Ostatnia drużyna z dziesiątki, która w niedzielę rozegra swój ostatni mecz sezonu. Choć wcale nie jedna z dziesięciu najgorszych drużyn NBA, bo na Wschodzie Houston Rockets znaleźliby się w Play-In. Na Zachodzie konkurencja jednak jest zdecydowanie silniejsza.
Na pewno w Houston pozostaje trochę niedosyt, bo celem był powrót do playoffów, ale i tak mogą być bardzo zadowoleni z tego sezonu. Wykonali ogromny skok, odbijając się z samiutkiego dna ligi, na którym znajdowali się przez trzy wcześniejsze lata. Przypomnijmy, że łącznie przez dwa poprzednie sezony uzbierali zaledwie 43 wygrane. Teraz mają 39 i jeszcze małą szansę uniknięcia ujemnego bilansu. Przestali być pośmiewiskiem, a stali się drużyną, z która trzeba się liczyć. Długo trzymali się w walce o Play-In i jeszcze na sam koniec świetną serią zwycięstw próbowali dogonić dziesiątą pozycję.
1. Opłacalne wzmocnienia. W zeszłoroczne wakacje Rockets wydali mnóstwo pieniędzy na weteranów, żeby zapewnić wsparcie dla młodzieży i to przyniosło oczekiwane efekty. Fred VanVleet jest dokładnie takimi liderem, jakiego potrzebowali do prowadzenia i poukładania gry. Dillon Brooks pomógł poprawić obronę, a też poprawił swój rzut i trafia 36.7% trójek. Jeff Green dodał mistrzowskie doświadczenie i przez cały sezon był ważnym graczem z ławki, a na koniec przydał się też zawodzący wcześniej Jock Landale. Natomiast te wszystkie elementy dobrze poskładał ze sobą Ime Udoka, który po roku zawieszenia w Bostonie, dostał szansę w Houston i potwierdził swoje umiejętności trenerskie. Nadał drużynie charakteru, uczył młodzież rozsądnej gry, wysiłku po obu stronach parkietu, a także odpowiedzialności za swoje błędy.
Chcesz czytać dalej?
Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.
Subskrybcja
Uzyskaj dostęp dopełnej treści artykułów.