Mamy dziś gościnny wpis jednego z naszych czytelników, który odwiedził Boston, Massachussetts i trafił na stadion najlepszej drużyny NFL ostatnich 25 lat – fakt, że Michał trafił tam już po Tomie Brady’m, po wszystkim, ale dziś ceny biletów na Celtics to nie przelewki.
Michał Wiszniewski
Jestem dzieckiem lat 80-tych, urodzonym w Białymstoku. Moja pierwsza miłość? Koszykówka! NBA zawładnęła moim życiem przez porządne 10 lat (od 1990 do 2000). Byłem oddanym fanem Bulls. Pamiętam, jak na żywo w TVP oglądałem Scottie’ego Pippena w czerwonych butach zdobywającego MVP All-Star Game w 1994 roku. Teraz kibicuję Portland. Moja ulubiona historia “co by było, gdyby” dotyczy Brandona Roya i Grega Odena – gdyby ich kolana były tak silne jak miłość Taylor Swift i Travisa Kelce. Mało kto pamięta, że trio Roy, Oden i LaMarcus Aldridge zagrało razem tylko 62 mecze, osiągając bilans 50-12.
Zafascynował mnie też futbol amerykański. Jak przez mgłę pamiętam Super Bowl 1993 z Dallas Cowboys, gdy Troy Aikman zdobywał mistrzostwo i tytuł MVP. Nagranie z meczu oglądałem na kasecie video przez kilka tygodni, codziennie po powrocie ze szkoły.
Kiedy NBA przeniosła się do Canal+, nie było mnie stać na abonament, więc śledziłem ligę z oddali. Wróciłem do mojej pasji w 2009 roku, podczas finałów Lakers – Celtics. Po kilku latach pojawił się „Szósty Gracz” i oszalałem na nowo.
W 2007 roku przeniosłem się z Białegostoku do Warszawy. A stolica to wielkie wymagania ale też wielkie możliwości. Dzięki pracy w amerykańskiej firmie farmaceutycznej otworzyła się przede mną możliwość podróży do USA.
W mojej głowie było to jednoznaczne z szansą na zobaczenie amerykańskiego sportu na żywo. W październiku tego roku pojawiła się kolejna taka okazja! Zaproponowano mi wyjazd na dwa tygodnie do Bostonu, aby wspomóc moich amerykańskich kolegów z projektem, który nie rokował zbyt dobrze. Projekt może i był skazany na niepowodzenie, ale moją nagrodą było obejrzenie amerykańskiego sportu na żywo! Gdy tylko dostałem potwierdzenie, że jadę, zacząłem sprawdzać, co tam można przeżyć: NBA, NFL czy NHL.
Miałem do wyboru dwie bardzo atrakcyjne opcje:
1. NBA: Celtics – Knicks na otwarcie sezonu!
2. NFL: Patriots – Jets
Często w życiu bywa że lepsze jest wrogiem dobrego. Wracają też pytania, na co mam czas i jak za to zapłacić. Priorytetem było NBA. Ból finansowy pojawił się jednak przy opcji Celtics. Najtańsze bilety: 300 dolarów, i to w ostatnim rzędzie, za filarem, prawie przy suficie. Celtics już widziałem raz w 2019 roku, tuż przed pandemią. Boston grali w TD Garden przeciwko Philadelphii ze zdrowym Embiidem. W pierwszej połowie miałem na sobie koszulkę 76ers i przybijałem piątki z barczystym, łysym gościem w koszulce Iversona, który siedział rząd przede mną. Jak na drugą połowę założyłem świeżo kupioną koszulkę Celtics z okrągłym zerem na plecach, mój nowo poznany kolega strzelił focha i przestał się obracać w moją stronę.
Z kolei Patriots oferowali niezłe miejsca za 140 dolarów. Normalnie kosztują 280 – taki rabat, bo przegrywali mecz za meczem, a czasy Toma Brady’ego to już tylko wspomnienie. Padło na NFL. Udało mi się namówić amerykańskich kolegów, żeby poszli ze mną. Z lokalsami raźniej!
Mecz zaczynał się o 13:00 w niedzielę na Gillette Stadium (pojemność: 65 tysięcy dusz), w miejscowości Foxborough, gdzie mieszka jakieś 18 tysięcy ludzi. To tak, jakby PGE Narodowy postawić w Łowiczu.
Ale stadion to nie wszystko! Wokół niego jest 23 tysiące miejsc parkingowych, centrum handlowe z 19 restauracjami, kino z 14 salami i dwie kliniki – tak na wypadek, gdyby kibic przeżył za dużo emocji albo za bardzo objadł się kiełbasą. Patriots grają tam tylko 8 meczów w sezonie, czasem zagra Ed Sheeran, czasem Taylor Swift, ale przez resztę roku stadion stoi pusty.
Jet lag pokonałem już kilka dni wcześniej, ale dzień przed meczem nie mogłem spać. Czterdziestka na karku, a cieszyłem się jak mały chłopiec! O 9 rano wyruszyłem z hotelu. Tegoroczna jesień w Massachusetts była piękna, kolorowa i słoneczna.
