Dniówka: Młodzież uratuje spóźnionych z przebudową Bulls?

2
fot. YouTube

Matas Buzelis bardzo dobrze zaprezentował się w pierwszych meczach w Las Vegas, będąc wyróżniającym się debiutantem. To tylko liga letnia i dopiero dwa występy, ale pokazał próbkę swoich możliwości (28 punktów w drugim meczu), przypominając, że w przeddraftowych przewidywaniach większość ekspertów ustawiała go w top5. Ostatecznie spadł na 11 pozycję, wybrany przez Chicago Bulls. Wraca do miasta, w którym się urodził, dołączając do drużyny odmładzającej skład, co powinno otworzyć mu szansę odgrywania ważnej roli od samego początku.

W Chicago te wakacje przebiegają pod znakiem przebudowy. Wreszcie zdecydowali się rozbić ten kiepski zespół, który przez dwa poprzednie lata walczył tylko o udział w play-in. Zaczynają nowy rozdział, tym bardziej potrzebują kogoś takiego jak 19-letni Buzelis, kto może być przyszłością drużyny. Kogoś, kto może też uratować dla nich ten offseason, bo ewidentnie spóźnili się z przebudową. Powinni wybierać wyżej w drafcie, ale może udało im się zgarnąć duży talent, który z czasem okaże się stealem tego naboru.

Bulls myśleli już o zmianach trakcie poprzedniego sezonu, sprawdzając rynek transferowy i podczas gdy Zacha LaVine’a nie byli w stanie przesunąć, mogli przebierać w ofertach dotyczących Alexa Caruso, a też nie brakowałoby zainteresowanych, gdyby udostępnili DeMara DeRozana. Ale ostatecznie nie zdecydowali się na żaden większy ruch. Przeważyła chęć utrzymania się w grze o playoffy, więc zostawili swoich weteranów tylko po to, żeby rozegrać dwa dodatkowe mecze play-in. Przeważyła miłość do Caruso, który był x-faktorem zespołu, a także przywiązanie do swojego lidera DeMara, z którym planowali podpisać nową umowę. Przegapili ostatni moment, żeby wykorzystać ich wartość transferową, przez co teraz rozmienili na drobne swoich najlepszych weteranów.

Chyba, że Josh Giddey jeszcze wyrośnie na „nowego Jamesa Hardena”…

Nie, nie chodzi o to, że ma być super-gwiazdorem, ale może po zamianie otoczenia rozwinie skrzydła i stanie się dużo lepszym graczem, podobnie jak Harden po przeprowadzce do Houston. Obaj byli wysokimi pickami w drafcie, którzy w Oklahomie potwierdzili swój potencjał, a po trzech latach zostali wytransferowani. Oczywiście, Harden był już Szóstym Graczem całej ligi i pomógł Thunder dotrzeć aż do wielkiego finału. Znajdował się na wyższym poziomie, ale też nikt wtedy jeszcze nie widział w nim przyszłego MVP. Giddey tymczasem był starterem najlepszej drużyny Zachodu, zanim w playoffach okazał się nieprzydatny. Jego rola została zmniejszona, przestał być kluczową postacią drużyny, ale nie skończył nawet jeszcze 22 lat i nadal ma all-starowy potencjał.

Spójrzcie na te cyferki:
Gracz A: 13.9pkt, 7.3zb, 5.7ast
Gracz B: 12.7pkt, 3.4zb, 2.5ast

To osiągnięcia tej dwójki przez pierwsze trzy sezony w Oklahomie. Ale to wcale nie Harden jest Graczem A. On swoje pierwsze triple-double zaliczył dopiero po przeprowadzce. Josh jednak w tym porównaniu zdecydowanie gorzej wypada oczywiście pod względem rzutowym. Harden od początku był dużo efektywniejszym strzelcem, trafiał 37% trójek i dostawał się na linię. U Giddey’a ten nadal niewielki postęp rzutowy był największym problemem (31% za trzy w karierze), który ostatecznie wypchnął go z Thunder. Psuł spacing, przez co nie był w stanie utrzymać się na boisku w playoffach. Bo też nie miał okazji grać z piłką i kreować. W Chicago powinien przejąć rolę, w której lepiej będzie mógł wykorzystać swoje atuty i dalej się rozwijać. Jest rok młodszy niż Harden, gdy ten wylądował w Houston. Jeszcze wszystko przed nim.

