Top-10: Największe spory w historii NBA

2
fot.

To jest countdown dziesięciu najtrudniejszych, najciekawszych, czasem najdziwniejszych, po prostu największych sporów w historii naszej ligi. Sprawdźmy może najpierw, co już za nami

Na miejscu 10. Toni Braxton, która pomogła rozbić trio Kidd-Jackson-Mashburn. Na 9. Scottie Pippen i Charles Barkley w pidżamkowych Rockets 1998/99. Nr 8 to nowocześniejszy beef, bo z dodatkiem ściężki dźwiękowej i nadruków na koszulkach, czyli DeShawn Stevenson kontra LeBron James. Na 7. Gregg Popovich kontra dziennikarze. Sorry, Mark Cuban, Twój beef z arbitrami sprzed lat nas tak nie grzeje dziś, jak kiedyś. Nie damy Ci zresztą palmy pierwszeństwa, bo wszyscy mieliśmy, mamy i będziemy mieć kłopot do sędziów.

Czas na coś cięższego gatunku – psychologiczna drama made in New York City.

#6 PHIL JACKSON vs. CARMELO ANTHONY

Dziś, już kilka lat później, wydaje się, że ten przewidywalny przebieg wydarzeń, czy może przede wszystkim, to że do konfliktu tu dojdzie, mogłaby napisać AI albo protestujący w Hollywood scenarzysta.

O ile stawiać można było, że Triangle Master poróżni się z mrożącym piłkę w rękach Carmelo, o ile było można przewidywać, że prędzej czy później Carmelo z Knicks odejdzie, i także to, że Jacksonowi się w Nowym Jorku nie uda, to byli i tacy, i nie było ich mało – znam takiego, który Steve’owi Kerrowi życzył Knicks, nie Warriors – którzy liczyli, ba, typowali, że właśnie, jak za dotknięciem magicznej różdżki Jackson uzdrowi oblicze nowojorskiej ziemi.

Skończyło się jednak tylko trzema latami Phila Jacksona w Nowym Jorku i – o czy wiś cie – publicznym krytykowaniem dwóch swoich najlepszych graczy – Carmelo i Porzingis – choć jednego z nich z nr 4 draftu wybrał. Skończyło się próbami przehandlowania Carmelo, próbą wykupienia jego kontraktu i w końcu w czerwcu 2017 odejściem. Ale nie Carmelo, tylko swoim. Melo opuścił Nowy Jork chwilę później, co było istotne.

Jackson zantagonizował Melo do siebie już dwa miesiące po tym, gdy w 2014 roku został prezydentem Knicks. W czerwcu wymienił Tysona Chandlera i Raymonda Feltona do Dallas za pakiet czterech graczy i dwa drugorundowe picki. Jak często myślisz o Samuelu Dalembercie? Phil liczył po cichu na to, że ten ruch doprowadzi do odejścia Carmelo zaraz, w lipcu, na rynku wolnych agentów. Melo miał opcję, żeby nie za maksymalne pieniądze, ale niedalekie temu, pójść do Chicago próbować grać o tytuł. Jeszcze co w maju 2023 mówił:

“Szedłem do Chicago. Derrick Rose, Joakim Noah. Już tam byłem, nie? Byłem tam. I potem zacząłem słyszeć szepty, że tego, i tego w składzie już nie będzie. Coś było nie tak”.

I choć faktycznie zdrowie Rose’a nie powróciło, to, kto miał dopiero 25 lat i już grał po 39 minut dla Bulls? Jimmy Butler.

Carmelo ostatecznie został. Wziął pięcioletniego maxa, a w dodatku świeżak Jackson zgodził się w kontrakcie zawrzeć klauzulę “no trade”. I gdzieś od tego momentu właśnie Carmelo podjął starania o zostanie kolejnym “Mr. Knick”.

A Phil? Phil, tu i tam, co jakiś czas, między słowami dawał mu do zrozumienia, że może granie w teamie, który w styczniu 2015 roku przegrał 16 kolejnych meczów i tankował, to nie jest dobre miejsce dla kariery Melo. W końcu jednego razu wprost powiedział, że to już czas, by spróbował grać o tytuł. Ale im bardziej go wypychał, tym mocniej Melo próbował wkleić się w panteon, nie tylko nowojorskich koszykarzy, ale Nowojorczyków w ogóle. Czy dziś jesteś w stanie powiedzieć “Nowy Jork” bez “Carmelo”?

