Przez długie lata NBA na Święta doiła pieniądze z reklam, później rynek poszedł online, wrócił, NFL zaczęła nagle grać 25-tego, więc dziś mamy w pierwszy dzień Świąt trzy-i-pół minutowe przerwy na commercials, czy nawet 4,5-minutowe bloki reklam. Co ja mam zrobić z tymi czterema-plus-minutami? Oglądać, jak w czwartym rzędzie trybun Madison Square Garden pokazywani są “soccer stars” z 13-tego w tabeli Bundesligi FC Augbsurg? Bo to naprawdę się stało. Co mam zrobić z tym czasem?
Ale to był także mus, zwłaszcza w tych latach NBA, żeby mieć tego dnia Victora Wembanyamę – który absolutnie dowiózł swój debiut – a o godz. 20-tej na wschodzie USA podoić to co, zostało z karier 39-letniego LeBrona Jamesa i 36-letniego Stepha Curry’ego – mimo tego, że James jest stary i kontuzjowany, a Curry w dwóch z trzech ostatnich meczów miał te na 0-7 i 2-13 z gry, a oba ich składy wyglądają bardziej na teamy Play-In: słuchajcie, trafiajmy 40% z gry i zobaczmy co się stanie – tego typu teamy.
Mieliśmy więc big-boy dunk Kumingi, pariodiującego Jamesa, który nakładał sobie chwilę wcześniej niewidzialną kapotę supermana. Mieliśmy Mikala Bridgesa popełniającego ogień. Mieliśmy Lukę zobowiązanego do kontuzji mięśniowej w trakcie meczu, bo jest gruby i leniwy. Mieliśmy Anthony’ego Davisa oddanego, by kontuzjować sobie kostkę. Mieliśmy Wolves zobowiązanych do klasycznej czkawki emocjonalnie prześladowanego teamu. Mieliśmy Kyrie’ego popełniającego niemal-comeback, bo-są-Święta. I mieliśmy też 10-17 Philly Cheese w telewizji przeciwko może-znudzonemu Bostonowi – wszystko jako zapowiedzi starego, dobrego starcia LeBrona ze Stephem.
LeBron w wieku 39 lat potrzebuje wcześniej zasłony, nabiegu, żeby rozegrać pick-and-roll. Steph jest już zmęczony latami biegania bez piłki, więc gra więcej pick-n-roll, co zawsze było w jego wykonaniu dobrym-ale-nie-świetnym rozwiązaniem. Ale mimo tego nie ma dziś w NBA młodych graczy, którzy znaczeniem i pasją fanów dorównywaliby momentom, gdy LeBron i Steph zdobywali swoje pierwsze MVP – czy nawet wcześniej, gdy 23-letni Bron prowadził Drew Goodena i Boobie’ego Gibsona do Finałów NBA. Nadal jest to najbardziej atrakcyjny matchup. Tylko, że żadne pieniądze nie sprawią, że ich teamy będą lepsze. CBA nie działa w ten sposób.
Więc Steph i Bron raz jeszcze próbowali ratować Święta. Rzucili razem 35 punktów do przerwy na 24 rzutach. James rozpoczął nawet drugą połową na centrze, bo jego duży kolega się kontuzjował.
Spurs @ Knicks 114:117 Wembanyama 42/18z/4b – Bridges 41
Timberwolves @ Mavericks 105:99 Randle 23/10/8 – Irving 39
76ers @ Celtics 118:114 Maxey 33/12a – Tatum 32/15z
Lakers @ Warriors 115:113 Reaves 26/10/10 – Curry 38
Nuggets @ Suns 100:110 Jokić 25/15z – Durant 27
Steph wszedł w inferno w ostatnich 12 sekundach. Trafił cudowną trójkę z łokcia z prawego rogu z Jamesem na sobie, zanim trafił kolejną dużą u góry na remis.
Ostatnie słowo należało jednak do Austina Reavesa, który kończył mecz w niemal-mikal-bridges rytmie i zwyczajnie minął w lewo kryjącego go ciasno, ale nagle-jakby 52-letniego Wigginsa. Skończył layup na sekundę do końca. Warriors nie mieli już timeoutu.
