lekcję. Draymond pokonał Pistons

13
fot.

Celtics prowadzili z Lakers już 80-58, przez dziewięć minut zatrzymując Lakers na czterech punktach, gdy na boisku byli najlepsi gracze obu drużyn.

Cztery punkty – tyle, ile w tym czasie Al Horford rzucił postując pod koszem Austina Reavesa.

Lakers nie mogli znaleźć na boisku ludzi do atakowania w meczu, który przypomniał, że playoffy już za miesiąc.


Absencja dwóch startujących centrów uczyniła z Lakers-Celtics tradycyjne Game-of-Switches. Dała nieco zbyt przewidywalne rozwiązania, kunktatorstwo, punktowanie etc. To był pojedynek dwóch najlepszych “one-two punches” obu konferencji, starcie duetów graczy, którzy w ataku próbują nie być po tej samej stronie boiska. Stąd mieliśmy dużo teraz-ty, teraz-ja i gry jeden na jednego.

Celtics atakowali białego człowieka w koszulce Lakers, z kolei Lakers atakowali białego człowieka w koszulce Celtics. Standard.

Najdziwniejszy moment następuje jednak wtedy, kiedy biały człowiek mówi “walić to” i atakuje drugiego białego człowieka, jak w wojnach burskich. I dodatkowym problemem tu było to, że wysocy obu drużyn nie są najsilniejszą częścią obu składów – dopóki Al Horford nie wjechał zza trójki pod kosz i nareszcie w swojej karierze zdobył punkty w post na LeBronie Jamesie, który ma lat 40 i w drugiej połowie wyglądał na lat 40.

Ręce Jaylena Browna w obronie były gwiazdą tego meczu. Jego przechwyty zmieniały tempo. Kluczowe było też to, że w Celtics “białym człowiekiem” z reguły był Horford, który wydawało się, jakby znał wszystkie ruchy Luki i Brona. Nasz stary, dobry i kochany Al jest niesamowicie przygotowany – zapytaj Giannisa – zawsze.

To, że sześciu najlepszych graczy Celtics, to tacy, których nie da się zwyczajnie atakować, to właśnie prawdopodobnie najważniejsza charakterystyka składu, który skomponował Brad Stevens. Lakers przez dziewięć minut meczu ugrzęźli w stagnacji, na switchach nie podawali piłki wystarczająco szybko, nie atakowali wcześnie po jej otrzymaniu, nie używali ghost-zasłon, nie używali pozorowanych. To już ponad dziesięć lat jak drużyny studiują co robić przeciwko switchom, ale ten skład Lakers gra ze sobą dopiero przez chwilę.

Obejrzeliśmy więc zupełnie inny poziom doświadczenia gry razem i wiedzy o tym, co się chce zrobić. Zobaczmy teraz, czy Lakers mieli będą jeszcze szansę zgrać w Bostonie. W czwartej kwarcie niemal udał się comeback, w którym wyglądali bardzo niebezpiecznie.

Nets @ Hornets 102:105 Russell 28/6/7 – Bridges 26/12/5
Pelicans @ Rockets 117:146 Alvarado 17/7a – Thompson 15/9/11
Wizards @ Raptors 118:117 Poole 34 – Barrett 23/9z
Pacers @ Hawks 118:120 Mathurin 30/8/5 – Young 36/8a
Magic @ Bucks 111:109 Banchero 29 – Antetokounmpo 37/11z
Bulls @ Heat 114:109 Giddey 26/10/12 – Herro 21/8/6
Pistons @ Warriors 110:115 Cunningham 31 – Butler 26/9/5
Lakers @ Celtics 101:111 Doncić 34/8z – Tatum 40/12/8

Seria 16-2 Luki i Lakers w czwartej kwarcie znalazła Celtics w letargu, ale Brown zatrzymał ją w porę, łatwo atakując i mijając w lewo Doncicia i kończąc przy obręczy (LEWĄ RĘKĄ), zaraz jumpshotem i następnie stepback-trójką na graczu, którego krył całą noc i aż czterokrotnie wybił mu piłkę na przechwyty, swoje i kolegów.

Tatum rzucił 40 punktów, zebrał 12 piłek, miał osiem asyst i lepsze mecze niż ten.

On i Brown rzucili dwanaście ostatnich punktów Celtics. Brown rzucił 31.

James zszedł z boiska na siedem minut przed końcem i już nie wrócił – kontuzjował pachwinę. Jest człowiekiem, jak my. Rzucił 22 punkty, zebrał 14 piłek i miał 9 asyst. Luka rzucił 34 i miał osiem zbiórek.

Tatum i Brown rzucili 71, Luka i LeBron 56. Mniej więcej to wyobrażał sobie dawno temu Danny Ainge, a Brad Stevens zbudował wokół nich mistrzowski skład.

