Dniówka: Druga część ćwierćfinałów i kolejny pojedynek LeBrona z KD

0
fot. NBA League Pass

Obrońcy tytułu nie wyszli z grupy, liderzy Zachodu przegrali rywalizację o „dziką kartę”, a teraz najlepsza drużyna Wschodu odpadła w ćwierćfinale.

Już w pierwszym meczu fazy pucharowej, od razu przekonaliśmy się jak może zadziałać ta większa nieprzewidywalność w systemie jednomeczowych eliminacji. Boston Celtics byli faworytami, blisko połowa osób – dokładnie 47.8% – w typerze postawiła na ich zwycięstwo w całym Turnieju, ale nie zdobyli biletu do Vegas. Cóż, to po prostu jeszcze nie jest ich czas. Dla Celtics to i tak byłyby tylko mało znaczący pucharek. W końcu nie chodzi o to, żeby rozgrywać wielkie mecze w grudniu, tylko systematycznie budować formę, przygotowując się na playoffy i wygrywać w czerwcu.

Nie doczekamy się więc przewidywanego przez wielu, finału Celtics z Los Angeles Lakers, który wydawał się być wymarzonym scenariuszem dla NBA. Pojedynek dwóch najbardziej utytułowanych klubów w historii i kolejna osłonna ich rywalizacji w meczu o puchar, to na pewno pomogłoby jeszcze bardziej wypromować Turniej. Podniosłoby również prestiż trofeum. W przyszłości lepiej walczyć o puchar, który już znajduje się w kolekcji któregoś z tych najsłynniejszych klubów, a nie tylko będący chlubą drużyny, która nic wielkiego nigdy nie wygrała.

Ale Los Angeles Lakers jeszcze są w grze i nadal mogą w ten sposób, sięgając po nowy puchar, przynajmniej na chwilę przełamać remis 17 mistrzowskich banerów z Celtics.

A podobnie jak Pacers, Lakers dotychczas byli drużyną turniejową, która zdecydowanie lepiej spisywała się w meczach o stawkę niż w pozostałych. W tych zwykłych, listopadowych pojedynkach sezonu zasadniczego mieli ujemny bilans 5-7 i w ostatnim czasie bardzo mocno oberwali w Filadelfii i Oklahomie (łącznie minus-67). Tymczasem w Turniej przeszli się po kolejnych rywalach i nie tylko zanotowali komplet zwycięstw, także zdecydowanie najwyższy z wszystkich wskaźnik +74.

Wygląda to imponująco, choć od razu trzeba przypomnieć, że mieli bardzo słabą konkurencję. Zrobili blowouty na Grizzlies, Blazers i Jazz, czyli na drużynach, które łącznie wygrały jak na razie zaledwie 31% swoich meczów. Trudno uznać to za wielki sukces. Po prostu wykonali swoje zadanie. Choć też Lakers zdali ten najważniejszy jak dotąd turniejowy sprawdzian. Wygrali kluczowy pojedynek na otwarcie fazy grupowej w Phoenix, co ostateczne dało im pierwsze miejsce i przewagę własnego parkietu w ćwierćfinale.

Przez blisko pięć nie obejrzeliśmy żadnego pojedynku LeBrona Jamesa z Kevinem Durantem. Nie spotkali się ani razu podczas pobytu KD na Brooklynie, ale teraz obaj są w tej samej dywizji i nadrabiamy zaległości. Teraz już po raz trzeci w tym sezonie zagrają przeciwko sobie. Póki co, w bezpośredniej rywalizacji strzeleckiej Durant jest wyraźnie lepszy (77-53), ale w obu meczach to LeBron zwyciężał, prowadząc Lakers, którzy przejmowali czwarte kwarty.

Lata mijają, a James dalej dominuje ten pojedynek z KD w fazie zasadniczej, w sumie będąc 17-6. Teraz to też będzie mecz sezonu regularnego, ale równocześnie ćwierćfinał Turnieju, więc po raz pierwszy od Finałów 2018 zmierzą się w eliminacyjnej rozgrywce. LeBron ma okazję zrewanżować się za tamten sweep z gwiazdorskimi Warriors i udowodnić, że bez wsparcia Stepha Curry’ego, Durant nie potrafi z nim wygrywać.

