Dniówka: Giannis, Mitchell i Morant walczą o przetrwanie. Fox zagra w Game 5

0
fot. NBA League Pass

Zapowiada się najlepsza dotychczas noc tych playoffów, a już przecież w poprzednich nie brakowało emocji i wielkich występów. Minionej nocy trzy drużyny miały właściwie tylko dobić rywali i zakończyć swoje serie, ale jednej to się nie udało, a dwie pozostałe dopiero na finiszu wyrwały czwarte zwycięstwo. To co dopiero będzie działo się dzisiaj…

Przed nami aż cztery mecze. Trzy zespoły na własnym parkiecie walczyć będą o życie, podczas gdy w najlepszej jak dotąd serii tej pierwszej rundy stawką będzie przejęcie prowadzenia. Giannis Antetokounmpo, Donovan Mitchell i Ja Morant będą ratować się przed odpadnięciem. De’Aaron Fox mimo złamanego palca spróbuje poprowadzić gospodarzy w Sacramento do kolejnego zwycięstwa.

New York @ Cleveland (3-1) 1:00

33 punkty z 37 rzutów, 12 strat i dwie wysokie porażki. Na pewno inaczej Donovan Mitchell wyobrażał sobie swoje playoffowe występy w Madison Square Garden. Wychowywał się w Nowym Jorku i marzył o takich meczach, ale teraz nie stanął na wysokości zadania. Zwłaszcza ten ostatni mecz w jego wykonaniu był fatalny. Jeden z jego najgorszych w karierze na tym etapie rywalizacji, choć warto przypomnieć, że rok temu kluczowy Game 5 zakończył mając tylko 9 punktów. Drugi rok z rzędu to Jalen Brunson w playoffach wygląda jak większa gwiazda. Ale teraz jeszcze Mitchell może odpowiedzieć. Seria wraca do Cleveland, a tutaj prezentował się znacznie lepiej – pierwszym meczu ciągnął gospodarzy rzucając 38 punktów, w drugiem kreował kolegów zaliczając 13 asyst.

To oczywiście nie tylko wina Mitchella, że Cavaliers nie potrafią przebić się przez defensywę New York Knicks, już trzy razy zostali zatrzymani poniżej stu punktów i znajdują się o krok od wyeliminowania. Cała drużyna musi zagrać znacznie lepiej, ale to na Donovanie jest dzisiaj największa presja. To on jest ich największą gwiazdą. To on był w top-10 strzelców sezonu. To on ma największe playoffowe doświadczanie ze starterów. I to on miał coś udowodnić Knicks, którzy nie zdecydowali się na transfer w wakacje. Miał ich teraz za to ukarać, bo playoffy to przecież czas gwiazd.

Okazuje się jednak, że w Nowym Jorku wcale nie potrzebują takiego gwiazdora. Wystarcza im Brunson, ponieważ dysponują głębią składu i świetnie zgranym zespołem. Josh Hart jest x-faktorem, środkowi wygrywają walkę pod koszami z wysokim duetem Cavs, a nieprzehandlowany do Utah RJ Barrett nagle imponuje agresywnością (przełamał się po 6/25 w pierwszych meczach i w ostatnich dwóch zdobył 45pkt).

Knicks spisują się tak dobrze, że póki co tylko poboczną historią jest słaby Julius Randle. Po czterech meczach zdobywa średnio 14.8 punktów przy 32% z gry i całą czwartą kwartę Game 4 przesiedział na ławce. Ale i tak dużo więcej uwagi poświęca się Mitchellowi, bo Knicks mimo wszystko wygrywają. Tom Thibodeau podjął kluczową decyzję zatrzymując na ławce swojego All-Stara, zaufał Obiemu Toppinowi i to się opłaciło. Potem tłumaczył, że Randle cały czas zmaga się z kontuzjowaną na finiszu sezonu kostką i przez to brakuje mu ofensywnego rytmu. Zdążył wrócić na playoffy i daje z siebie wszystko, ale nie jest jeszcze zdrowy.

LA Lakers @ Memphis (3-1) 1:30

LeBron James jest już od 20 lat w lidze, ale dopiero po raz pierwszy zanotował występ na 20-20. W meczu, w którym obie drużyny miały duże problemy ze skutecznością, zebrał rekordowe 20 piłek, pomagając Los Angeles Lakers wygrać walkę na tablicach i na koniec wyrwał dla nich zwycięstwo.

Stary James znowu pociągnął swój zespół, podczas gdy Anthony Davis był niemal niewidoczny. Podobno dokuczała kontuzja biodra, której doznał dwa i pół tygodnia temu. Już po raz drugi w tej serii miał więcej rzutów niż punktów, ale tym razem to nie przeszkodziło Lakers.

Memphis Grizzlies mogą żałować tej niewykorzystanej szansy na wyrównanie serii. Mieli prowadzenie na finiszu, ale tego nie utrzymali i teraz walczą o życie. Po meczu Tyler Jenkins mówił o braku dojrzałości swojej drużyny. Desmond Bane wskazywał, że brakowało im dyscypliny w egzekwowaniu założeń taktycznych i w kluczowej akcji, w której LeBron doprowadził do dogrywki, nie dość, że pozwolili mu pójść w prawo, to jeszcze nikt nie przyszedł z pomocą. Ani on, ani Dillon Brooks.