Wiedziałem, że zbliżam się do stadionu, bo nad drzewami zauważyłem szczyt amerykańskiej flagi – jakby mówiła: „Tu zaczyna się NFL”. Dojechałem bez korków i przed dziesiątą byłem już na parkingu. A tam impreza na całego! Polacy w niedzielę idą do kościoła, a Amerykanie świętują z NFL.
Tailgating to rytuał. Wygląda to tak, że ludzie grillują na otwartej naczepie pick-upa albo przy bagażniku SUV-a. Stoły, krzesła, kiełbasa na ruszcie, piwo w dłoniach, rodziny rzucające woreczkiem z piaskiem do dziury w drewnianym stoliku – każdy w bluzie z nazwiskiem ulubionego zawodnika. No, jak z filmu! Uśmiech nie schodził mi z twarzy.
Czas ruszać na stadion, gdzie wszystko jest ustawione pod wyciąganie pieniędzy z kieszeni kibiców. Kawa, pączki z Dunkin’ Donuts. Jeśli masz ze sobą plecak (a nic nie można wnieść na stadion) – dobry człowiek przechowa go w swoim vanie za 20 dolarów.
Jest też ogromny sklep z kartami zawodników, koszulkami, pamiątkami (NFL, też NBA!) – nawet pidżamy mają! Chciałem zapolować na koszulkę Gronkowskiego (no bo nazwisko brzmi swojsko!), ale nie mieli. Więc wybrałem koszulkę Drake’a Maye’a – wielką nadzieję Patriots, młodego quarterbacka, wybranego z numerem 3 w drafcie. Już w trakcie meczu kibic za mną popukał mnie po ramieniu i mówi: „Fajna koszulka, ale chyba szybko straci na wartości.” Chwilę później Drake dostał kolanem w głowę i zszedł z boiska z wstrząśnieniem mózgu.
NFL to religia, a większość kibiców chodzi do kościoła Fantasy Football. W przerwach każdy więc zerka na telefon i komentuje, jak radzą sobie ich zawodnicy. Graczy z najwyższą punktacją w tym tygodniu, na każdej pozycji, wyświetlają nawet na telebimach na stadionie, podczas meczu. Any given Sunday w pełnej krasie! Fantasy Football przynosi także ciekawe rozdwojenie jaźni. Nie do końca wiadomo, komu kibicować. Czy na żywo drużynie gospodarzy, czy może trzymać kciuki za Breece’a Halla – running-back z Jets, którego mam w swojej drużynie fantasy.
Mecz był świetny, trzymający w napięciu, choć to raczej Jets przegrali niż Patriots wygrali. Przygoda Aarona Rodgersa z Jets to rozczarowanie ostatnich dwóch lat. Od czasu, gdy byłem na Foxborough, w Jets nie zmieniło się nic.
Dla mnie całe wydarzenie to święto. Natomiast dla Amerykanów to tylko kolejna niedziela.
Mimo, że mecz był zacięty do ostatnich sekund, część kibiców zaczęła opuszczać trybuny kilka minut przed końcem – niektórzy po to, by rozpalić grilla na nowo, a inni, by uniknąć korków. Wiedzieli co robią. Powrót do hotelu zajął mi ponad 2 godziny, gdy rano na stadion jechałem 45 minut.
Był to mój trzeci mecz NFL na żywo i za każdym razem jest to niesamowite przeżycie i fantastyczna rozrywka. Zresztą nie tylko na mnie działa magia stadionów. 1 stycznia 2023 roku zabrałem moją wtedy 8-letnią córkę na mecz Rams vs Chargers w LA na SoFi Stadium. Mimo że minęły już dwa lata, Helena za każdym razem, gdy oglądam NFL, pyta, „Czy już grał Keenan Allen?”. Kupiła sobie wtedy jego koszulkę za pieniądze, które dostała od dziadka Mirka znanego w okresie świątecznym jako Święty Mikołaj. Kolejne pytanie to, „Czy Taylor Swift jest na stadionie i kibicuje Travisowi?”
Kiedy pojawi się kolejna szansa na zobaczenie NFL lub NBA na żywo?
Nie wiem, ale mam wielką nadzieję, że wkrótce.
Świetnie się czytało, dzięki :)
Też dziękuję, przeczytałem z przyjemnością!
Bardzo przyjemny tekst
Jak to miło że w życiu marzenia się spełniają parami. Nie dość że zobaczyłem Patriots na żywo to jeszcze opublikowali mnie na 6 graczu. Gwiazdka przyszła wcześniej w tym roku.
Real recognize real :)
Super sprawa. Też mam zamiar kiedyś polecieć na kilka dni. Może uda się jeszcze zobaczyć LeBrona na żywo…
Znacie jakieś grupy które latają z Polski na NBA?
Sprawdź u keepthebeata oraz na Probasket – widziałem jakieś ogłoszenia u nich, że są organizowane wyjazdy.