Była połowa sierpnia 2013 roku, kiedy Philadelphia 76ers zorganizowali konferencję prasową, żeby przedstawić swojego nowego trenera Bretta Browna. Poprzedni (Doug Collins) zrezygnował zaraz po zakończeniu sezonu, a potem przez kolejne miesiące ten stołek pozostawał pusty, choć już w maju został zatrudniony nowy generalny manager. Przeważnie pierwszą decyzją GMa w takiej sytuacji jest wybór head coacha, ale Sam Hinkie się nie spieszył. Były nawet podejrzenia, że najchętniej zostawiłby drużynę bez trenera, bo wtedy jeszcze łatwiej byłoby tankować. W tamtym momencie już dobrze wiedzieliśmy jakie ma plany i właśnie przekonywaliśmy się jak drastyczne ruchy jest gotowy podąć, żeby realizować swoje cele.
Jeszcze nie nazywano tego Procesem, ale Hinkie już podczas przywitania w Filadelfii podkreślał, że najważniejszy jest właśnie proces.
“Dużo rozmawiamy o procesie, nie o rezultatach. Będziemy starali się konsekwentnie zbierać najlepsze dane i podejmować dobre decyzje. Czasami zadziałają, czasami nie.”
Chodziło oczywiście o cierpliwe zbieranie wysokich picków w drafcie i pozyskiwanie obiecujących młodych zawodników, żeby znaleźć gwiazdy, które w przyszłości stworzą trzon mistrzowskiej drużyny. A żeby zmaksymalizować swoje szanse, trzeba było przegrywać i Hinkie otwarcie o tym mówił. Zamierzał bezwzględnie wykorzystać system NBA, w którym opłaca się być najgorszą drużyną przez kilka kolejnych sezonów.
I od razu wprowadził swoje słowa w czyny zabierając się za przebudowę, a dokładnie rozbiórkę zespołu, który przejął. W dniu draftu przehandlował młodego All-Stara Jrue Holiday w zamian za dwa pierwszorundowe picki, po czym wybrał kontuzjowanego Nerlensa Noela, a na początku lipca nawet nie skontaktował się z niedoszłym gwiazdorem drużyny Andrew Bynumem, który wszedł na rynek wolnych agentów.
Tak właśnie rozpoczął się “The Process” i choć Hinkie przetrwał tylko przez niespełna trzy lata, ten Proces cały czas trwa. Przez 10 lat Sixers przeszli przez fazę tankowania, zebrali gwiazdy, które pomogły im przebić się do playoffów, w ostatnich sezonach weszli do grona kontenderów i teraz pozostał już tylko ostatni, najtrudniejszy krok, żeby domknąć cały proces. Mistrzostwo będzie oznaczało, że cel został osiągnięty.
Pytanie, czy uda się to osiągnąć dopóki jeszcze drużyna opiera się na zawodniku, który okazał się największą zdobyczą Hinkie’go. To przede wszystkim Joel Embiid sprawia, że ten proces nadal jest w toku. Właśnie po to, żeby znaleźć taką perełkę, jednego z najlepszych zawodników NBA, było to całe przegrywanie i zbieranie kolejnych wysokich picków. Hinkie zdawał sobie sprawę, że nie za każdym razem trafi na gwiazdę, dlatego potrzebował jak najwięcej wyborów, żeby zwiększyć swoje szanse. Ostatecznie więcej pudłował niż trafiał, ale kluczowe było, żeby znaleźć przynajmniej tego jednego game-changera. Gwiazdora, wokół którego będzie można zbudować drużynę walczącą o mistrzostwo. To się udało. Hinkie postawił na ogromny potencjał, nie przestraszył się jego kłopotów ze stopą i cierpliwość w tym przypadku się opłaciła. Dzięki temu mają teraz w Filadelfii MVP ligi.
Chcesz czytać dalej?
Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.
Subskrybcja
Uzyskaj dostęp dopełnej treści artykułów.
Wszystko fajnie. Ale kto im kibicuje?