Steph trafił 8 trójek i rzucił 38 punktów. James rzucił 31 – punktując na Wigginsie, na Kumindzie jak z(e swoimi) dziećmi – i miał 10 asyst. Obaj naprawdę dowieźli – scena to scena – mecz był przez to lepszy, niż grają ostatnio Warriors i Lakers.
LeBron, szybko, w kontekście NFL wkradającego się w 25.12 #VOLUME
Ale kto to przejmie?
Draymond też grał swoje greatest-hits na Święta:
Ten dunk Kumingi, 9.8/10:
1) 10-17 Sixers przyjechali grać do Bostonu, który był tylko 3-3 od 7 grudnia, 1-2 w ostatnich trzech – i tracił dystans do Cavaliers. Celtics grali, pod zielone koszulki, w swoich Santa-Claus czerwonych skarpetkach. Co wyglądało okropnie na tradycyjnym bostońskim parkiecie. Może dlatego Jrue Holiday nie zagrał w tym meczu. Grał za to Joel Embiid, choć nie jestem pewien, czy nie powinien zostać zwyczajnie zawieszony za to jak agresywnie poszedł mecz wcześniej na sędzinę Jennę Schroeder – która jest kobietą. I która w dodatku, a raczej przede wszystkim, miała rację, czy przy odgwizdaniu faulu ofensywnego Joela, czy przy pierwszym i drugim dachu, które dała mu za nieuzasadnione pretensje.
Ten trzeci mecz Świąt grany był o godz. 23. To jest ten mecz, gdy tracimy audytorium. Z powodu różnych historii. Wracamy do domu (taxi) albo już jesteśmy w domu i pięknie sobie zasypiamy. Sixers prowadzili 57-43. Nie ma wielu bardziej uroczych sytuacji niż fani Celtics tłumaczący swoje porażki “Ale Jrue nie grał w tym meczu” – od czasu, gdy Celtics zrobili niemal blowout w ostatnich playoffach, grając je bez swojego trzeciego najlepszego gracza.
Celtics wrócili do meczu, kilka rzutów wpadło wreszcie Jaylenowi i Jaysonowi. Poważnie jednak: Neemas Queta i jego długaśkie nogi odziane w czerwone skarpety, czerwona opaska i czerwony sleeve na ramieniu? Celtics nie mogli wygrać tego meczu. Wyglądali jak choinka, więc byli pokonywani przez obecną wersję Sixers – która jednak po cichu latem zgarnęła cheat-code na Celtics, nazywający się “Caleb Martin”.
Raz jeszcze Sixers prowadzili dwucyfrowo, tym razem w czwartej kwarcie. Kyle Lowry i Caleb trafiali duże trójki – Caleb trafił oczywiście z dziesięciu metrów o tablicę, bo lubi te obręcze. Zaraz trafił kolejną – znowu czystą.
Boston grał słabo. Raz jeszcze. Zakładając pułapki tam gdzie nie powinien i nie mając nic od Paytona Pritcharda, który nie wykorzystał swojej szansy.
I och jak Caleb był znowu “money”, niekryty, co za błąd. Ale był jeszcze czas dla Sixers, żeby zakrztusić się prawie-zwycięstwem. Celtics poszli w run 11-0 dochodząc do dwóch na dwie minuty przed końcem. Ale Sixers mieli jednak trochę szczęścia (“Caleb”) i wygrali 118:114 po dwóch wolnych Embiida na 2.8 do końca.
Maxey 13 ze swoich 33 punktów rzucił w czwartej kwarcie, miał też 12 asyst. CALEB FREAKING MARTIN rzucił 23 na oczywiście-że-7-na-9 za trzy, Bostonie. 27 punktów na 4-5 za trzy Joela.
Celtics w drugiej połowie grali już bez Porzingisa, który kontuzjował kostkę. Jayson Tatum rzucił 32, Jaylen Brown 23, Derrick White 21 punktów.
Mało brakowało a Joel nie zagrałby w tym meczu, bo on też grał swoje greatest-hits i kontuzjował się na rozgrzewce:
2) NBA powinna zostawić sobie trochę luzu na to, żeby móc w trakcie sezonu zmienić mecze świąteczne, coś zrobić. Np. Jokić i Nuggets powinni byli grać europejskiego wieczora, bo są atrakcyjnym składem do oglądania, z Jokiciem i Westbrookiem. Nuggets są tym jednym teamem, który kocha punktować w paint, ale ma też shooterów, ma rozmiar, wszystko – choć w gruncie rzeczy chodzi na końcu o Jokicia.
