Dniówka: Gorący start sezonu Lakers

0
fot. NBA League Pass

Po pierwszych dniach nowego sezonu mamy cztery niepokonane drużyny z kompletem trzech zwycięstw. Po dwie w każdej konferencji.

Mistrzowie zaraz po odebraniu pierścieni rozpoczęli od efektywnej wygranej nad wzmocnionymi w wakacje New York Knicks, po czym zrobili co trzeba przy okazji wizyt u dwóch drużyn, które zeszły sezon spędziły na samym dole tabeli Wschodu. Póki co, są niesamowicie gorący na dystansie, średnio trafiając aż 22.7 rzutów za trzy przy skuteczności 44.2%.

Boston Celtics mają najefektywniejszą ofensywę, natomiast tuż za nimi znajdują się Cleveland Cavaliers, którzy z nowym trenerem na ławce już dwa razy przekraczali pułap 130 i w sumie zdobyli dotychczas najwięcej punktów w całej lidze. Ale na razie mieli łatwe zadanie, grając wszystkie trzy mecze ze słabymi przeciwnikami aspirującymi do loterii.

Oklahoma City Thunder na starcie zniszczyli zeszłorocznych mistrzów na ich parkiecie, a następnie pewnie przeszli się po play-inowych ekipach ze Wschodu. Każdy z trzech meczów wygrali różnicą co najmniej 15, a dopiero wczoraj po raz pierwszy pozwolili rywalom przekroczyć pułap stu punktów. W tym momencie dysponują zdecydowanie najlepszą defensywą NBA tracąc średnio ledwie 90.8 punktu na sto posiadań.

Ale największą historią początku sezonu są jak na razie Los Angeles Lakers. I to wcale nie tylko dlatego, że to Lakers i drużyna LeBrona. Wydawało się, że historyczny duet ojca z synem będzie najważniejszym momentem i jedynym, który przyciągnie uwagę całej ligi do LA w tych pierwszych dniach, ale to oni teraz zanotowali najefektowniejsze 3-0. Pokonali trzy drużyny będące w zeszłym sezonie na plusie, dla których teraz playoffy to plan minimum. Trzy ekipy, które w przedsezonowych typowaniach były ustawiane przed nimi.

Na otwarcie zanotowali kontrolowane zwycięstwo z finalistami Zachodu, potem odrobili aż 22-punktową stratę w starciu z gwiazdorskimi Suns, a dzień później zabrali czwartą kwartę w pojedynku z Kings. JJ Redick nie mógł sobie wymarzyć lepszego początku trenerskiej kariery. Poprzednim coachem, który wygrał swoje pierwsze trzy mecze na ławce Lakers był Phil Jackson.

Lakers pod wodzą Redicka na razie wcale nie rzucają więcej zza łuku, ale w ostatnich dwóch meczach złapali ogień na dystansie i trafili po 14 trójek przy łącznej skuteczności prawie 46%. Nadal ich największą siłą jest fizyczna gra i dominacja w strefie podkoszowej. Zdobywają najwięcej punktów w pomalowanym, do tego często dostają się na linię, biegają do kontrataków, unikają za to półdystansu (łącznie tylko 17 rzutów stamtąd w trzech meczach).

Największą i najbardziej widoczną zmiana jest większa rola Anthony’ego Davisa, który znajduje się teraz w centrum całej gry. Nie tylko oddaje najwięcej rzutów, ale też piłka częściej przechodzi przez jego ręce. Playmakerzy mają za zadanie regularnie znajdować go, a potem AD decyduje czy sam atakuje, czy na przykład handoffem uruchamia kolegów. Jest ofensywnym „hubem” i jak na razie fantastycznie wywiązuje się z tego zadania. Oglądamy agresywnego AD, który dominuje w paint, średnio aż 15 razy staje na linii, ale też nie boi się rzucić z daleka i ostatnio na finiszu meczu z Kings wykorzystał otwartą pozycję na dystansie w pick-and-pop. Jest obecnie najlepszym strzelcem całej NBA z średnią 34 punktów trafiając 57% swoich rzutów z gry i 80% wolnych.

