#4 DALLAS MAVERICKS 1992-94
Młodsi kibice nie wiedzą. Są przyzwyczajeni do tego, że od ponad dwudziestu lat Dallas Mavericks, jak nie są w playoffach, to mają w składzie gwiazdy, jak Doncić, Kyrie, i nie są od playoffów daleko. Zresztą, w samym tym millenium Mavericks, obok San Antonio Spurs wciąż jeszcze mogą pochwalić się najlepszym bilansem w sezonie regularnym. Nie zawsze tak było.
W zasadzie to Mavericks, nie Clippers, byli kiedyś – kiedyś, kiedyś – obiektem największych żartów. “Nic nie wiesz o latach 80-tych!”. Nie wiem, bo koszykówka NBA zaczęła się przecież w 1992 roku, dude. Między 1990 a 2000 rokiem Dallas Mavericks ani razu nie awansowali do playoffów. Ci – my, którzy przeżywaliśmy boom na koszykówkę w 90’s, kojarzymy Mavericks z tego, że w najważniejszych latach 1992-94 byli na samym dnie tabeli.
Mavericks lat 90-tych kojarzymy tylko z Three J’s, z draftu Nowitzkiego i z ryja Popeye’a Jonesa na kartach Upper Decka. To dlatego, od której strony nie patrzeć dziś na Marka Cubana, który ewidentnie wyniósł w górę całą organizację, wokół jego głowy cały czas unosi się mgiełka niepoważności, której żaden puder nie przykryje. Mavericks? Co to w ogóle znaczy. Indywidualiści? Czy nieoznaczone bydło? W jaki sposób fan Mavericks umarł od picia mleka? Przygniotła go krowa. Jedyny klub w Dallas nazywa się przecież “Cowboys” – Cowboys to “America’s Team”. Jak powstrzymać kibica Mavericks przed biciem żony? Ubierz ją w purpurę i złoto Lakers.
Nic dziwnego, że jego syn, Seth, wybrał hokej.
Nawet gwiazdy lat 80-tych Mavericks – Aguirre, Blackman – to żadne tam gwiazdy. Blackmana pamiętamy tylko dlatego, że miał na imię “Rolando”. Roy Tarpley mógł się gwiazdą stać, ale nie chciał, i nigdy nie zdarzyło mu się za kółko wsiąść trzeźwym. W końcu David Stern zbanował go 4 life.
“Roy Tarpley is better than David Robinson when he first came out.”
Wszyscy zawsze byli lepsi niż David Robinson, geez, co za nowość.
Aguirre poprosił o wymianę, sprowadzony za niego Adrian Dantley szybko się kontuzjował, Alex English wisiał latami nad moim łóżkiem na plakacie z Kikim Vandeweghe – ale na początku lat 90tych w Dallas było już po nim. Tarpley wyleciał z ligi za alkohol i koko.
Gdy po Dream Teamie w Barcelonie z wywieszonymi językami szukaliśmy w kioskach pierwszych kart NBA, czy albumów z naklejkami, kiedy część z nas z telegazety i Przeglądu uczyła się jeszcze nazw wszystkich tych teamów (nikt nie reagował swoją drogą “Celtics!”; nie było fanów Celtics na moim osiedlu), gdy już pojawiali się pierwsi nieświadomi-przyszli blogerzy szukający kart Uwe Blaba, Mavericks już byli w przebudowie.
Czy przypomina Ci się jeszcze czasem zapach świeżo otwartego opakowania kart “Hoopsa”?