Murray wrócił po meczu przerwy. Nuggets byli podejmowani przez Suns, którzy dopiero co kilka dni temu przegrali w Denver 90-117. Suns znów grali bez Bookera. Nie było obrony w tym meczu przez długi czas, tylko świąteczna atmosfera od startu – DeAndre Jordan kończył reverse-alley-oopy i pod koniec 2024 roku wisiał na obręczy i podciągał kolana pod brodę. Blake myślał o wnukach. Nadal czekam(y?) na ten lineup Jokić-DeAndre!
Nuggets pierwsze prowadzenie objęli dopiero w 22. minucie, ale Aaron Gordon to dobry matchup na Duranta. Jest małym cheat-code na starsze wersje supergwiazd, jak KD czy LeBron. Mecz był zacięty. Zyskał więcej sosu w trzeciej kwarcie lepszą obroną, ale Gordon się kontuzjował – kolejny koszykarz kontuzjowany w trakcie meczów świątecznych – by dać możliwość wmawiania sobie kolejnych rzeczy do już funkcjonującej narracji o NBA.
Suns prowadzili siedmioma w czwartej kwarcie, bo Beal zagrał jeden na jeden z Porterem, dwunastoma, gdy O’Neale trafił czystą trójkę i piętnastoma, gdy KD rzucił nad Watsonem. Nuggets praktycznie kasowali pomysł o tym, że to oni powinni byli grać niedzielę wieczór. 110:100 Suns. Rewanże są czasem łatwiejsze.
27 punktów Beala, 27 punktów Duranta, 11 punktów i trzy asysty z ławki Monte Morrisa przeciwko swojej byłej drużynie koszykówki.
Dla Nuggets 25 i 15 zbiórek Jokicia, 22 punkty Portera, 17 Westbrooka. Jokić jednak znów się nie popisał – rzucił tylko siedem punktów po przerwie, a Nuggets spudłowali w całym meczu 21 z 29 trójek.
3) Wieczorny mecz siadł, gdy Luka Doncić kontuzjował przed przerwą lewą łydkę i Rudy Gobert nagle bez niego czuł się na boisku tak że wiesz mogę wszystko. Minnesota Timberwolves grali też zupełnie dobrze po obu stronach i prowadzili już 90-62, zanim przestali grać, Mavericks odrobili praktycznie całe straty, zanim Wolves uciekli ze 105:99.
Kyrie rzucił 39 punktów, ale w ostatniej minucie nie trafił trójki, która mogła Mavericks dać prowadzenie i całe Dallas na moment wysadzić w powietrze.
Edwards rzucił 26 dla Wolves, którzy wygrali, ale trochę jak przegrali. Gobert miał 14 i 10 zbiórek, Julius Randle 23, 10 zbiórek i 8 asyst.
4) Czy to był najlepszy świąteczny mecz o godz. 18 w historii? Nie pamiętam lepszego. Fakt, że wielu meczów z tradycyjnie świątecznych powodów nie pamiętam, ale te wczesne zwykle najlepiej.
Victor Wembanyama grał chyba swój najlepszy mecz w karierze i dyskusje na kanapie między nami dotyczyły zwyczajnie tego, że to dopiero jego drugi sezon, ma coraz więcej bardzo dobrych posiadań po obu stronach – i jak może dominować w czwartym-piątym sezonie gry, gdy pogra dłużej w NBA, nauczy się lepiej grać.
Ale Spurs grali tylko przez 45 minut, a Sochan tylko do czasu był dobrym matchupem na Jalena Brunsona. W tym zaciętym meczu Spurs niestety wyglądali nieco amatorsko na końcu, raz, że nie mogąc zebrać piłki na swojej tablicy przez ostatnią minutę, a dwa, że zupełnie nie potrafiąc nic zrobić z red-hot nadgarstkiem Mikala Bridgesa, który – inna rzecz, że – był w takiej nirwanie, że nieważne jak dochodził do rzutów, nieważne jakie piruety przed nimi robił, jak się odchylał, czy się potykał, tracił balans – po prostu trafiał wszystko. Wystarczyło, żeby wyszedł w górę – trafiał.