Mogą być szybsi niż Al, ale:

1) Pistons przegrali pierwszy mecz na zachodnim wybrzeżu. Przegrali z Clippers, którzy wracali z trasy. Drugim był mecz z Warriors, którzy też wrócili z trasy. Detroit więc raz jeszcze miało szansę. Wysłało Ausara Thompsona do krycia Stepha, a Warriors z kolei wyszli wysoko, z Draymondem na czwórce, bo Jalen Duren to fizyczny problem w polu trzech sekund.

Pistons podwajali Stepha na piłce i po trudnym starcie zaczęli walczyć w obronie. To nagle jeden z najbardziej atletycznych składów w lidze. Mecz był bardzo zacięty przez całą pierwszą połowę. Warriors wyglądali nieświeżo. Malik Beasley szybko wszedł na starcie drugiej połowy, i on i Steph kryli się nawzajem, i używali podobnych zagrywek, przez co momentami wyglądało to jak ten mem spidermanów.

To był jeden z najbardziej zaciętych meczów w tym sezonie. Detroit prowadziło trzema po trzech kwartach. Oczywiście, że wszystko trafiło do crunchtime. Przy 105-105, na 82 sek. przed końcem, Jimmy Butler trafił jumper w izolacji nad Tobiasem Harrisem. Ale trzy posiadania później Cade Cunningham w kontrataku dał Detroit punkt przewagi. Wtedy stało się coś zaskakującego.

Zaraz natomiast Moses Moody, nowa gwiazda top-obrony Warriors, ukradł piłkę na połowie Cunninghamowi, ale na 25 sek. przed końcem faulowany Green trafił tylko jeden rzut wolny.

Jednak w ostatniej akcji Pistons, przy trzech punktach przewagi Warriors, to właśnie Draymond fantastycznie przeczytał to, co po timeoucie, chcą zrobić Pistons i skontestował z pomocy off-screen trójkę Beasleya. 115:110. Draymond pokonał team ze swojego stanu.

Curry rzucił 32 punkty na 8-22, ale podwojenia nie zabierają go z meczu – był na linii dwanaście razy. Warriors są 11-1 w meczach, w których zagrał Jimmy Butler – 15 ze swoich 26 punktów rzucił w trzeciej kwarcie.

Dla Pistons Cade Cunningham rzucił 31 punktów. Detroit jest już dziś w Portland.

Isaiah Stewart:

2) Magic przyjechali do Milwaukee. Obie drużyny idą w różnych kierunkach, ale na miesiąc przed końcem sezonu nie jedna, tylko obie są raczej mało inspirujące. Milwaukee ma dopiero #13 atak tego sezonu, Magic #28.

Magic prowadzili 36-20 w tym meczu. Dużo włosów grało z ławek obu drużyn. Wyglądało jak marzenie fryzjerów, ale raczej nie zobaczymy tego matchupu w playoffach. A szkoda – bo to prawdopodobnie najciekawszy matchup w NBA na Giannisa, zaczynając od Jonathana Isaaca, który tu wrócił do gry. I Giannis wcale się nie chowa przed Magic. Jakby wyzwalali oni w nim, to co najlepsze.

I w drugą stronę:

Ten mecz oczywiście czekał na to, aż różnicę zrobi Damian Lillard. I Milwaukee faktycznie udało się wrócić.

Trójka Lillarda dała już tylko trzy punkty straty na minutę przed końcem. Wsad Cartera, po dobrym czelendżu Jamahla Mosleya i po nerwowym rozrzuceniu piłki, dał jednak pięć przewagi na 26 sek. przed końcem. Dwa błędy Magic – faulowanie Giannisa przy skutecznej dobitce i strata Cole’a Anthony’ego – dały jednak z powrotem piłkę Lillardowi, 7 sekund, ostatnia akcja, dwa punkty straty. Doc Rivers jednak nie zachował już na tę niespodziewaną okazję timeoutu. Lillard nie trafił bardzo trudnej trójki. 111:109 Magic.

Paolo Banchero rzucił 29 punktów i ostatecznie Magic utrzymali piętnastopunktowe prowadzenie, które mieli jeszcze na dziewięć minut przed końcem.

Giannis rzucił 37 i zebrał 11 piłek, Lillard rzucił 26.

Magic są tylko 2-7 w ostatnich meczach, Bucks 8-2. Teraz osiem meczów Milwaukee zagra z drużynami powyżej 50% zwycięstw. Początek już dziś – przyjeżdża Cleveland.

3) Tyrese Haliburton opuścił drugi mecz z powodu bólu biodra i Atlanta Hawks po raz drugi w ciągu trzech dni pokonali u siebie Indianę Pacers, tym razem 120:118.