“Richie Adubato” dopiero miał pojawić się na pierwszych demo-kasetach w moim mieście, i nie raz, tylko dwa razy. Ale kiedy “Ojciec Miyagi” w swojej kawiarni na tyłach do dziś używanej hali sportowej wstawił ogromny automat do gry z kolorowym logo “NBA Jam” – najlepsza rzecz, która wydarzyła się w historii mojego miasta – Mavericks? Nikt nie chciał grać Mavericks. Mavericks z Denver? Pamiętasz to? Denver Mavericks? Dallas Nuggets? Czasy. Nikt nie chciał grać Derekiem Harperem i “Iuzzolino”. Chyba, że jakiś wiesiek przychodził i nie wiedział kim grać, to sugerowaliśmy mu wtedy Mavericks. Białe stroje, z zielonymi paskami. Cały czas widzę Popeye’a Jonesa. Bo Mavericks – Mavericks – byli też w tamtym po-dream-team-sezonie 4-57.
4 zwycięstwa, 57 porażek.
I dopiero ostatni wielki rookie-holdout Jima Jacksona, dopiero jego powrót po nim – Jimmy nie chciał grać w Dallas – sprawił, że skończyli sezon 7-14, razem 11-71. To się DOSŁOWNIE WYDARZYŁO W TYM SEZONIE, GDY NIGDY WCZEŚNIEJ I NIGDY PÓŹNIEJ W TYM KRAJU TYLU LUDZI NIE RZUCIŁO SIĘ NA NBA. Nigdy. Barkley był MVP 92/93, Shaq wszedł do ligi, Michael wygrywał three-peat z Chicago Bulls, mam gęsią skórkę, ale to chyba klimatyzacja, może nie, a Dallas Mavericks? Dalllas Mavericks byli 11-71. Co to w ogóle jest Dallas Mavericks?
31-letni Derek Harper – dopiero w połowie kolejnego sezonu, i kilka dni po rzuceniu Knicks 28 punktów, wymieniony właśnie do Knicks – Jim Jackson na 28 ostatnich meczów, Terry Davis, wielki Sean Rooks z majonezu, Iuzzolino to był Mike oczywiście, Randy White – nie mylić z legendą Cowboys – Doug Smith – mylić z Dougiem Smithem – i Donald Hodge. Nic.
I nie było z tego, ani Chrisa Webbera, ani Penny’ego Hardawaya, tylko nr 4 draftu, a z nim Jamal Mashburn i 3-40.
3 zwycięstwa, 40 porażek.
Dobili do 13, ale wróćmy się jeszcze do składu 1992/93, bo zaginął, kiedy nasze serca rosły i kochaliśmy o NBA wszystko. Wszyscy byli lepsi niż Krzyszof Sidor. No prawie. Sentyment to wyjątkowy koleżka, potrafi sprawić, że wersje “Day’Ronów Sharpe’ów” czy “Mo Bambów” z tamtych lat pamiętamy, jak nie byle jakich graczy. A tylko popisać się chcemy, że jeszcze coś w ogóle pamiętamy. Zwłaszcza zNYK. “Greg Kite!”
Najgorsza różnica punktów w jednym sezonie gry:
-945 Houston Rockets 82/83
-966 Denver Nuggets 97/98
-991 Philadelphia 76erts 72/73
Ladies and gentleman:
-1246 Dallas Mavericks 1992/93
#3 “7-59” CHARLOTTE BOBCATS
No i co, dowiedziałeś się wczoraj czegoś: Providence Steamrollers wygrali kiedyś 6 meczów w jednym sezonie. Ale wszystkie kluby NBA, w 73-letniej historii ligi, mogą potrzymać piwo legendarnemu sezonowi polokautowemu w wykonaniu Charlotte Bobcats.
Czasem zastanawiam się – dla tych, którzy nie wiedzą: Bobcats to mój team – tylko nad jednym. Skoro LeBronowi Jamesowi do dziś wyrzuca się to, że jeden ze swoich tylko czterech tytułów zdobył w lokautowym sezonie, to dlaczego nie próbuje usprawiedliwić się lokautowym sezonem bilansu 7-59 moich Charlotte Bobcats? Hej, nie liczy się Bron, bo to był lokautowy. Hej, nie liczy się Cats, bo lokautowy. Jest tu logika?