Ale na finiszu dogrywki James poszedł w lewo i skończył z faulem na Brooksie, co było daggerem. Przy okazji pokazując Brooksowi gdzie jego miejsce. Od razu trzeba dodać, że w Game 4 rzadziej on pilnował Jamesa, a głównie zajmował się tym Xavier Tillman. Dillon stracił swój swag i po tym jak brylował w mediach po wygranej, po meczach w LA nie chciał rozmawiać z dziennikarzami. Bo nie dość, że jego obrona nie okazuje się tak skuteczna jak to reklamował, to też jest problemem w ataku, rzucając kolejne cegły zza łuku (6/27).

Miami @ Milwaukee (3-1) 3:30

Milwaukee Bucks byli najlepszą drużyną całej ligi i przestępowali do playoffów jako jeden z głównych faworytów do tytułu. Szczerze mówiąc, gdybym miał typować mistrza przed pierwszą rudną, postawiłbym właśnie na nich. Ale teraz może się okazać, że mistrzowskie marzenia Bucks zakończą się już na pierwszej rundzie. Dzieli ich od tego tylko jedna porażka.

Oczywiście przeszkodziła im kontuzja Giannisa, ale przecież nawet bez niego nadal wyglądali na mocniejszą drużynę od także osłabionych Miami Heat. Ponadto, w tym ostatnim meczu już mieli swojego lidera i to grającego na swoim normalny, bardzo wysokim poziomie. I już prawie mieli zwycięstwo na remis w serii, bo kontrowali mecz od początku…

Według Shamsa Charanii, Giannis „doprowadził się do wyczerpania”, dlatego po meczu musiał zostać podłączony pod kroplówkę. Dał z siebie wszystko, cały czas zmagając się z urazem pleców, ale nawet to nie wystarczyło, żeby uratować drużynę. Te ostatnie sześć minut Game 4 mogą okazać się momentem, który pogrążył sezon Bucks. Pozwolili Heat ruszyć w pogoń i już nie byli w stanie zatrzymać tej lawiny. Kilka błędów, stracone piłki i tylko 4/13 z gry, podczas gdy gospodarze rozpalili się na 8/9 z gry.

Od czasu gdy wprowadzono format best-of-seven w pierwszej rundzie, Bucks są dopiero piątymi liderami konferencji przegrywającymi 1-3 z ósmą drużyną. Tylko jednej udało się odwrócić serię i wygrać (Pistons w 2003). Heat mogą sprawdzić ogromną niespodziankę. Mają teraz przed sobą aż trzy szanse, żeby zapewnić sobie awans.

Bucks nie mogą już pozwolić sobie na żadne potknięcie, bo inaczej jadą na wakacje. Przede wszystkim muszą znaleźć jakiś sposób na zatrzymanie, albo przynajmniej spowolnienie Jimmy’ego Butlera. Zanim ostatnio wszedł na ten kosmiczny poziom, już w dwóch pierwszych wygranych był najlepszym zawodnikiem na parkiecie. Dlatego Jrue Holiday pilnował go bardziej fizycznie, więcej było też switchowania, próbowali na nim różnych obrońców, ale nic nie działało. Butler był na innym poziomie, trafiając w sumie aż 16 z 21 kontestowanych rzutów.

W serii zdobywa średnio 36.5 punktów przy skuteczności prawie 63% z gry.

Golden State @ Sacramento (2-2) 4:00

To zdecydowanie najlepsza jak na razie seria, jedyna na remis po czterech meczach, ale niestety pojawiło się ryzyko, że kontuzja popsuje to pasjonujące widowisko, bo lider Sacramento Kings złamał palec lewej ręki, rzucającej.

Na szczęście nie jest to coś, co zatrzyma go poza parkietem. Już zapowiedział, że zagra.

Nie zamierza odpuszczać. Nie w takim momencie. Nie w drużynie, w której Domantas Sabonis od połowy sezonu gra ze złamanym kciukiem. Fox zrobi co może, żeby pomóc Kings, ale teraz oczywiście największym pytaniem pozostaje to, jak ten uraz odbije się na jego dyspozycji. On sam mówi, że nie ma problemu z kozłowaniem czy podawaniem, największe wyzwanie to rzut i radzenie sobie z bólem. Ale przekonuje, że czuje poprawę i jest optymistycznie nastawiony.

W serii notuje śrendio 31.5 punktów, tyle samo co Steph Curry. Warto dodać, że grając już z tą kontuzją trafił wielką trójkę na finiszu Game 4, co może dawać nadzieję, ale Kings muszą przygotować się, że dzisiaj ich lider będzie potrzeobował więcej wsparcia. Więcej od Sabonisa, który w San Franciso uzbierał łącznie 29 punktów i tylko dwa razy był na linii. Kolejnego świetnego występu od Keegana Murraya, który po fatalnym początku playoffów nagle się rozstrzelał – 23 punkty i 5/7 za trzy, po tym jak w trzech pierwszych meczach miał łącznie tylko 10 i jedną celną trójkę. Może też wreszcie doczekają się podobnego przełamania w wykonaniu Kevina Huertera, który przez cały sezon był zaójczym snajperem, a w playoffach jak na razie trafił tylko 3/21 zza łuku.

Golden State Warriors wykonali zadanie na własnym parkeicie, ale mimo powrotu Draymonda Greena, ledwo wygrali ten ostatni mecz, który niemal wyślizgnął im się na finiszu. Mieli mnóstwo szczęścia, że Harrison Barnes nie trafił ostatniego rzutu i że jest remis. Teraz potrzebują wreszcie wygranej na wyjeździe.

Poprzedni artykułFlesz: Preview wielkiej serii Denver Phoenix
Następny artykułTyronn Lue spodziewa się swojego powrotu na ławkę Clippers w kolejnym sezonie