Diamenty Alertu: Przedfinałowe spotkanie LeBrona z Warriors

3
fot. NBA League Pass

Jak ten czas pędzi. Za nami już 10 sezonów z Alertem Meczowym. Przez ten czas zmieniał się sposób oceniania przez nas meczów, pojawiły się różne ikonki, teraz ustawiamy mecze w kolejności, ale od początku chodziło o to samo – pomóc Wam wybrać, które mecze z minionej nocy warto obejrzeć. Oczywiście bez zdradzania wyników.

Od samego początku te najlepsze, najciekawsze spotkania oznaczaliśmy „diamentem” (z czasem jest ich coraz mniej, jesteśmy bardziej wymagający i wybredni), dlatego zebrał się ciekawy zestaw meczów i tak sobie teraz wymyśliłem, że można to wykorzystać, żeby cofnąć się do dawnych “klasyków” sezonu regularnego. Pamiętamy wielkie pojedynki playoffowe sprzed lat, czy jakieś rekordowe występy, ale przecież co roku jest też mnóstwo świetnych meczów fazy zasadniczej, które zapewniają nam rozrywkę jesienią czy zimą, a potem zostają zapominane. Wakacje to dobry czas, żeby w wolnej chwili wrócić do niektórych z nich.

Na początek weźmy pierwszy sezon Alertu. Co powiecie na prime LeBrona Jamesa w pojedynku z Golden State Warriors na kilka miesięcy przed ich pierwszym finałowym spotkaniem?


27 lutego 2015 roku, Cleveland

(44-11) Golden State Warriors vs. (37-22) Cleveland Cavaliers

Do obejrzenia w League Pass

Tak pisaliśmy po tamtym meczu na Szóstym:

Gdy wydawało się w listopadzie i grudniu, że może już opuścił swój “prime”, James wrócił powrotem. Lżejszy, ale szybszy. Już nie ten 116-kilogramowy czołg z sezonu 2013/14, ale wciąż wystarczająco silny by rozepchać się w drodze pod obręcz i w tym sezonie dużo więcej penetrujący z obwodu niż sezon wcześniej. To fizyczna wersja bardziej przypominająca lata 2009-2012 niż 2013-2014.

Ta wersja może być najbardziej fun-to-watch wersją Jamesa – już lepszego technicznie i mocniejszego psychicznie Jamesa niż ten z czasów 2008-2010 w Cleveland. Przekonamy się w playoffach czy tą najlepszą.

Czwartkowy mecz przeciwko Golden State Warriors był jednym z najlepszych meczów jakie kiedykolwiek zagrał, choć tak naprawdę pewnie tylko jednym z 25-30. Zaczął tyłem do kosza, potem przeszedł na obwód i w trzeciej kwarcie nie było Splash Brothers, był Splash Brother, All-NBA LeBron Team. Jeden człowiek nakładający na mecz swoje ego i swoją dominację. Stephen Curry był cichy jak mysz kościelna, Klay Thompson też.

Kilka tygodni temu, grając przeciwko Kevinowi Durantowi, James zrobił praktycznie dokładnie to samo i Durant wyglądał dokładnie tak samo jak Curry. Oglądał, był świadkiem.

LeBron gra w tej samej lidze co wszyscy, ale jakby wciąż grał w innej. I swój season-high 42 punkty – w tym już 38 po trzech kwartach – miał przeciwko obronie nr 1 w tym sezonie NBA. Ale obronie, która nie jest bez skazy.

All LeBron, Wszędzie LeBron Cleveland Cavaliers po wyrównanej i świetnej z obu stron pierwszej połowie (61-56) w drugiej wyraźnie pokonali Golden State Warriors 110:99. Była to być może zapowiedź Finałów NBA.

Zaczął w post-up, pokazując m.in. prawy pół-hak z lewego bloku na Draymondzie Greenie, coś nad czym pracował przez dwa ostatnie offseasons. Zaraz przeszedł na prawe post i okręcił się wokół Greena do linii, krzyknąłem jak mała dziewczynka. Green jest jednym z Top3 obrońców tego sezonu, mind you. W drugiej kwarcie tę samą rzecz zrobił na Andre Iguodali i wymusił przy tym jeszcze faul.

Potem dodał trójkę, zaraz kolejną i po 24 punktach z 9 rzutów do przerwy, w drugiej połowie był już Rozgrywającym LeBronem Jamesem, rozgrywając pick-and-rolle lub w izolacjach trafiając pull-up jumpery (trafia drugi sezon tylko 36% z nich). To była mini-zone Jamesa i to było mimo wszystko dziwne, że Warriors nie podwajali go, nie zakładali pułapek. Z drugiej strony – mężczyzna umie podawać.

Po trzech kwartach miał 38 punktów z 21 rzutów i Cavaliers prowadzili już 90-78.

Na koniec meczu trafił 15 z 25 rzutów, 4/9 za trzy, 9/11 z linii na 42 punkty, 11 zbiórek, 5 asyst, 3 przechwyty i 1 blok.

James miał więcej punktów niż Stephen Curry – 5/17, 18 – i Klay Thompson – 5/13, 13 – razem wzięci. Curry rzucił tylko 6 punktów po pierwszej kwarcie i nie trafił kilku swoich rzutów, ale Cavaliers w drugiej połowie wykonali bardzo dobrą pracę na nim. Nie było podwajania a’la Clippers w samym pick-and-rollu, ale presja guardów (kilka dobrych posiadań Irvinga/Shumperta) i wysoki show wysokiego (Love) w tych akcjach, po których Curry wychodzi po handoffach, plus Curry miał gorszy wieczór.

Cavs 110:99 (box score)

Poprzedni artykułProblematyczne bonusy
Następny artykuł(Niby) max Indiany dla Nembharda

3 KOMENTARZE

    • Przecież dostałeś przed całym podsumowaniem podlinkowany mecz, obejrzyj i wróć później do artykułu ;)
      W RS ciężko coś zapowiadać bo nigdy do końca nie są składy znane więc może być to dużo mniej sensowne niż recap diamentu

      7