Jest. Może nie. Najgorsze było to, że zostałem fanem Charlotte Bobcats tak na serio dopiero w sezonie 2009/10, gdy nagle Stephen Jackson, Gerald Wallace, Raymond Felton, Boris Diaw i Tyson Chandler (i Tyrus Thomas z ławki) radzili sobie z faworytami rozgrywek: Cavaliers, Celtics, Lakers, zwłaszcza u siebie. To był skład z nr 30 atakiem i nr 1 obroną ligi. Larry Brown go trenował. Weszliśmy do playoffów. Nieważne, co w nich zrobiliśmy. Najgorsze było to, że sezon 2011/12 wydarzył się tak niedaleko momentu, gdy pierwszy raz od dwudziestu lat zostałem tak z serca, serca, fanem jakiejkolwiek drużyny.
Tym właśnie tłumaczysz, że 7-59 Bobcats nie są wyżej. Ale nie mogło być inaczej. Michael Jordan jako właściciel był – na szczęście już nie jest – tani, biedny, smutny, z przepitymi oczami, jakby honorem było dla niego tylko to, żeby zarobić, nie stracić. A jeśli przegrywać, to chociaż zarabiać. Więc bycie kibicem Charlotte to trwanie poniżej luxury-tax (Dzięki Lakers i Warriors za jedną trzecią pieniędzy od jakiś piętnastu lat!), to nigdy nie jest walka o wolnych agentów, bo nie możemy przepłacać, to w zasadzie nigdy nie jest handlowanie wyborów w pierwszej rundzie – bo to gracze, żywe ciała, i ich umowy są niskie. To za to jest brat Michaela w klubie i wokół sami przyjaciele i kumple, jak Buzz Williams, jak Rod Higgins. To wszystko z jakieś trzydzieści lat temu miałoby jeszcze sens. To w pewnym sensie było urokliwe, że Michael prowadził Charlotte inaczej, niż ci coraz mądrzejsi od siebie tech- czy real-estate bilionerzy, którym głównie się wydaje. Nawet zatrudnianie rodziny i kumpli w jakimś sensie dawało temu swojski zapaszek – i nieważne, jaki był to zapach. Nie wiem jak wyglądał słynny pokoik w Liverpoolu, albo jak prowadzone były kiedyś kluby baseballowe, ale znam też definicję syndromu sztokholmskiego. Więc skończmy.
Niewiele z samego sezonu 2011/12 pamiętam. Martwiliśmy się wtedy o pracę. Długo to trwało zanim po lokaucie wróciliśmy. Pamiętam, jak latem 2012 za Coreya Maggette’a – świeć panie nad jego rzutem – sprowadziliśmy Bena Gordona, i jakie to było szczęście. Pamiętam jednak, że wcześniej za cały ten sezon z Geralda Hendersonem próbami z midrange, dostaliśmy nie pierwszy, tylko drugi numer draftu, trenerem został Mike Dunlap, którego pamiętasz i o którym każdego dnia myślisz, a z dwójką do nas poszedł Michael Kidd-Gilchrist. Pamiętam, że na blogach Charlotte nauczyliśmy się sarkazmu i że przed sezonem 2012/13 Harlan Schreiber miał nas na 14 przed Orlando! Pamiętam zdecydowanie najlepszy source’owany news w całej karierze Woja:
Y! Sources: Charlotte coach Paul Silas shoved Tyrus Thomas into a locker Sunday night; the two were separated by team. http://t.co/K6dnGS1v
— Adrian Wojnarowski (@wojespn) April 18, 2012
Tyrus, “Szczeniaczek”.
“Silas, 68, był wkurzony na to, że w trakcie porażki Tyrus Thomas rozmawiał sobie na boisku z graczami Celtics, jak gdyby nigdy nic. Silas wykrzyczał Thomasowi to w twarz po meczu w szatni. Thomas odpowiedział i rzucił wiązankę w kierunku Silasa. Trener ostrzegł go, że jeśli jeszcze coś powie, to zostanie zawieszony.