Pacers wszczęli tu comeback na gospodarzach, ale Pascal Siakam, przy trzech punktach straty, podjął na siedem sekund przed końcem złą decyzję i dał z góry, zamiast szukać trójki.

Trae Young tak mroził, wait-for-it:

Hunter spisuje się nieźle w Cleveland, a Caris LeVert, który rzucił 26, wcale nie gorzej w ATL. Ławka Atlanty znowu jest mocna. Hawks prowadzili tu już dwudziestoma punktami po pierwszej kwarcie. Trae Young rzucił 36 punktów, choć kilka minut spędził poza grą z czymś, co wyglądało na uraz uda lub biodra.

Dobra informacja w Indianie to powrót Benny’ego Mathurina, który po czterech meczach leczenia nadgarstka, rzucił od razu 30 punktów.

Milwaukee, Indiana i Detroit do końca sezonu powinni rywalizować o miejsca 4-6. Wszystkie trzy przegrały swoje mecze, nie korzystając z tego, że #3 Knicks przegrali trzy z rzędu. Bockers mają 3.5 meczu przewagi nad czwartym Milwaukee, przed którym teraz trudny fragment terminarza.

4) Mamy drugą część tego sezonu Chicago i to faktycznie stał się team Josha Giddeya.

Gwiazda rundy grupowej ostatnich Igrzysk, Giddey rzucił 26 punktów, zebrał dziesięć piłek i miał dwanaście asyst w comebacku Chicago Bulls w Miami z siedemnastu punktów. Jego trójka na 17 sek. przed końcem zamroziła wygraną 114:109. Wcześniej kluczowe punkty dwa-plus-jeden zdobył Coby White.

Mecz rozstrzygnęło siedem słabych minut Miami na koniec drugiej kwarty. Bulls szybko wrócili do gry i wygrali drugi mecz na Florydzie w ciągu trzech dni – w czwartek White rzucił 44 i Bulls pokonali Orlando. White tym razem spudłował wszystkie osiem trójek, ale rzucił 21 punktów, a Tre Jones dodał 15.

W Miami, które grało dzień po dniu, po przegranej u siebie z Minnesotą, do gry wrócił Andrew Wiggins, który przez pięć meczów leczył kostkę. Rzucił 22 punkty, razem z Adebayo najwięcej dla Miami.

Bulls wygrali więc dwa z rzędu i mają już 4 mecze przewagi nad #11 76ers, ale do #9 Miami tracą 2.5.

5) Jamal Shead myślał, że wygrał mecz:

Wszyscy myśleli.

Ale to Wizards wygrali-przegrali 118:117 przeciwko Toronto.

Rockets za to zrobili absolutny blowout u siebie na Pelicans, 146:117. Drugie zwycięstwo Rockets nad Nowym Orleanem w ciągu trzech dni. Dillon Brooks rzucił 27 punktów, Sengun i Holiday po 20. Zła informacja to jakaś kontuzja Amena Thompsona, który na sześć minut przed końcem, utykając, poszedł do szatni z czymś, co wyglądało na kontuzję kostki.

Alpi:

I na samiusieńkim dole rozgrywek Charlotte zgłupiało i skończyło 12-0 mecz z Brooklyn Nets. 105:102 dla Hornets. Nets za to znów znakomicie przegrali mecz. Odbijają sobie za te niepotrzebne zwycięstwa po trade-deadline.

Taki highlight na oficjalnym kanale NBA w 2025 roku?

Wyjdźmy klasycznie:

Poprzedni artykułDniówka: Lakers stali się kontenderem?
Następny artykułLeBron James opuści do dwóch tygodni gry

13 KOMENTARZE

  1. Isaiah Stewart to idiota. Nie sledze jego poczynań super dokładnie i od czasu jego wybuchu agresji na Królu uważam że nie powinno go być w lidze. Co jakiś czas przy oglądaniu męczy Pistons mam te same odczucia, te strasznie głupio-agresywne zachowania są u niego na porządku dziennym.
    A tutaj, wczoraj? Co chciał tym ugrać? Podpalić Currego chyba… Głupi dzban.
    Przepraszam za wylew z rana, ale już od ostatniej durnej małej akcji mnie korciło żeby się podzielić.

    12
  2. Świat wrócił do równowagi, nie ma co przereagowywać.

    LeBron wyglądał bardzo na swoje 40 lat, ale Luka wyglądał na 37. Bez elitarnego przygotowania fizycznego szybko w playoffs zgasną.

    I tylko tyle da się pograć goodwinami i jemisonami (ten to prawie rozbił tablicę swoim “floaterem”), bardziej LAL brakowało Hayesa i Hachimury niż BOS Porzingisa (nie ustałby tak na switchach jak Matuzalem).

    6