Dniówka: Stara gwardia

7
fot. youtube.com/@NBA

40-letni LeBron James, prawie 37-letni Stephen Curry i o pół roku młodszy Kevin Durant. Łącznie 10 mistrzowskich pierścieni, 7 statuetek MVP i 41 nominacji do All-NBA Teams.

Lata mijają, a ta trójka nadal pozostaje w gronie największych gwiazd NBA. W zeszłym tygodniu mieliśmy kolejne tego potwierdzanie, kiedy zostali wybrani na starterów All-Star Game. I nie był to jedynie wybór za zasługi. Mimo upływających lat, cały czas są liderami swoich drużyn i jednymi z najlepszych zawodników. Zapracowali na wyróżnienie. Ale też nie da się ukryć, że ten upływający czas coraz bardziej ich dopada. Jak na swój wiek grają świetnie. LeBron jest najlepszym 40-latkiem w historii, ale jest już 40-latkiem… Nie jest to ten sam elitarny poziom gry, jaki prezentowali w swoich najlepszych sezonach.

Przez długie lata rządzili NBA, ale te czasy już minęły.

Nie są już zawodnikami, którzy automatycznie przesuwają swoje zespoły do grona kontenderów. Przypomnijmy, że w zeszłym sezonie cała ta legendarna trójka po raz kolejny znalazła się w All-NBA Teams, jednak nikomu nie udało się poprowadzić swojej drużyny do 50 zwycięstw. Ponadto, cała trójka złożyła się ledwie na jedną wygraną w playoffach. To było dobite potwierdzenie następującej zmiany warty w lidze. Nadal są bardzo dobrymi koszykarzami, ale już nie game-changerami w grze o najwyższą stawkę. Teraz oglądamy to dalej w pierwszej połowie obecnych rozgrywek.

23-21 Phoenix Suns i 22-23 Golden State Warriors od kilku tygodni balansują na poziomie 50% wygranych i nie mogą być nawet pewni występu w Play-In. 25-18 Los Angeles Lakers znajdują się w dużo lepszej, piątej pozycji, ale równocześnie pod względem wskaźnika NetRtg są dopiero jedenastą drużyną Zachodu (-1.4). To sugeruje, że ich bilans jest wyraźnie lepszy niż realna siła zespołu, więc przed nimi także jeszcze daleka droga do playoffów.

LeBron James zdobywa 23.7 punktów, najmniej od czasów debiutanckich. Oczywiście oddał pole Anthony’em Davisowi, który stał się pierwszoplanową postacią Lakers, dlatego on bardziej zajmuje się kreowaniem kolegów. Rozdaje najwięcej od pięciu lat, 9 asyst. Ale też warto zwrócić uwagę, że zalicza najmniej w karierze 4.1 rzutów wolnych i coraz częściej zdarza mu się pudłować spod kosza. 62% skuteczności layupów. Tylko jako rookie trafiał gorzej. Nie jest już tym L-Trainem, który regularnie wjeżdża do kosza, ale utrzymuje efektywność strzelecką dzięki celności zza łuku. Pod względem indywidualnych osiągnięć nadal wygląda to bardzo dobrze, ale co zaskakujące, to już nie przekłada się na dyspozycję drużyny. Lakers są lepsi bez LeBrona na parkiecie. Przede wszystkim z nim ich defensywa traci aż 7.9 punktów na sto posiadań więcej. Jego obecność na boisku zawsze robiła różnicę, ale nie w tę stronę, a teraz nawet w ofensywie spisują się nieco gorzej. Z nim mają NetRtg minus-4.7, wyraźnie najgorszy z zawodników stałej rotacji, natomiast kiedy siedzi na ławce wzrasta on do 3.9. Po raz pierwszy w karierze James jest minusowym graczem.

Stephen Curry dopiero co w pojedynku z drużyną LeBrona wyrównał najgorszą połowę kariery pudłując wszystkie 8 rzutów i pozostając bez punktu. Miesiąc wcześniej przydarzył mu się cały mecz bez celnego rzutu z gry. W sezonie nadal trafia najwięcej trójek w lidze i jak zwykle robi to przy świetnej skuteczności 40.3%, ale coraz częściej zdarzają mu się występy, w których nie może się wstrzelić. Nie pomaga mu brak wsparcia ze strony kolegów, przez co rywale mogą się bardziej na nim skupić. To już drugi sezon z rzędu, kiedy w ekipie z Golden State nikt poza Stephen nie zdobywa średnio nawet 18 punktów. Sam musi ciągnąć atak, a brakuje mu już sił i zdrowia, żeby regularnie robić to w każdym meczu. Od początku sezonu zmaga się z bólem obu kolan, przez co musi być oszczędzany w back-to-backach. Do tego teraz doszedł jeszcze uraz kciuka ręki rzucającej. 22.3 punktów to jego najniższa średnia odkąd został All-Starem, a 44.3% z gry to druga najniższa skuteczność w karierze. Jednak w odróżnieniu od sytuacji w LA, Warriors nadal są najlepsi z Stephem na parkiecie, a najgorzej spisują się bez niego (w sumie 8.5 punktów na sto posiadań lepsi w porównaniu z minutami bez niego).