Tym razem jednak KD będzie mógł liczyć na pomoc Devina Bookera, którego zabrakło w dwóch pierwszych spotkaniach z Lakers.

(12-8, 3-1 +34) PHOENIX @ (12-9, 4-0 +74) LA LAKERS 4:00

To zdecydowanie najciekawiej zapowiadający się ćwierćfinał. Nie tylko ze względu na pojedynek gwiazd. Także dlatego, że tylko tu spotykają się drużyny otwarcie mówiące o swoich mistrzowskich aspiracjach.

Choć w Phoenix musieliby wreszcie być zdrowi, żebyśmy zaczęli traktować ich poważnie, bo nadal nie doczekaliśmy się debiutu Big3, podczas gdy Lakers nawet mając swój duet gwiazd nie wyglądają na realnych kontenderów. Niedawno LeBron zanotował najwyższą porażkę kariery, mimo że grał razem z Anthony’m Davisem, a Lakers są tylko 12-9, mimo że obaj ich liderzy na razie wyjątkowo zdrowy i opuścili po jednym meczu. Oczywiście Lakers także mają swoje kłopoty zdrowotne, które ograniczają ich głębie składu, ale czy brak Jarreda Vanderbilta, Gabe’a Vincenta czy Ruiego Hachimury to wystarczające wytłumaczenie dla drużyny z tak ambitnymi aspiracjami?

James dalej gra świetnie, ale to już nie te czasy, gdy sam potrafił wprowadzać drużynę do wielkiego finału i John Hollinger na The Athletic sugeruje, że Turniej może być jego ostatnią szasną, żeby coś jeszcze wygrać. Dotrwanie w zdrowiu do końca sezonu, a potem jeszcze przetrwanie długiej walki w playoffach i pokonanie teoretycznie silniejszej konkurencji w drodze po tytuł… Na ten moment wygląda to mało realnie dla Lakers. Natomiast puchar jest w zasięgu. Tym bardziej, że LeBron w Turnieju spisuje się znakomicie (25pkt, 8zb, 7.5ast, 60/58/67%). Jakby mu naprawdę zależało, żeby pojechać do Vegas, gdzie w przyszłości marzy mu się własna drużyna i pokazać, że staruszek jeszcze to ma, dokładając kolejne trofeum do swojej kolekcji.

Lakers powoli wracają do zdrowia i w poprzednim meczu po raz pierwszy w sezonie mieli do dyspozycji Jarreda Vanderbilta, który wreszcie wyleczył kontuzję lewej pięty. Na razie zagrał tylko 14 minut z ławki, ale jego rola powinna systematycznie rosnąć, ponieważ potrzebują wsparcia pod koszami. W całej lidze tylko Wizards zbierają mniej piłek na atakowanej tablicy. Nikt nie zdobywa mniej punktów drugiej szansy od Lakers (9.7), a też są najgorsi pod względem liczby traconych punktów z ponowień (16.8). Znajdują się również na samym dnie NBA pod względem liczby oddawanych i trafianych rzutów za trzy (10.1). Tego elementu Vanderbilt nie poprawi, a raczej utrudni spacing jeśli będzie grał obok AD, ale pomóc powinien powrót Ruiego Hachimury, który uporał się ze złamaniem nosa i jest gotowy do gry w masce. Jest on najskuteczniejszym strzelcem zza łuku w LA (42.9%).

Suns dopiero po raz trzeci w Turnieju będą mieli swój gwiazdorski duet. Booker po skręceniu kostki rozegrał w Toronto swój najgorszy występ sezonu, ale potem mecz przerwy wystarczył, żeby odzyskał formę i ostatnio już zanotował 34-10-7. Tymczasem Durant przełamał się na 10/14 z gry, zapominając o chwilowych kłopotach z celownikiem jakie miał zaraz po powrocie z dwumeczowej absencji (łącznie 34.5% w dwóch meczach).

