Dostanę się do NBA! Ale nie tylko będę grał w NBA, będę jednym z najlepszych. Kolejną, wielką kanadyjską gwiazdą… Będę czarnym Steve’m Nashem. Zostanę MVP. I będziemy grać razem, kto wie – może nawet w Toronto. Albo przeciwko sobie. Zobaczysz, wygram z tobą.
Wiele razy rozmawiali o tej wymarzonej dla siebie przyszłości. Niekiedy do późnych godzin nocnych wyobrażali sobie jak to będzie. Mieli do tego mnóstwo okazji, bo przez ostatnie dwa lata szkoły średniej mieszkali razem w pokoju w domu trenera. Wyjechali z Kanady, żeby rozwijać swoje umiejętności i zdobyć stypendium na uczelni z dobrym programem koszykarskim. Od najmłodszych lat spędzali wspólnie czas grając w swoją ukochaną grę. Od zawsze rywalizowali jeden na jednego na podjeździe domu. Są dla siebie jak bracia, ale to były niezwykle twarde i zacięte pojedynki. Nie raz było na granicy bójki. Nikt nie zamierzał odpuszczać, każdy chciał wygrać. Każdy chciał być lepszy, czym też napędzali się podczas wspólnych treningów.
Shai Gilgeous-Alexander wiedział czego chce i to osiągnął. Jest jednym z najlepszych koszykarzy na świecie. Jego kuzyn Nickeil Alexander-Walker też jest w NBA. Tak, jak to sobie wyobrażali.
„Zawsze byłem marzycielem”.
Ale długo można było myśleć, że ten chłopak ma zbyt wybujałą wyobraźnię.
To nie było jak u LeBrona Jamesa, że kiedy w szkole pisał o swojej przyszłości w NBA, niemal wszyscy byli przekonani, że tak się właśnie stanie. Shai na początku szkoły średniej nawet nie załapał się do drużyny, a kończąc liceum nie znalazł się w gronie najbardziej obiecujących młodych talentów wybranych do meczu McDonald’s All-American czy Jordan Classic.
Zwrócił na siebie uwagę Johna Calipari’ego, ale dołączając do przyciągającej gwiazdy uczelni Kentucky, był najniżej oceniamy rekrutem. Nie wyglądał wtedy na kandydata do kolejnego draftu NBA. Po bardzo udanym roku na parkietach ligi akademickiej, jego notowania poszybowały w górę. Został wybrany z 11 numerem w 2018, nadal jednak było wiele znaków zapytania, co do jego przyszłej wartości. Był dużym, 198-centymetrowym guardem z długimi ramionami i potencjałem na two-way playera, ale był też chudy, nie imponował atletyzmem i obawiano się o jego rzut.
W LA Clippers rozegrał dobry sezon i na koniec znalazł się w drugiej All-Rookie Team. Ale wtedy jeszcze nikt nie ustawiał go w jednym szeregu z największymi gwiazdami tamtej klasy draftu, czyli Luką Doncicem i Trae Youngiem. Kiedy Oklahoma City Thunder pozyskali go w ramach wielkiego transferu Paula George’a, był jednym z elementów ogromnej ceny, jaką zapłacili Clippers za stworzenie gwiazdorskiego duetu. Nikt nie przewidywał, że Thunder pozyskują właśnie przyszłego All-Stara, a co dopiero kandydata na MVP. W tamtym czasie niewiele mówiło się o SGA, bo to ekipa z Los Angeles skupiała na sobie całą uwagę. To oni przejmowali gwiazdy, podczas gdy w Oklahomie rozpoczynali trudny okres przebudowy i przede wszystkim zdobyli pakiet picków w drafcie. Młody Kanadyjczyk był tylko interesującym zawodnikiem, który mógł się przydać. Thunder nie sądzili, że stanie się fundamentem ich przyszłości.
Choć już wtedy można było dostrzec coś wyjątkowego w tym 21-letnim chłopaku, bo na każdym etapie prześcigał oczekiwania.
Przecież jeszcze przed ostatnim rokiem liceum nikt nie przypuszczał, że wyląduje na tak prestiżowej uczelni jak Kentucky. Natomiast kiedy dołączył do Wildcats, nikt nie wiedział w nim kluczowego zawodnika drużyny. Zaczynał sezon jako rezerwowy, ale na koniec podczas turnieju był już ich najlepszym graczem. W Clippers można było obawiać się, że będzie miał problem z minutami, bo w składzie było sporo doświadczonych guardów, a Doc Rivers niechętnie sięga po debiutantów. Ale już na początku listopada SGA wszedł do wyjściowego składu i pozostał starterem do końca, pomagając Clippers niespodziewanie dostać się do playoffów.
Za każdym razem Shai był lepszy niż zakładano, robiąc szybkie postępy w swojej grze.
„To historia mojego życia. Zawsze stawałem się lepszy”.
Przełomowy dla niego moment przyszedł wcześnie. Kiedy nie dostał się do szkolnej drużyny, uświadomił sobie, że wcale nie jest tak dobry jak mu się wydawało. Zrozumiał, że musi znacznie bardziej się postarać, żeby mieć szansę spełnić swoje wielkie marzenia. Od tego czasu zaczął przywiązywać dużą wagę do detali, skupiając się na fundamentach gry i nie tylko spędzał mnóstwo czasu na sali, także analizując wideo. Wszyscy jego kolejni trenerzy są zgodni, że zawsze był najciężej pracującym zawodnikiem. Niektórzy koledzy nazywają go maniakiem.
Chcesz czytać dalej?
Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.
Subskrybcja
Uzyskaj dostęp dopełnej treści artykułów.
To spojrzenie na poświęcenie jest kluczem. Taki Harden do końca kariery nie załapie, że kasyna będą czynne także po jej zakończeniu…
bardzo ciekawy tekst.