Kevin Durant robił ogromną różnicę na starcie sezonu. Phoenix Suns wygrali 13 z jego pierwszych 15 występów. Większość z nich w crunch time, kiedy na finiszu KD trafiał kluczowe rzuty. Zaczęli 10-0 w crunch time, a KD miał wtedy 36 clutch-punktów. Od tamtego czasu rozegrali dziewięć kolejnych meczów, które rozstrzygały się w końcówce, ale Durant nie był już tak zabójczy, uzbierał tylko 13 punktów i wygrali 5 razy. Jest szóstym strzelcem NBA z średnią 27.2 punktów i jak zwykle imponuje efektywnością (52.4/39.4/83%), jednak w ostatnich tygodniach ma duże problemy z prowadzeniem Suns do zwycięstw. Nawet z nim na parkiecie drużyna jest ledwo na plusie (NetRtg 0.9). Jego wskaźnik Box Plus-Minus wynosi tylko 3.4, najniższy od jego drugiego sezonu w lidze i obecnie daje mu dopiero 34. miejsce w lidze (Curry 5.5, James 5.3; liderujący Jokić 14.3).

Nie są już tymi super gwiazdami co wcześniej, ale są legendarnymi zawodnikami, którzy nadal utrzymują wysoki poziom gry, dlatego cały czas próbuje się ich uwieszać w mistrzowskich dyskusjach. Przez długie lata swoich rządów w lidze przyzwyczaili nas, że zawsze byli w grze o najwyższą stawkę. Trudno się odzwyczaić, choć argumentów coraz bardziej brakuje. Na półmetku sezonu ich drużyny nie grają jak kontenderzy i muszą skupić się na walce o sam awans do playoffów. Ale w ich drużynach nie przestają marzyć o mistrzostwie. Wierzą, że jeśli tylko ustawią się w dobrej pozycji w tabeli, ich liderzy mogą jeszcze pociągnąć zespół w playoffach, dlatego każda z nich dokonała już wymiany w trakcie sezonu, próbując poprawić skład. Warriors pozyskali Dennisa Schrodera, który miał nieco odciążyć Stepha od prowadzenia gry, Lakers załatwili do pomocy LeBronowi 3-and-D skrzydłowego jakiego od dawna im brakowało, podczas gdy Suns znaleźli potrzebny im upgrade pod koszem.

Nie są to jednak ruchy, które mogą diametralnie odmienić sytuację. Nie przesuną ich do grona kandydatów do tytułu. Do tego potrzebny byłby jakiś większy transfer, choć nawet dodanie kolejnego gwiazdora niekoniecznie oznaczałoby realne włącznie się w grę o tytuł. W tych drużynach jest za dużo dziur, a też cały czas dużym znakiem zapytania pozostanie zdrowie ich starzejących się gwiazdorów. Dlatego pójście all-in byłoby niezwykle ryzykowne i wydaje się, że w San Francisco i Los Angeles się z tym pogodzili. Szukają okazji, żeby wzmocnić zespół i jeśli tylko coś dobrego się pojawi, chętnie skorzystają, ale nie wydają się być gotowi na jakieś ekstremalne ruchy. Chcą walczyć, ale nie zamierzają postawić wszystkiego na „ostatni taniec” swojego gwiazdora, kosztem przyszłości drużyny. Curry nawet sam przestrzegł publicznie klub przed takimi desperackimi wymianami. LeBron jak zwykle przed trade deadline wywiera presję, bo on nigdy nie przejmował się przyszłymi assetami w drafcie, ale Rob Pelinka już od dłuższego czasu trzyma się swoich najcenniejszych picków.

W Phoenix oczywiście wygląda to inaczej, bo tutaj Mat Ishbia nie zraża się niepowodzeniami i nie rezygnuje ze swoich wielkich marzeń. On jest gotowy zaprzedać przyszłość drużyny i właśnie oddali kolejny swój przyszły pick, żeby poprawić pole manewru do następnych wymian. Suns są zdesperowani. Chcą zrobić coś dużego, nie przejmując się ani finansami, ani przyszłością. Za wszelką cenę chcą ustawić się teraz w grze o tytuł.

Wkrótce przekonamy się co wymyślą Suns i czy Lakers albo Warriors zdecydują się na kolejne ruchy. Jak bardzo jeszcze spróbują pomóc swoim gwiazdorom. Choć w kontekście walki o mistrzostwo raczej żadne trzęsienie ziemi tutaj nie nastąpi. Jedyne, co mogłoby naprawdę zrobić poważną różnicę, to transfer któregoś z tej trójki. Na to jednak się nie zanosi. Drużyny trzymają się swoich liderów, choć coraz więcej pojawia się głosów, że czas odpuścić, bo donikąd nie zmierzają i utknęli w przeciętności, więc lepiej rozpocząć przebudowę zanim będzie za późno. Kto pierwszy się na to zdecyduje, będzie mógł najwięcej zyskać w zamian, a przy okazji poprawić szasnę na kolejny pierścień dla swojego gwiazdora, już w innym miejscu.

7 KOMENTARZE

      • Chyba nie..
        A to nie jest tak, że Ci najpoważniejsi, “młodzi” kandydaci po prostu sami się wypisali trochę przez kontuzję: Luka, Zion, Ja, a staruszkowie jakimś cudem po prostu trwają w tym roku w zdrowiu?
        Zresztą na wschodzie wśród fanów, guardem z największą listą głosów był Swaggy Melo, a za wybranymi wysokimi był zaraz Banchero i Mobley
        Na zachodzie u kibiców natomiast natomiast byli Wemby i Luka z Antem.
        Idzie nowe.
        Po prostu doceńmy starą gwardię, która długo trzyma się w grze i to na takim poziomie!?

        0