Dniówka: 15-0 Cavaliers dopiero muszą zostać sprawdzeni

3
fot. NBA League Pass

Cleveland Cavaliers fantastycznie się rozpędzili i przechodzą jak walec po kolejnych drużynach.

Nawet wczorajsza nieobecność Donovana Mitchella nie przeszkodziła im po raz kolejny rozstrzelać rywali. Mecz wcześniej nie mieli Evana Mobleya, a też przecież od samego początku są bez Maxa Strusa. Ale póki co, nic nie jest w stanie ich zatrzymać. Właśnie wyrównali drugą najdłuższą w historii serię zwycięstw na starcie sezonu i poprawiają klubowy rekord najdłuższej serii. Nawet z LeBronem Jamesem tak długo jednym ciągiem nie wygrywali. To już 15 meczów z rzędu.

Kenny Atkinson cały czas pozostaje niepokonany odkąd usiadł na ławce Cavs, zaliczając najlepsze otwarcie trenera w nowej drużynie. Przejął ten sam skład, który w zeszłym sezonie grał poniżej przeciętną ofensywę i wprowadził kilka usprawnień, tworząc zabójczą wręcz maszynę dysponującą najlepszym atakiem NBA. Grają szybciej, więcej jest ruchu, ścięć, podań, co przekłada się na spacing i kreowanie dobrych pozycji na dystansie, które pomogły rozpalić się nawet przeciętnym strzelcom. Cavaliers generują średnio aż 122.1 punktu na sto posiadań, co jest poziomem jaki w zeszłym sezonie prezentowali mistrzowie i obecnie numerem jeden w całej lidze.

Największą zmianą jest oczywiście rozszerzona rola Evana Mobleya mającego częściej piłkę w rękach, ale też ogromny upgrade daje Darius Garland, który odżył po rozczarowującym poprzednim sezonie i znowu wygląda jak All-Star. Atkinson dał mu więcej swobody do kreowania akcji, rozdziela minuty jego i Mitchella, ustawiając najczęściej w duecie z Jarrettem Allenem, ale też nieco częściej Darius korzysta z podań rzucając z dystansu i dużo lepiej kończy w pomalowanym.

Nie da się jednak ukryć, że Cavs korzystają także na sprzyjającym kalendarzu.

Bo w tych 15 meczach tylko cztery razy zmierzyli się z zespołami mającymi w tym momencie dodatni bilans. Tymczasem wczorajsze spotkanie z Charlotte Hornets (w dodatku grającymi drugi dzień z rzędu) było już ich dziesiątym pojedynkiem z drużyną znajdującą się obecnie w gronie dziesięciu najgorszych ekip sezonu. Według Basketball-Reference, jak na razie mieli czwarty najłatwiejszy terminarz w lidze.

Ich najtrudniejszym rywalem byli 10-2 Golden State Warriors, którzy przyjechali do Cleveland, ale nie przyszli do meczu i nie pozwolili gospodarzom za bardzo się sprawdzić. Cavs od startu zrobili na nich efektowny blowout. Łatwo przeszli się także na własnym parkiecie po 9-4 Los Angeles Lakers, którzy mocni są jedynie grając w LA. Natomiast 8-6 Orlando Magic pokonali zaraz po tym, gdy ich rywale stracili Paolo Banchero.

Oczywiście to też sztuka, żeby wykorzystywać sprzyjające okoliczności, pokonywać słabszych przeciwników, utrzymać koncentrację i tak wysoki poziom gry przez kolejne tygodnie. Zaliczają rewelacyjną serię i co do tego nie ma wątpliwości. Ale już można zastanawiać się jak dużo ta seria mówi o sile Cavs w kontekście walki o mistrzostwo. Potwierdzają, że są świetnie zgraną ekipą, z dużymi możliwościami ofensywnymi i w sezonie zasadniczym potrafią dominować, ale czy to przełoży się także na playoffy? Nad tym będziemy zastanawiali się, oglądając i analizując Cavs przez kolejne miesiące długiego sezonu. Bo przecież to ten sam skład, który rok temu męczył się w pierwszej rundzie z Magic. To nadal drużyną z dwójką wysokich, z których żaden nie jest zagrożeniem na dystansie i z niskim backcourtem.

Na razie wygrywają na własnym parkiecie, na wyjazdach i w back-to-backach. Zrobili już sporo blowoutów, ale i sprawdzili się również w crunch time. Potwierdzają, że trzeba się z nimi liczyć i są jednym z kontenderów. Ale nadal czekamy na to jak zaprezentują się w pojedynkach z najtrudniejszą konkurencją i w bardziej wymagającym terminarzu, kiedy będą musieli grać kolejne wymagające mecze po sobie. Na to drugie jeszcze szybko się nie zanosi, bo dopiero na przełomie grudnia i stycznia jadą w trasę po Zachodzie, ale już jutro czeka ich prawdziwy sprawdzian, kiedy odwiedzą obrońców tytułu w turniejowym pojedynku.