Więc po raz pierwszy aż od 1961 roku mieliśmy w Święta mecz, w którym gracze przeciwnych drużyn rzucili 40+ punktów: Wembanyama 42, Bridges 41 na 17-25. Wemby do przerwy miał już 24 punkty, 11 zbiórek, 4 asyst, 2 bloki i w trzeciej kwarcie grał jeszcze lepiej – 42, 18, 4 i 4 na koniec.
Sochan rzucił 21 i miał 9 zbiórek, Karl Towns został trochę przetarty przez lepszą wersją siebie, rzucił 21. Thibs głęboko do końca meczu grał i bez niego, i bez Brunsona, mając świetne minuty z ławki od Achiuwy i McBride’a.
LeBron i Curry ratowali Święta, ale być może zapamiętamy je jako “Dzień dobry” Victora Wembanyamy, jego pierwszy, duży moment w NBA na dużej scenie.
Ale to Mikal Bridges ląduje póki co z higlightem. Myślał, że jest Kevinem Durantem i na jeden wieczór nim był. Gdyby jeszcze trafił ten zupełnie-ostatni rzut to wstąpiłby do niebios:
Spokojnie, nie tylko Bridges:
Wyjdźmy na Top-10:
Mam wrażenie, że Reaves konsekwentnie gotuje Warriors od kilku sezonów. Nie zdziwiło mnie, że to akurat on trafił game winnera.
Brakuje cały czas gościa, który na luzie wrzuci 25-30 pkt dla GSW – dawać ten trade!
NFL będzie nawet na Netflixie. I chyba rzucę okiem jak to podadzą
Chyba było wczoraj, w czasie naszych meczy.
Zawsze był od kiedy pamiętam.
Ludzie się zmieniają dookoła, on zawsze był i jest. Nawet slownik przestał podpowiadać Leclerc po pierwszych literach “Le”. Był z włosami, w opasce, z Wadem, z brodą. Zaczął w roku, jak “Andrzej” uzyskał tytuł “doktora” (cudzyslów ma uzasadninei) na UJ. Tyle historii, tyle trosk, zawsze był. A ja z nim. I o tej 3 w nocy wydawało mi się, że wyszedł z płaskiego okranu po zrobieniu pomki i “too small”. Usiadł koło mnie, zdjął buty, poprosił o kawę. Na wstępie miałem wiele pytań, które się schowały, jak zapytał o zbrodniczą sosnę pod Smoleńskiem i “What happen, bro?”. On był także ze mną i z nami przed ten czas…
Przynajmniej można się było wczoraj dowiedzieć na Canal plus że Davis jest jednym z kandydatów do MVP tego sezonu 😂
Super mecze! Reklamy wiadomo że wnerwiaja, ale nawet nie trzeba było zmieniać kanału tylko mecze same się zmieniały.
Każdy miał co najmniej długie momenty! Wemby robił show w MSG, Kyrie wracał wracał i ładne rzuty MIN mu nie dały wrócić, boston przegrał z “cuchnącymi” u siebie na święta więc probs, Król vs Steph mniam! To co Steph trafił 2 trójki to szok, KAŻDY wiedział, po pierwszej trafionej, że będzie piłka do niego a on jakby to był każdy rzut Bang! Na ostatnim już przysnąłem, ale do połowy było nieźle.
Także mój pierwszy pełny i w normalnych godzinach X-day z NBA i naprawdę super doświadczenie!
Ilość reklam jest tutaj przeogromna, na każdym kroku, ciągle, i co najgorsze te same. Trzeba mieć książkę w rękach lub drugi ekran żeby nie denerwowały.
Najtrudniejsze to przestać otwierać nowe piwo/dolewać wino w tych przerwach. Prawdziwy maraton, człowiek walczy z przeciwnościami, oczy ciężkie, ale powoli, oby do mety.
Aha – ja tylko półmaraton, w kimono po Celtics-76s
Miałem łatwiej bo u mnie mecze zaczęły się o 1100 ;)