Dniówka: Kyrie’go znowu da się lubić

2
fot. YouTube

Kyrie Irving miał już w tych playoffach kilka świetnych występów, ale przeważnie rozkręcał się dopiero po przerwie. Bardzo powoli wchodził w mecze i pierwszych kwartach był wręcz niewidoczny. 10 punktów przy 3/18 z gry przeciwko Clippers i 9 punktów przy 4/13 z gry w starciu z Thunder. To jego dorobek strzelecki w pierwszych kwartach, łącznie w całych seriach.

Ledwie 19 punktów w dwunastu kwartach. Aż nagle na otwarcie Finałów Zachodu już po 11 minutach miał na swoim koncie 13, a na przerwę schodził z dorobkiem 24. To jego najlepsze osiągniecie tych playoffów w pierwszej połowie, też drugi najwyższe w całej karierze.

Nie potrzebował do tego nawet żadnej celnej trójki, tylko dwa razy był na linii, regularnie natomiast dostawał się w pomalowane, gdzie uzbierał aż 18 punktów, do tego dołożył trafienia z midrange i w sumie był super efektywny wykorzystując 11 z 14 rzutów. A to wszystko przeciwko Anthony’emu Edwardsowi, Jadenowi McDanielsowi i tej super dotychczas obronie, która zamykała wcześniej Devina Bookera i Jalama Murraya.

Kyrie miał tutaj coś do udowodnienia, po tym jak Ant zapewnił mu dodatkową motywację. Edwards zaraz po zwycięstwie w Game 7 chwalił się jak założył kajdanki Murray’owi i mówił, że czeka na ten kolejny pojedynek, w którym będzie zajmował się pilnowaniem Irvinga. “I got Kyrie”. Rzucił mu wyzwanie, co Kyrie bardzo szanuje, bo lubi takie podejście do rywalizacji, ale trzeba było dzieciakowi odpowiedzieć na parkiecie. Nie czekał, zrobił to od razu i w fantastycznym stylu, trzymając Dallas Mavericks w grze, podczas gdy Luka Doncić tym razem miał słaby start.

Te 24 punkty to było także więcej niż zdobył w jakimkolwiek meczu poprzedniej serii. Po gorącej pierwszej rundzie (26.5 punktów, najwięcej w serii od czasu wyprowadzki z Cleveland), przeciwko Thunder stracił swój ogień, ale wygląda na to, że teraz ponownie się rozpalił. Game 1 w Minneapolis skończył z dorobkiem 30, z których połowę uzbierał bezpośrednio pilnowany przez Edwardsa i McDanielsa.

Jak przystało na doświadczonego mistrza, Irving przyszedł do gry w tym ważnym momencie. Długo czekał na to, żeby ponownie znaleźć się na tym etapie rywalizacji. Poprzednio grał w finałach konferencji obok LeBrona Jamesa, teraz ma obok siebie Lukę i walczy o kolejny występ w wielkim finale. Poprzednie swoje playoffy kończył sweepem w pierwszej rundzie, teraz znowu wygrywa na tej największej scenie i co chyba najważniejsze, znowu możemy skupić się przede wszystkim na jego grze.

Pan koszykarz, nie jakiś celebryta. Możemy podziwiać jego zagrania i docenić jak rewelacyjnym jest zawodnikiem, zamiast dyskutować o tym co głupiego powiedział czy zrobił i jak bardzo zamieszanie, które wokół siebie wywołuje jest destrukcyjne dla drużyny. To przede wszystkim z powodu tych ciągłych afer wydawało się, że ściągnięcie go do Dallas to zbyt ryzykowne posunięcie, bo zamiast pomóc, prędzej rozniesie zespół od środka.

Na kilka lat Kyrie mocno odleciał w jakieś odległe zakamarki kosmosu, na szczęście teraz wrócił na tę płaską Ziemię. Najwidoczniej na Brooklynie zostawił swoje demony. W Dallas odnalazł swoje miejsce, spokój i zapomnieliśmy o kolejnych aferach. Znowu jest zawodnikiem, którego da się lubić. Przykładnym profesjonalistą, weteranem będącym ważnym głosem w szatni i dużym wsparciem dla Luki, z którym podobno zbudował bardzo dobrą relację również poza boiskiem.

Ten transfer sprzed ponad roku zadziałał, choć początkowo wyglądał jak katastrofa, gdy nowy gwiazdorski duet nie był w stanie doprowadzić Mavs nawet do play-in. To też łączy obu tegorocznych finalistów Zachodu – duży trade, który na początku był ogromnym rozczarowaniem, ale z czasem przełożył się na bardzo dobre wyniki. W Minnesocie doczekali się Rudy’ego Goberta wracającego do bycia Defensive Player of the Year, w Dallas zyskali Irvinga będącego znowu świetną drugą opcją, jaką był kiedyś u boku LeBrona. To pomogło Mavs odbić się po tym fatalnym sezonie i wrócić do miejsca, w którym byli już dwa lata temu.