To były trzy kolejne występy ze zdobyczą na poziomie 30. Wcześniej w barwach Lakers taki start zaliczyli tylko Elgin Baylor, Jerry West i Kobe Bryant. Warto też wspomnieć, że w zeszłym sezonie Davis miał tylko jedną taką serię i to jeszcze z meczem przerwy z powodów zdrowych. Ale to wcale nie jest najlepszy start jego kariery. W 2016 roku zaczął jeszcze lepiej, kiedy już w pierwszych dwóch meczach uzbierał aż 95 punktów. Ciągnął wtedy New Orleans Pelicans osłabionych brakiem Jrue Holidaya, jednak jego popisy na niewiele się zdały i nie uchroniły drużyny przed serią aż ośmiu porażek na otwarcie. Teraz jego świetna gra przekłada się na zwycięstwa. Wreszcie udało mu się nawet pokonać Domantasa Sabonisa, z którym przegrał wszystkie wcześniejsze 10 pojedynków.

Na swoim koncie ma także w sumie 33 zbiórki, 10 asyst, 5 przechwytów i 7 bloków.

Zobaczymy na ile Davisowi starczy energii, a także zdrowia, żeby utrzymać tak wysoki poziom, który ustawia go wśród liderów rozpoczynającego się wyścigu po MVP. Bo w dłuższej perspektywie z tym zawsze miał kłopot. Potrafi dobrze wchodzić w sezon (w karierze najwyższą średnią punktów ma właśnie w październiku) i dominować przez jakiś okres czasu, ale czy wreszcie będzie to robił przez całe rozgrywki?

AD będący pierwszoplanową postacią po obu stronach boiska ma pomóc zachować siły już prawie 40-letniego LeBrona Jamesa. Od dawna mówiło się, że powinien przejąć pałeczkę i może nadszedł moment, gdy w końcu jest na to gotowy. LeBron bardzo chętnie odda mu tę rolę. Na każdym kroku teraz bardzo chwali swojego kolegę, podkreślając, że to Davis jest w centrum, a on razem z innymi ma dostarczać mu podania.  James miał dość ciche pierwsze dwa mecze na łącznie 37 punktów i nawet pojawiły się głosy, że spowalnia i zaczyna być widać jego wiek. Ale eksplozją w czwartej kwarcie sobotniego spotkania pokazał, że nadal potrafi zabrać mecz. Ma jeszcze wystarczająco paliwa w baku. Jak tłumaczył po zwycięstwie, teraz po prostu nie musi tego robić przez cały mecz, mając obok siebie grającego jak MVP Davisa i innych świetnie spisujących się starterów (każdy zdobył co najmniej 16 punktów). Nie musi ciągnąć drużyny, ale kiedy trzeba, może wziąć sprawy w swoje ręce i dominować.

Na razie wygląda to bardzo ładnie i obiecująco. Buduje się pozytywna atmosfera, drużyna nabiera pewności siebie i jeszcze więcej zaufania do debiutującego trenera. Ale na razie to tylko 3 mecze. Takie serie w trakcie sezonu nie są niczym nadzwyczajnym. Poza tym, rok temu Lakers także świetnie zaczęli na własnym parkiecie. A teraz są pierwszą drużyną z trzema występami przed własną publicznością. Po tym jak w preseason musieli krążyć po innych halach, bo w Crypto Arena kończono remont, teraz mieli komfort kilku dni bez podróżowania. Ale to się właśnie kończy i od razu wyruszają w długo, 5-meczową trasę. To będzie dla nich ważny sprawdzian. Przypomnijmy, że w zeszłym roku rozpoczęli sezon od serii pięciu zwycięstw w LA, równocześnie przegrywając pierwsze pięć wyjazdowych meczów.

Dzisiaj będą w Phoenix, gdzie gospodarze będą chcieli zrewanżować się za piątkową porażkę. Następnie czeka ich pojedynek z niepokonanymi obecnie Cavaliers. W Cleveland LeBron odwiedzi byłą drużynę, podczas gdy dla Bronny’ego będzie to pierwsza wizyta w rodzinnych stronach, gdzie się urodził i dorastał. To pewnie będzie kolejna okazja do wspólnego występu Jamesów. Tworzą historię, na szczęście nie jest to główna historia wokół Lakers, czego można było się obawiać jeszcze przed startem sezonu. Na razie historią jest ich wygrywająca koszykówka.

Poprzedni artykułWake-Up: Warriors oblali test, stracili Stepha. 45 Maxeya
Następny artykułMiędzy Rondem a Palmą (1343): Raczej woli nie mieć pomnika