Problem generalny polegał na tym, że gdyby Melo zakochał się w Nowym Jorku ciut wcześniej, to może gdy jeszcze był w Nuggets, James Dolan (i Isiah Thomas) nie dealowaliby po niego na trzy miesiące, zanim został wolnym agentem – i Knicks mieliby wtedy Gallinariego, Wilsona Chandlera i resztę graczy, których za Melo oddali. Nie miałby Melo też pewnie na głowie Phila Jacksona, a kto wie, może chociaż baner w pokoju za wygranie całej konferencji, nie tylko All-Star koszulki za bycie wybieranym przez kibiców do pierwszych piątek jeszcze w 2015 i 2016 roku, gdy Knicks byli okropni.

Przez kilka lat tej psychologicznej wojny, i Jackson, i Melo, mieli swoich ludzi w szatni – dziennikarze musieli wybierać. Choć z drugiej strony i tak wszyscy wiedzieli, że nic z tego nie wyjdzie – Carmelo był już zbyt stary, żeby nauczyć się grać Triangle Offense, a NBA zbyt nowa, żeby Triangle Offense w niej działało.

Jackson chciał wymieniać Carmelo w trakcie każdego z trzech sezonów, które Phil spędził w Knicks – np. do Clippers i Houston – ale Melo twierdził, że Phil próbował go wymienić za “paczkę chrupek”, co dla jego – ehm – brandu było nie do zaakceptowania. Na końcu, w trakcie ostatniego sezonu 2016/17, Jackson wysłał nawet swojego dobrego kolegę Charley’a Rosena do napisania kolumny krytykującej Melo, żeby kilka dni później spotykać się z Melo celem zasugerowania mu, że lepiej jednak będzie odejść. Mało sprytne – to nic nie powiedzieć. Oczywiście, że Melo nie chciał ustąpić. Kto chciałby? Który Człowiek Melo chciałby?

Ostatecznie to Carmelo przeczekał Phila – o trzy miesiące. Najpierw chciał trafić do Houston – tylko dla nich mógł odwołać swoją klauzulę “no trade” – ale później rozszerzył to o Cleveland i OKC, i ostatecznie w to samo lato, co Paul George, dołączył do Westbrooka w Thunder.

Jackson za to do NBA już nie wrócił, a obaj pytani po latach o siebie, nie bardzo chcą o tym mówić i przyznają, że nie ma o czym gadać.

Na końcu Philowi Jacksonowi zabrakło przebiegłości i stricte menedżerskich umiejętności, bo wpakował się w klauzulę “no trade”. Carmelo za to był urażony po Linsanity i chciał wszystkim coś udowodnić – ale na końcu była to już czysta złośliwość w stosunku do Mistrza Zen, kosztem Knicks.

Zostajemy w Nowym Jorku na kolejny konflikt.

Tym razem mogło dojść do rękoczynów. Tak przynajmniej chciał, żebyśmy myśleli – witamy na kolejnej liście – James Lawrence Dolan.

#5 JAMES DOLAN vs. CHARLES OAKLEY

Duma kontra brak umiejętności? To jakiś nowojorski shtick? Ten konflikt, jak i ten wyżej, w pewnym sensie dowodzi tylko, dlaczego New York Knicks są tak ogromnym rozczarowaniem. My w Charlotte nie próbujemy być nawet z czegokolwiek tak dumni, jak Carmelo, czy Oak.

8 lutego 2017 roku Charles Oakley – specjalnie lub nie (choć chyba wiemy jak było) – kupił bilety na mecz w Madison Square Garden, tak że usiadł niedaleko właściciela Knicks Jamesa Dolana. Ale w trakcie meczu pojawiła się obok ochrona, wyprosiła go z hali – Oak się burzył, na końcu trzymało go pięciu – i ostatecznie doprowadziła do tego, że Oak został aresztowany za próbę przeciwstawiania się.

Decyzja o usunięciu Oakleya z hali była decyzją Dolana, który następnie, nie tylko zbanował go na pojawianie się w Garden, ale w wywiadzie radiowym powiedział:

“(…) każdy, kto nadużywa alkoholu i szuka bójki, każdy taki będzie wyrzucony z MSG i będzie miał zakaz na ponowne wejście. Charles Oakley przyszedł do MSG z pewnym planem, to on zaczął swoim zachowaniem. To było obelżywe zachowanie, rzeczy, których nie da się potwórzyć w radio.”