Ale dwa lata temu nie zanotowali tak udanego wejścia w Finały Zachodu. Dopiero po raz pierwszy pod wodzą Jasona Kidda wygrali mecz otwarcia serii. Odebrali Wolves przewagę parkietu, więc dzisiaj dla gospodarzy to już must-win, żeby uniknąć sytuacji, w jakiej niedawno sami ustawili Nuggets. Czas na odpowiedź. Przede wszystkim ze strony Anthony’ego Edwarda, który został ograny przez Irvinga, a na finiszu pozwolił Doncicowi zabrać mecz.

Ant zebrał 11 piłek zaliczając swoje pierwsze w karierze playoffowe double-double i tylko dwóch asyst brakowało mu do triple-double, ale też spudłował 10 z 16 rzutów i zdobył tylko 19 punktów. Poprzednio w Denver także miał kłopoty strzeleckie i to jego pierwsza playoffowa seria dwóch kolejnych występów poniżej 20. W sumie uzbierał tylko 35 punktów w dwóch meczach, oddając przy tym 40 rzutów. Ostatnio trafił 5 trójek, ale nie potrafił przebić się przez obronę Mavs, która dobrze chroniła dostępu do kosza. W sumie w pomalowanym w obu meczach zaliczył tylko 4/11 i też tylko 4 razy był na linii. Od razu przypomnijmy, że we wcześniejszych dziesięciu meczach zdobywał 30.2, miał świetną skuteczność (54/43%) i średnio niemal 7 wolnych.

Najlepszym zawodnikiem gospodarzy w Game 1 był Jaden McDaniels, który zalicza właśnie pierwszą w całej swojej karierze serię trzech kolejnych meczów na 20 punktów. Jednak w drugiej połowie nie utrzymał ognia z pierwszej części, a do tego z biegiem meczu coraz lepiej Doncić radził sobie z jego obroną. W pierwszej połowie ograniczył lidera gości do 4/12 z gry, po przerwie Luka trafił już 4/7 mając go przeciwko sobie.

DALLAS @ MINNESOTA (1-0) 2:30 [LV BET: 2.75 – 1.42]

Zaraz po porażce Chris Finch przede wszystkim narzekał na brak opanowania swoich zawodników w crunch time, złe rzuty i straty (połowę ze swoich 10 strat popełnili w czwartej kwarcie). Wczoraj już mówił o całościowym fatalnym występie. Podczas sesji filmowej podobno bardzo ostro wytykał błędy i brak odpowiedniego podejścia do meczu. Potem także dziennikarzom przekazał, że nigdy nie był tak rozczarowany z wysiłku swoich graczy jak w Game 1, z ich nastawienia i dbałości o szczegóły.

Podobnie jak po wygraniu dwóch pierwszych meczów w Denver, znowu Wolves poczuli się zbyt komfortowo, stracili koncentrację i swoją intensywność gry. Dlatego trener przypomniał im jak trudno dostać się do finałów konferencji, jaka to rzadka i wielka okazja walczyć o finał, dlatego nie mogą tego zmarnować. Dzisiaj mają być już gotowi i odpowiedzieć dużo lepszym występem.

Przede wszystkim chcą odzyskać swoją energię w obronie. Ostatnio udało im się ograniczyć gości na obwodzie i zatrzymać na ledwie 6 celnych trójkach, co jest wyrównanym najgorszym osiągnięciem Mavs od początku sezonu, ale to wcale nie przełożyło się na zwycięstwo. Bo równocześnie otworzyli im bramę do kosza i pozwolili na aż 62 punkty w pomalowanym (Wolves są 0-3 w tych playoffach, tracąc co najmniej 50 w paint). Tymczasem Mavericks obrali inną strategię i skupili się na odcięciu dostępu do strefy podkoszowej, nie dając tam gospodarzom przestrzeni do gry. Woleli pozwolić na rzuty z dystansu i początkowo Wolves ich za to karali, ale z czasem stracili skuteczność i ostatecznie ta strategia zadziałała na korzyść gości.

Poprzedni artykułMiędzy Rondem a Palmą (1303): Przyszły studentki
Następny artykułSixers łączeni z LaVinem, Thompsonem i KCP

2 KOMENTARZE

  1. Nie chciałem Kyriego w Knicks i cieszyłem się, że poszedł na Brooklyn ale od paru sezonów to jeden z tych zawodników, których lubię i szanuję najbardziej. Śmieszy mnie to, że nagle okazuje się, że to świetny zawodnik – ludzie nie dostrzegali tego bo skupiali się na tym, że denerwuje ich swoim zachowaniem poza boiskiem a On ma w dupie to co ludzie o nim myślą i słusznie uważa, że po pracy może mówić i robić co chce.

    16