W Chicago muszą mocno wierzyć w potencjał Giddeya skoro zgodzili się oddać za niego Caruso bez dodatku żadnego picku. Może w przyszłości okaże się, że zrobili świetny interes. Ale w tym momencie to wygląda na nienajlepszy trade. Caruso jest rewelacyjnym zadaniowcem, drugi raz z rzędu został wybrany do All-Defensive Team i byłby świetnym uzupełnieniem dla niejednego kontendera, dlatego był bardzo pożądanym graczem na rynku. Jeszcze kilka miesięcy temu, przed trade deadline Bulls mogli za niego dostać pakiet picków. Zmarnowali tamtą okazję, ale to nie znaczy, że teraz jego wartość była dużo niższa. Tymczasem wartość Giddeya po kiepskim sezonie i fatalnych playoffach była najniższa od czasu jego przyjścia do NBA. Tak więc nawet jeśli w Chicago cenią go dużo wyżej, nie powinni tego pokazywać i twardo negocjować. Thunder mają tyle picków w kolekcji, a Bulls nie udało się wyrwać nic dodatkowego i zadowolili się tylko wymianą graczy.

Ale jeszcze gorzej wyszli zwlekając z decyzją w sprawie DeRozana. Był na kończącej się umowie, więc tym bardziej trzeba było go przehandlować w lutym. Wtedy jednak planowali go zatrzymać. Natomiast kiedy dotarliśmy do lipca było już niemal pewne, że nie zostanie w Chicago. Po transferze Caruso wiedział, że drużyna obrała inny kierunek. Na szczęście sytuacja na rynku sprzyjała Bulls, ponieważ brakowało wolnych pieniędzy, więc DeRozna potrzebował pomocy w sign-and-trade, żeby znaleźć dla siebie większy kontrakt. Dzięki temu nie stracili go za nic. Ale też niewiele zyskali.

Bo to wcale nie Bulls zgarnęli ten najcenniejszy asset od Sacramento Kings. Niechroniony swap w drafcie 2031 przejęli San Antonio Spurs, którzy wzięli kontrakt Harrisona Barnesa. Spurs znowu skorzystali na sign-and-trade DeRozana, po tym jak trzy lata temu od Bulls dostali w takiej transakcji pierwszorundowy wybór w 2025. Bulls tymczasem musieli teraz zadowolić się Chrisem Duarte i dwoma drugorundowymi pickami. Mogliby sami dogadać się z Kings bez pomocy Spurs, gdyby tylko wcześniej nie nałożyli na siebie hard capu, wykorzystując midlevel na Jalena Smitha. Oczywiście przejęcie Barnesa oznaczałoby wzrost kosztów i przekroczenie linii podatku, którego nie zamierzają płacić. Ale podatek rozliczany jest dopiero po sezonie, a do tego czasu mogliby wykonać inne ruchy, żeby ograniczyć koszty.