Kiedy Thomas wstał, Silas popchnął go do jego szafki”
To była wtedy 17 porażka z rzędu.
Tyrus zaliczał całe sześć punktów i cztery zbiórki na mecz.
Po takich scenach w szatni kluby się czasem podnoszą. Przychodzi otrzeźwienie. Coś się zmienia.
To jest Chris Kaman z rysiem (bobcatem):
Podnoszą? Cats przegrali 24 ostatnie mecze w sezonie żeby wziąć w drafcie jąkającego się Mike’a Kidda-Gilchrista, który nie umiał rzucać. Thats the spirit.
Dziś już mało kto pamięta, że po siedmiu meczach byliśmy 4-3. Jestem też prawie pewien, że Zach Lowe napisał o nas w trakcie sezonu “there something fun in this team”, ale o kim Zach Lowe, by w ten sposób nie napisał, gdzie nie znalazłby czegoś fajnego? O tym gdzie by nie znalazł, będą dwie ostatnie drużyny na Top-10 liście najgorszych drużyn wszech czasów.
#BobcatsNationWillRiseAgain
#Hopefully
Póki co, jesteśmy 0-5 w Lidze Letniej. Ktoś kiedyś wróci się za kilka lat i będzie czytał ten Top-10, a my pewnie cały czas będziemy w Lidze Letniej 0-5.
O rany, po takim cliffhangerze nie mogę się doczekać finału. Nic nie może być bardziej depresyjne niż Charlotte (Timberwolves są przynajmniej śmieszni).
Grube tłuste typy! Co do Dallas, to była egzotyka pełną gębą. Nawet na DSF nie dawali. A jak Derek poszedł do Knicks, to myślałem naiwnie, że z takim rozgrywającym…
Pragnę zauważyć, że Lakers z nr 60 w tym drafcie wybrali Wielkiego ROBERTA Sacre. 😅
Rolando Blackmana znam tylko dzieki Leigh Ellisowi ze Starters, ktorych kiedys nalogowo ogladalem na yt, ktorego to Leigh byl wlasnie fanem i ciagle przywolywal ‘confidence, baby, confidence!’, czyli tekst rzucony przez Blackmana na linii rzutow wolnych podczas ASG ’87, to tak w ramach przechwalania sie, co kto pamieta w stylu zNyka ;)
Dawno nic tu nie czytalem dluzej niz sprint przez wake-up. Ale to jest dobre!
Z racji wieku nie śledziłem “live” lat 90-tych, ale wiedziałem, że w Dallas nie było wtedy za dobrze. Jednak kiedyś w Palmie przechodziliście przez składy i bilanse z tamtego okresu i nawet mnie zaskoczyła skala słabości tamtych Mavericks.
Po sukcesie The Last Dance był motyw szukania kolejnych dobrych drużyn do przedstawienia, ale ja może dość hipstersko gdybym mógł się cofnąć w czasie, chętnie bym wysłał ekipę do śledzenia Bobcats 7-59. Fajnie by było dowiedzieć się czegoś nowego, niż takie sztampowe historyjki dobrych zespołów. Chętnie bym zobaczył czy w szatni panowało wtedy wkurwienie, smutek, czy lekka ironiczna beka z tego, jak jesteśmy chujowi. Jak reagował sztab trenerski, który wpisywał sobie taki sezon w CV (choć po historii z szafką można się spodziewać). Kiedy u poszczególnych zawodników przychodziła myśl walić ten sezon, gram na siebie żeby się wyrwać. Jaka panowała ogólna atmosfera, jak wyglądały treningi, podróże. Bobcats ♥
Interesowanie się w tamtych latach Dallas to jak jazda na karuzeli. Przed sezonem do góry, w sezonie siup w dół. Upper Deck też ładnie pachniało.