„To będzie dla nas wielki test. Oczywiście oni grają w innym stylu, 5-0 z pięcioma strzelcami, więc będzie to dla nas naprawdę dobry test. Jesteśmy teraz w tym punkcie – 15-0 i sprawdźmy się z najlepszymi, zobaczmy, na czym stoimy i gdzie będziemy wprowadzać poprawki, a gdzie nie.

To naprawdę poprzychodzi w idealnym momencie.” – coach Atkinson

Celtics oddają najwięcej rzutów zza łuku i najwięcej ich trafiają, tymczasem Cavaliers imponują najlepszą w lidze skutecznością 41.9%. Póki co, są niesamowicie gorący na dystansie, ale trudno oczekiwać, że utrzymają to przez cały sezon. Ten ogień z czasem zmaleje, bo w tym momencie większość ich strzelców trafia na rekordowej dla siebie skuteczności – Ty Jerome (54.1%, w karierze 36.2%) Caris LeVert (45.8%; w karierze 34.4%), Darius Garland (45.5%, w karierze 38.8%), Isaac Okoro (44.4%; w karierze 35.2%), Donovan Mitchell (42.1%; w karierze 36.8%). Na razie tylko dwa razy zdarzyło im się trafić ze skutecznością poniżej 35% za trzy, dlatego też dopiero przekonamy się, jak będą sobie radzić, kiedy te rzuty nie będą im aż tak często wpadały.

W tym momencie wpada aż 52.4% rzutów z gry zawodników Cavs. Ostatnią drużyną, która zakończyła sezon ze skutecznością powyżej 51% byli Utah Jazz w odległym 1995 roku, kiedy jeszcze mało kto rzucał zza łuku.

Zagrożenie na dystansie otwiera im drogę do kosza i zdobywają też dużo punktów w pomalowanym, ale nie dostają się często na linię wolnych (23 miejsce w lidze), nie są dobrze zbierającą drużyną (22m.), natomiast ich obecnie siódma defensywa pozwala na sporo celnych trójek.

Potrzebna jest większa próba i więcej pojedynków z silniejszymi rywalami, żeby ocenić realną siłę tych Cavs. Ale ten super-gorący start już ustawia ich w bardzo komfortowej pozycji i ułatwi przejście przez dalszą część sezonu, żeby jak najlepiej przygotować się na playoffy.

Chociażby teraz bez problemu mogli dać wolne Mitchellowi, żeby zebrał siły na starcie w Bostonie. Ale póki co, tych sił za wiele wcale nie traci grając najkrócej w karierze, tylko 31.1 minut. Świetna dyspozycja rezerwowych i szybko rozstrzygane mecze pozwalają Atkinsonowi na razie trzymać starterów na niższych minutach, co w dłużej perspektywie powinno pomóc utrzymać ich przy zdrowiu. Rok temu Mitchell przez większość sezonu musiał ciągnął drużynę, grał mimo kłopotów z nogą i ostateczne nie był w stanie dokończyć serii z Celtics. Teraz jest duża szansa, że do czasu playoffów nie zostanie tak wyeksploatowany.

Ponadto, dzięki tej serii Cavs szybko uciekli konkurencji. W tym momencie mają już 3.5 meczu przewagi nad drugimi Celtics, a kolejne trzy więcej nad trzecimi Magic. Znajdują dalej od ekipy z Orlando niż rozczarowujący Bucks, którzy są na 12 pozycji z 5 meczami straty do najlepszej trójki. Przypomnijmy również, że na koniec zeszłego sezonu między drugimi Knicks a ósmymi Heat ta różnica wynosiła tylko 4 mecze. Wtedy Celtics mocno wszystkim uciekli. Dla Cavs jest jeszcze za wcześnie, żeby mówić o pewnym pierwszym miejscu, ale mogą być już całkiem spokojni miejsca w czołówce Wschodu. Musiałby zdarzyć się prawdziwa tragedia, żeby z niej wypadli. Bo też ta uzyskana przewaga zapewni im spory margines błędu na wypadek jakichś kontuzji i gorszego momentu sezonu. Jeśli natomiast uda im się ją utrzymać, w drugiej części sezonu będą mogli swobodniej eksperymentować, sprawdzając różne rozwiązania i oszczędzając starterów, żeby jak najlepiej przygotować się na playoffy.

Poprzedni artykułKary grzywny dla Anthony’ego Edwards i LaMelo Balla
Następny artykułWake-Up: Mavs bez Luki wygrali w OKC, Pistons #5 na Wschodzie(!)

3 KOMENTARZE

  1. Męcząca narracja. Prowadzenie z Warriors 40 punktami do przerwy przedstawione jako rywale nie przyszli do gry i nie pozwolili się Cavs sprawdzić? Pozostaje tylko trzymać kciuki za Cleveland, fajnie by było gdyby jeszcze przedłużyli tę passę o mecz z Celtics u siebie…
    Go Cavs!

    6