Był czas na kilka miesięcy przed Kawhi’em, jesienią 2018 roku, gdy w swoim dopiero trzecim sezonie w lidze młody Pascal Siakam z Toronto był Perłą League-Passa.
Każdy jego mecz coraz szerzej otwierał oczy na to, co wybrany później wiosną Most Improved Player Siakam potrafi jeszcze zrobić.
Działo się to też w szerszym kontekście podbijania ligi przez graczy z Czarnego Lądu. Ci, miało się wrażenie, nie tylko niczego się nie bali, ale jakby była w nich nienaruszona amerykańskim cynizmem sportowego biznesu szczerość i przez to dodatkowe pokłady fantazji, które odświeżały ligę zdominowaną i zamkniętą wtedy przez jeden zespół. Przez mgłę pamiętam moje flesze o tym właśnie i tworzenie rosterów złożonych z graczy urodzonych w Afryce.
Był to już czas, gdy podobnie, choć na innych poziomach, wszechstronnie rozwijała się bowiem gra innych Afrykańczyków – mierzącego 213 cm nigeryjskiego niskiego skrzydłowego i podobnego wzrostu centra z Kamerunu. Potem przyszedł Kawhi, przyszło wywalczone szczęśliwie mistrzostwo, potem przyszła torba z pieniędzmi, scysje z trenerem Nickiem Nursem, pojawili się bracia, jakiś kanał YouTube i wrażenie, że Pascal Siakam osiadł na laurach, że ambicji to tam nie ma.
Dziś tak szokująco ta myśl wygląda, kilka godzin po jego 52 punktach – 17/25 z gry, 16/18 z linii – w trzęsącej się serią ośmiu zwycięstw, falującej niczym Maracana przed finałem w 1950 Madison Square Garden. A może to, co ja wziąłem za sodówkę, było tylko jednym sezonem spędzonym przez Raptors w Tampie?
Pamiętasz to jeszcze?
Pamiętasz, że Raptors jeden cały sezon 2020/21 spędzili, nie w Toronto, tylko na Florydzie w Tampie?!
Miesiąc z hakiem po tym, jak w drugim czy trzecim “Czego nauczyliśmy się” grubą czcionką w pierwszym punkcie zaznaczone zostało “Siakam to rozgrywający”, miesiąc z hakiem po tym jak, nie tylko Shai Gilgeous, ale Pascal Siakam pukać zaczął do Top-10 graczy – kilka tygodni po jego powrocie z dziewięciu meczów przerwy – dziś 28-letni już Kameruńczyk zniszczył najgorętszy team w lidze – fani Knicks powiedzą Ci dziś, że seria 8 zwycięstw nadal jest żywa, bo nie grał Grimes! – zrobił to z pomocą dna w crunchtime zastępującego Grimesa w piątce Immanuela, fatalnego pudła Juliusa Randle’a na +40 sek. przed końcem i akcję wcześniej trójki Freda VanVleeta, która dała szukającym wreszcie zwycięstwa Raptors cztery punkty przewagi.
Potem w ostatnich sekundach, gdy mecz był już rozstrzygnięty, Pascal poszedł w kontrataku po “50” i skończył w swoim stylu dwa plus jeden, kładąc piłkę delikatnie na drugiej obręczy. Raptors odparli frenetyczny comeback RJ’a Barretta i Knicks w crunchtime i pokonali Bockers 113:106, przerywając serię ciasnych, ale aż 6 porażek, które wydarzyły się już po tym, gdy we Fleszu umieściliśmy ich na rozdrożu.
Nazwani zostali jeszcze przed tym “Elitą, ale tylko od święta”. W środę było święto i była elita.
Chcesz czytać dalej?
Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.
Subskrybcja
Uzyskaj dostęp dopełnej treści artykułów.