Denver Nuggets mimo obecnej serii porażek cały czas mogą czuć się pewnie na szczycie Konferencji Zachodniej. Mają bezpieczną przewagę i wydaje się, że już nikt nie będzie w stanie odebrać im jedynki (chyba, że sami ją oddadzą).
Znajdują się w bardzo komfortowej sytuacji, podczas gdy za ich plecami, a także na Wschodzie toczy się niezwykle wyrównana walka o rozstawienie i prawie nikt jeszcze nie może być pewien swojej pozycji na koniec sezonu. Nawet w odwróconej tabeli nie znamy jeszcze kolejności najgorszych drużyn. Poza Nuggets, spokojni swojego miejsca są jeszcze tylko Charlotte Hornets.
Będą drugą najgorszą drużyną Wschodu, a czwartą całej NBA. To już pewne. Nawet jeśli przegrają wszystkie pozostałe mecze, nie przebiją się do najgorszej trójki ligi, ponieważ mają aż pięć wygranych więcej od San Antonio Spurs, którzy w sumie pięć zwycięstw uzbierali od początku tego roku. Natomiast do znajdujących się przed nimi Orlando Magic mają 7 meczów straty, co również jest już różnicą nie do odrobienia. Zresztą, po co mieliby ich gonić i zmniejszać swoje szanse w loterii?
Hornets już zupełnie nie mają o co grać, dlatego mogą zacząć myśleć o wakacjach i ich jako pierwszych weźmiemy do przeglądu przed nadchodzącym offseason.
Po dwóch kolejnych nieudanych występach w play-in, zamiast zrobić krok na przód, Hornets zanotowali duży regres, ale to może wyjść im na dobre, jeśli dzięki temu pozyskają w drafcie partnera dla LaMelo Balla i stworzą duet, na którym będą mogli oprzeć przyszłość drużyny. Taki duży zastrzyk talentu może być dla nich najlepszym rozwiązaniem, bo nie wyglądało, żeby mieli pomysł jak wzmocnić zespół wokół Balla.
W poprzednim offseason ich plan zakładał utrzymanie składu, a największą zmianą miała być ta na stanowisku trenerskim. Oczywiście plan nie wypalił, bo Miles Bridges okazał się damskim bokserem. Nie podpisali z nim nowego kontraktu i nie zrobili też nic innego na rynku, czekając na wyjaśnienie sprawy, która cały czas pozostaje w zawieszeniu. Stracili swojego drugiego najlepszego zawodnika, tymczasem Ballowi sezon minął pod znakiem ciągłych kontuzji kostek i wszystko się posypało. Do tego brakowało Cody’ego Martina, który przez problemy z kolanem wystąpił w ledwie 7 meczach, a też Gordon Hayward jak zwykle miał kłopoty zdrowotne.
LaMelo rozegrał tylko 36 meczów, ale jak tylko grał, był motorem napędowym drużyny. Zdobywał najlepsze w karierze 23.3 punktów, oddawał mnóstwo rzutów za trzy, trafiał średnio 4 na dobrej skuteczności 37.6% i rozdawał rekordowe 8.4 asyst. Zanim złamał kostkę, poprowadził Hornets do serii 5 zwycięstw i w sumie z nim byli 13-23. Za mało grał, żeby znowu zostać All-Starem, ale potwierdził swój gwiazdorski status i swoją wartość dla drużyny. Już jest ich franchise playerem, a ma dopiero 22 lata, dlatego w wakacje tylko formalnością powinni być rozmowy o przedłużeniu jego debiutanckiego kontraktu. Hornets muszą położyć na stole maksymalną ofertę i potem mocno trzymać kciuki, żeby kostki LaMelo w przyszłości wytrzymały lepiej niż kolano jego brata.
Chcesz czytać dalej?
Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.
Subskrybcja
Uzyskaj dostęp dopełnej treści artykułów.
Michael Jordan Hall of Shame as owner , change my mind
Zapraszam do dyskusji
wiem, że to off-topic, ale już nie będzie łapek w górę w komentach?
no weźcie, kurde…