Och. Dolan głęboko był w swoich malutkich uczuciach po wielokrotnej krytyce, którą zbierał od Oakleya. Problem mógł zacząć się zresztą od tego, że ich drogi w Knicks nie przecięły się. Oakley został wymieniony do Toronto za Camby’ego na kilka miesięcy przed tym, zanim James Dolan został właścicielem MSG i Knicks. Oak wiedział, jak to kiedyś było, Dolan nie. Oak nie chciał pacynkować Dolanowi, jak Starks, jak Allan Houston. Przez lata jechał Dolana i Knicks w mediach – kogo zresztą na zasadzie #kiedyśtobyło nie jechał, bo obrywało się i analitykom, i Barkleyowi, i Warriors – a Dolan przez lata robił z Knicks, to za co na liście najgorszych drużyn w historii wylądowali na miejscu pierwszym.

Well, Michelle.

Wszystko skończyło się nieudanym pozwem, który Oakley wytoczył Dolanowi. Sędzia ostatecznie odrzucił sprawę, przyznając, że Dolan miał pełne prawo wyprowadzić Oakleya ze swojej hali, ale we wniosku widział w tym przede wszystkim kwestię PR-ową.

I tę PR-ową bitewkę wiadomo, kto wygrał. Choć może inaczej – mówimy przecież o Knicks, więc na zwycięstwa miejsca nie ma – wiadomo, kto na pewno ją przegrał.

#4 KEVIN DURANT vs. INTERNET

Och, Kevin. Kevin, Kevin, Kevin. Przyznamy Ci, wygrałeś. Przegraliśmy my. Dziś wklikać w google “Kevin Durant argues with…” i otwiera się książka telefoniczna, do której już nie chce nam się zaglądać.

Jeszcze kiedyś, gdy zaczynał rozkręcać się w 2017 roku po – ehm – zdobyciu pierwszego tytułu, lubiliśmy pisać o jego nowych internetowych kłótniach, o jego poczuciu bycia jednak – sensacja – niedocenianym, próbować udowodnić, że wszystko to wzięło się z tego po prostu, że w 2016 poszedł na skróty do 73-9 Warriors, więc nie powinno dziwić go, że kilku hejterów po drodze zabrał. Dziś już jednak każdy tydzień, offseasonu zwłaszcza, przynosi nowe, dziwne potyczki i one cały czas trwają. Teraz się dzieją. Rzeczy się toczą. Zawsze coś. Może więc nie doceniliśmy go i Durant faktycznie zbudowany jest do tego, żeby toczyć te spory, na które my już przewracamy oczami?

To w gruncie rzeczy na końcu może okazać się jego wielkim zwycięstwem, gdy w 2064 roku na placu boju nie zostanie już nikt, tylko on sam.

I wygenerowany bot “Hejtera KD”, z którym walczył będzie aż do samego końca.

Już w 2018 roku powstawały Top-10’s kłótni KD.

Ale Kevinek ląduje na tej liście nie z powodu treści jego sporów z dziennikarzami, czy zwłaszcza  kibicami, których na Twitterze śledzą trzy osoby, w tym cztery boty, jeden Rusek i siostra – te rozciągają się od infantylnych po czasem sensowne i dobre. Gdy Durant dyskutuje nie o sobie, tylko o koszykówce, wszystko jest dobrze, jest nawet więcej niż dobrze. Ląduje tutaj Kevin, bo we wrześniu 2017 roku biedny zapomniał nie przełączyć konta w aplikacji i zaczął bronić samego siebie, nie z sekretnego konta, tylko ze swojego oryginalnego:

A na tej konkretnej liście ląduje tak wysoko, bo później powiedział, że:

“Zachowałem się jak totalny gamoń. Chciałem to zostawić za sobą. Ale trafiło mnie to bardziej, niż chyba ktokolwiek mógł nawet myśleć. Wszyscy mówili mi po tym, żebym wyluzował, trudno, stało się. Przesadziłem.

Nie spałem przez dwa dni i dwie noce. Nic nie jadłem. Byłem tak zły na siebie.”

<3

Nikomu z nas nie przydarzyło się w sieci coś podobnego? Ale dwa dni?

Cóż, sportowi idole są oczywiście po to, żeby ich podziwiać i nas inspirować, ale na szczęście też istnieją – i jak istnieją! – żeby podnosić nas na duchu i nasze małe życiowe wtopki uznawać za znikome, nic nie znaczące, wtedy gdy to oni robią sobie siarę na oczach “milionów osób” ludzi.

Thank you KD! Sleep well.

Poprzedni artykułDniówka: Zagadka Bol Bola
Następny artykułDniówka: Dostosuj się albo zgiń. Transformacja Brooka Lopeza

2 KOMENTARZE