Kajzerek: Fascynujące zjawisko “coaching tree” Gregga Popovicha

7
fot. NBA League Pass

To jedna z najbardziej fascynujących rzeczy w NBA. Każda liga ma swoich nestorów, którzy pomagają wychować kolejne pokolenia sportowców, trenerów i działaczy. Dla koszykówki taką osobą jest Gregg Popovich. Jego wpływ na to, jak wygląda obecnie najlepsza liga na świecie jest absolutnie nie do podważenia. Przez kilkadziesiąt lat pracy odcisnął tak mocne piętno, że NBA będzie odczuwała jego obecność na długo po tym, gdy w końcu zdecyduje się na – wielce zasłużoną – emeryturę. Wiemy, że ten czas się zbliża i wiemy, jak trudny będzie do dla San Antonio Spurs moment. Umówmy się, to nie jest postać, którą można zastąpić jeden do jeden. 

Dlatego tym bardziej cieszymy się, że Jeremy Sochan ma okazję łapać z wiedzy, jaką przekazuje Popovich. Ten bywa dla niego surowy, ale to wynika wyłącznie z troski. Dobrze wie, kiedy młodego reprezentanta Polski pochwalić, a kiedy wysłać sygnał sugerujący, że przed nimi jeszcze wiele pracy. Współpraca Sochana z Popovichem stanowi gwarant, że nasza duma otrzyma wszelkie przedmioty niezbedne do wykucia sobie wielkiej kariery. Zupełnie jak wielu przed nim. Doskonale jednak wiemy, że Popovich nie wychowuje wyłącznie koszykarzy. Liga jest przepełniona trenerami oraz menedżerami, których referencje zaczynają się albo na jakimś etapie zahaczają o staże i etaty na ławce 73-letniego mistrza. 

W trakcie ostatnich finałów NBA naprzeciw siebie stanęło dwóch protegowanych Popa. Golden State Warriors Steve Kerra walczyli o czwarty tytuł w przekroju ostatnich ośmiu lat, a Boston Celtics Ime Udoki chcieli przerwać 14-letni okres bez mistrzostwa. Obaj trenerzy grali dla Popovicha. Pod jego okiem zdobywali ligowe know-how na różnych szczeblach, by potem samodzielnie stworzyć systemy o mistrzowskich aspiracjach. Pop mógł wygodnie usiąść w fotelu, napić się ulubionego czerwonego wina i z błyskiem w oku obserwować strategiczne potyczki pomiędzy dwójką szkoleniowców, którzy nigdy nie ukrywali, kto wydrążył ich charakter. 

– Dziękuję Ci, Greggu Popovichu – mówił przed rozpoczęciem ostatnich finałów Adam Silver, komisarz ligi. – On w zasadzie prowadzi tam akademię dla przyszłych trenerów. Nie tylko dla nich, ale także dla kolejnych generalnych menadżerów. Wykonał niesamowitą pracę – dodał. 

NBA, NHL, MLB i NFL to na ten moment 122 drużyny. Popovich jest najdłużej pracującym trenerem spośród wszystkich. Wygrał w koszu najwięcej meczów, zdobył pięć tytułów i przygotował ścieżkę dla wielu karier. Jego “coaching tree” to zjawisko niepowtarzalne, świadczące o pasji i ogromnym zaangażowaniu nie tylko w wyniki swojej drużyny, ale także w przyszłość koszykówki, która – jak dobrze wiemy – leży mu na sercu. Wielokrotnie bowiem wyrażał swój niepokój wobec absurdalnych pomysłów na uatrakcyjnienie widowiska. Niedawno do grona pierwszych trenerów, jakich korzenie wyrastają z drzewa Popovicha, dołączyli Will Hardy w Utah oraz Jacque Vaughn na Brooklynie. 

Chcesz czytać dalej?

Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.

Subskrybcja

Uzyskaj dostęp do
pełnej treści artykułów.

7 KOMENTARZE

  1. Z jednej strony pełna zgoda ze kultura pracy Popa jest niepodrabialna i wypromowal szereg dobrych trenerow. Ale dla mnie to coaching tree to już trochę przerost formy nad treścią. Każdy dowiadczony trener w lidze trenował lub miał asystentów, którzy potem zostawali głównymi trenerami.

    Dla przykładu Rick Carlisle, w lidze od 20 lat. Z obecnych trenerów jego asystentami byli:
    – Jamahl Mosley (7 lat!)
    – Stephen Silas
    – Mike Brown
    – Dwane Casey
    Do tego Kidd grał w pamiętnym zespole mistrzowskim Mavs, a Billups w Pistons.

    To już 6 obecnych trenerów. A do niedawna jeszcze Terry Stotts, kolejny wieloletni asystent.

    0
  2. Steve Kerr to nie tylko Pop, on jest przecież cudownym dzieckiem dwóch… ekhm. I pociągnijmy to dalej. Nie byłoby Steve’a Kerra, gdyby nie Phil Jackson. Z kolei nie byłoby Jacksona, gdyby nie Red Holzman. Czyli znowu Knicks są najlepsi. Jak zwykle.

    0