(12-7, 3-1 +42) NEW YORK @ (14-6, 4-0 +46) MILWAUKEE 1:30

Po odpadnięciu Celtics, Milwaukee Bucks są ostatnią drużyną z top5 ligi, która jeszcze może dostać się do najlepszej czwórki Turnieju. Ale może on nie jest dla tych najwyżej rozstawionych ekip, celujących w mistrzostwo, tylko tych bardziej głodnych sukcesu już teraz? Wczoraj wygrały zespoły mające gorszy bilans w sezonie.

Podobnie jak w przypadku spotkania na Zachodzie, tutaj także mamy rewanż za pierwszy mecz fazy grupowej. Miesiąc temu Jalen Brunson rozstrzelał się na season-high 45 punktów w Milwaukee, ale to nie wystarczyło, bo w czwartej kwarcie nadszedł Dame Time. Historią tamtego meczu była też lepsza obrona gospodarzy i aż 8 bloków Brooka Lopeza, przesuniętego znowu bliżej kosza w swoim ulubionym dropie. Wcześniej miał łącznie 2 bloki w czterech meczach, a od tamtego czasu notuje już średnio 3.3. To jednak wcale nie był punkt zwrotny, który przełożył się na znaczącą poprawę defensywy Bucks. Cały czas zawodzą po tej stronie boiska i dotychczas tylko dwa razy stracili mniej punktów niż wtedy przeciwko New York Knicks (105), i to tylko w pojedynkach z drużynami z dołu tabeli. Dysponują za czwartą ofensywą. Natomiast top-3 obrona jest najmocniejszym punktem gry Knicks.

Bucks nadal nie zachwycają, podczas gdy Giannis i Lillard uczą się współpracy, a wokół nich brakuje głębi, ale wygrywają, a Fiserv Forum jest jak na razie prawdziwą twierdzą. Przegrali tutaj tylko jeden raz na starcie sezonu i obecnie mają serię już ośmiu kolejnych zwycięstw.

Knicks tymczasem mimo że znajdują się w top5 Wschodu, nadal nie potwierdzili, że są gotowi rywalizować z najlepszymi, ponieważ swój dobry bilans przede wszystkim zawdzięczają biciem słabszych. Są niepokonani w 10 meczach przeciwko drużynom z ujemnym bilansem, ale już w starciach z lepszymi rywalami to tylko 2-7. Udało im się jednak wyrwać zwycięstwo w niezwykle ważnym turniejowym pojedynku z Heat, więc może dzisiaj ponownie zaskoczą?

Brunson z średnią 24.9 punktów znajduje się tuż za plecami Damiana Lillarda (25.5) na liście najlepszych strzelców, ale to on jest dużo efektywniejszy i trafia rekordowe, aż 47.4% trójek, podczas gdy Dame nadal znajduje się na bardzo kiepskim poziomie 33.6%.

Dla Juliusa Randle’a poprzednia wizyta w Milwaukee była ostatnim bardzo kiepskim występem (16 punktów z 20 rzutów) jego fatalnego startu sezonu (średnio 16 przy 27% z gry) i już w kolejnym meczu przełamał się rzucając 27 punktów. Od tamtego czasu tylko raz miał mniej niż 20, średnio zaliczając 23.5 przy 47% z gry. Ale podczas gdy on się rozkręcił, swoją skuteczność stracił gorący na początku RJ Barrett. Odkąd opuścił trzy mecze z powodu migreny, nie potrafi odzyskać wcześniejszego rytmu i wyregulować celownika. Od siedmiu meczów nie zdobył 20 punktów, średnio ma ich tylko 14.6 przy 34/25/82%, podczas gdy w pierwszych siedmiu było to 22.6 przy 49/50/85%.


(12-7) NEW YORK @ (14-6) MILWAUKEE 1:30 [LV BET: 2.55 – 1.47]
(12-8) PHOENIX @ (12-9) LA LAKERS 4:00 [1.98 – 1.8]

Poprzedni artykułMiędzy Rondem a Palmą (1252): Jest na Wigilii swojego 10-lecia
Następny artykułDirk: Nie byliśmy pewni czy Luka to ma