Choć wiadomo też, problem wysokich kosztów jest naprawdę poważny, kiedy w salary cap zalega ogromny kontrakt Zacha LaVine’a – jeszcze $138mln za trzy kolejne lata. Od wielu miesięcy próbują go przehandlować, ale nikt nie jest zainteresowany. Nikt nie chce ryzykować, bo LaVine nie jest okazem zdrowia, a jest dość jednowymiarowym zawodnikiem. I jest przepłacony, co w obliczu obecnych restrykcji finansowych sprawia, że ten kontrakt jest wręcz toksyczny. Dlatego w Chicago najwidoczniej pogodzili się już z tym, że nic nie będą w stanie z nim zrobić w najbliższym czasie. Teraz Arturas Karinsovas mówi, że oczekują go na obozie treningowym. Przekonuje, że będzie zdrowy i pomoże drużynie. Może jeśli przypomni o swoich możliwościach strzeleckich, poprawi swoją wartość i w końcu ktoś skusi się na trade? Ale podczas gdy jego dobra gra może pomóc w handlowaniu, przeszkodzi w tankowaniu. To samo dotyczy Nikoli Vucevica, którego też nikt teraz nie chce. Tacy weterani tylko przeszkadzają, kiedy drużyna odmładza skład i celuje w jak najlepszą pozycję w loterii.

Oczywiście wcale nie muszą szorować pod dni ligi i nie powinni ze składem, którym dysponują. Zwłaszcza, że konkurencja w odwróconej tabeli Wschodu znowu będzie bardzo “mocna”. Nie muszą jednak być najgorsi, żeby nadal móc zgarnąć w przyszłorocznym drafcie jakiś wielki talent. Przecież Atlanta Hawks wygrali loterię po tym jak w zeszłym sezonie wygrali tylko trzy mecze mniej od Bulls. Wystarczy trochę szczęścia (którego Bulls od dawna brakuje). Ale teraz, nawet gdy zespół będzie spisywał się całkiem nieźle, w Chicago nie będą już mogli pozwolić sobie na pogoń za play-in. Muszą znaleźć się w dziesiątce draftu, żeby zachować swój pick w 2025.

Bardzo dobrze, że Bulls wreszcie wyrwali się z tej przeciętności, w której tkwili w poprzednich latach. Odmładzają skład i patrzą w przyszłość, ale to nie zmienia faktu, że za późno ruszyli z tym wszystkim. LaVine’a powinni przehandlować już podczas zeszłorocznych wakacji, a DeRozana i Caruso w trakcie minionego sezonu. Można było ustawić się w dużo lepszej pozycji do przebudowy. Co tu dużo mówić – Karinsovas to zjebał. Niepotrzebnie zwlekał, łudząc się tylko, że ten niedziałający trzon zasługuje na kolejną szasnę i że to jeszcze może się jakoś poukładać.

Dlatego Bulls są jednymi z większych przegranych tego offseason. Niewiele dostali za swoich najlepszych zawodników, nie pozbyli się swojego największego problemu i tylko młodzież może sprawić, że w perspektywie czasu te wakacje w Chicago nie będą wspominane jak wielka porażka. Buzelis i Giddey przynajmniej dają nadzieję na przyszłość. Większą niż Patrick Williams, choć w niego też bardzo mocno wierzą, co potwierdzili płacąc aż $90mln w pięcioletnim kontrakcie. To kolejny ruch, do którego można się przyczepić. Dobrze, że go zatrzymali, ale dlaczego zapłacili aż tyle? Przez doczasowe cztery lata nie potwierdził, że jest wart tak dużego kredytu zaufania. Trudno też powiedzieć z kim rywalizowali na rynku, żeby dobić do takiej ceny. Kolejny przepłacony gracz, czy może jednak kluczowa postać na kolejne lata? Czas pokaże, na razie nie wygląda to najlepiej.

Poprzedni artykułWake-Up: Liga smętnia. “A jeśli picki, to nie Podziemski”
Następny artykułPat Beverley zagra w Tel Awiwie

2 KOMENTARZE

  1. W Bulls to nie Karnisovas jest problemem tylko właściciel. Ile to już lat skąpstwo (Grant, Pippen, Jackson, Butler) czy przepłacanie graczy których lubi syn właściciela/właściciel?
    Chociaż w sumie można i do Karnisovasa bo po kiego wybierał rozgrywającego Buzelisa skoro Giddey jest najskuteczniejszy z piłką w ręku?

    1